Roman Statkowski / commons.wikimedia.org

recenzje

Powrót zapomnianej „Philaenis”

Przywracanie zapomnianej polskiej twórczości operowej ma się dobrze. Na Festiwalu Muzyki Polskiej w Krakowie postanowiono sięgnąć po Philaenis Romana Statkowskiego. Dzięki temu poznaliśmy dzieło ciekawe, o sporym potencjale scenicznym, co zawdzięcza głównie muzyce.

Roman Statkowski urodził się 1859 roku w Wigilię Bożego Narodzenia w Szczypiornie pod Kaliszem. Szybko zaczął naukę muzyki w Instytucie Muzycznym w Warszawie. Po jego ukończeniu w klasie Władysława Żeleńskiego wyjechał do Petersburga, by dalej kształcić się u Nikołaja Sołowjowa i Nikołaja Rimskiego-Korsakowa. Po około 20 latach aktywności kompozytorskiej poświęcił się nauczaniu  kompozycji w Instytucie Muzycznym, gdzie przejął klasę Zygmunta Noskowskiego. Kompozytorskie zainteresowania Statkowskiego nie ograniczały się do jednego gatunku. Tworzył utwory fortepianowe, kwartety smyczkowe, napisał także dwie opery. Pierwszą z nich, Philaenis, przypomniano w Filharmonii Krakowskiej 28 lipca 2024 roku w ramach Festiwalu Muzyki Polskiej.

Philaenis nie sprzyjało szczęście. Ukończona w 1898 roku miała zostać zaprezentowana w Dreźnie. Do tego nie doszło, więc kompozytor rozważał prawykonanie w Moskwie, przedłożył także partyturę Teatrowi Wielkiemu w Warszawie. Nie mogąc doczekać się pozytywnej odpowiedzi, zgłosił Philaenis na konkurs organizowany w Anglii przez trupę operową Fanny Moody i Charlesa Mannersa. Zdobył pierwszą nagrodę (w kategorii dla kompozytora zagranicznego, utwory Brytyjczyków oceniano osobno), co otworzyło przed Philaenis szansę na premierę na Wyspach. Radość kompozytora nie trwała jednak długo. Statkowski nie mógł udać się do Londynu, by sprawę poprowadzić osobiście, wyznaczył więc na swojego przedstawiciela hrabiego Aleksandra Dienheima-Szczawińskiego-Brochockiego. Między Mannersem a hrabim doszło do konfliktu (wedle różnych interpretacji o kwestie finansowe lub obsadzenie małżonki hrabiego, cenionej śpiewaczki Adeli Bolskiej, w tytułowej roli). Statkowski próbował łagodzić sytuację, ale ostatecznie trupa Moody-Manners wycofała się z premiery. Finalnie w 1904 roku, po kilku latach oczekiwania, opera doczekała się wystawienia w Warszawie pod spolszczonym tytułem Filenis i z librettem przetłumaczonym na polski przez kompozytora.

Libretto Philaenis napisał po niemiecku Hermann Erler, jeden z założycieli berlińskiego wydawnictwa Ries & Erler, które drukowało utwory Statkowskiego. Erler był także krytykiem muzycznym i publicystą oraz autorem tekstów pieśni. Ze Statkowskim połączyła go obustronna chęć stworzenia opery oraz trudności kompozytora ze znalezieniem librecisty wśród rodaków. Akcja Philaenis osadzona jest w antycznej Grecji. Tytułowa bohaterka to żona Teodasa, zamordowanego przez zazdrosnego o nią Menandra. Zabójca ucieka za morze, a Philaenis zaprzysięga zemstę, której narzędziem, wyznaczonym przez boginie losu, ma być jej syn Hermias. Piętnaście lat później miłość Hermiasa do córki Menandra Myrtis wywołuje wściekłość Philaenis. W ataku szału gasi ona święty znicz Parek, czym ściąga na Hermiasa nieszczęście. Hermias rzuca się na Menandra, by spełnić zemstę (do ataku podjudziła go Philaenis, która powracającego do ojczyzny Menandra kłamliwie nazywa… kochankiem Myrtis). Hermias ginie z ręki Menandra, a zrozpaczona Philaenis rzuca się ze skały w morze.

W 1904 roku libretto zebrało cięgi od krytyki. Część zastrzeżeń potwierdza się po wysłuchaniu wersji koncertowej. Erler luźno podszedł do wątków antycznych, połączył je bez większej konsekwencji. Chwilami szwankuje także tempo akcji i napięcie dramaturgiczne. Ponadto czerpał z różnych konwencji i motywów fabularnych: chór marynarzy z okrętu powracającego do ojczyzny Menandra budzi skojarzenia z załogą statku Holendra tułacza, a kwartet w drugim akcie (Hermias wraz ze służącym matki obserwuje rzekomą zdradę ukochanej) jak żywo przypomina fabularny kontekst kwartetu z Rigoletta. Marsz w prologu, ubrany przez Statkowskiego w kilka muzycznych obrazów, przywołuje pełne przepychu sceny zbiorowe z grand opéry. Na obronę Erlera trzeba jednak przyznać, że dał kompozytorowi możliwość budowania soczystych operowych scen. Statkowski tę okazję wykorzystał.

W muzyce „Philaenis” wiele jest napięć i dobrze przeprowadzonych kulminacji. Partie wokalne są dość statyczne, ale podszyte wyrazistą ekspresją, co sprawia, że trudno się od nich oderwać. Opierają się na zróżnicowanej wyrazowo melorecytacji: sporym ciężarem dramatycznym obciążono Philaenis, dozę liryzmu wnosi Myrtis, Menander wyraźnie przechodzi od złowrogich monologów do bólu gryzącego sumienia. Orkiestra łączy w sobie ilustracyjność z rozbudowanym akompaniamentem, aktywnie kreuje akcję dramaturgiczną, dopełnia charakterystykę postaci. Ustępy orkiestrowe dają dużo przestrzeni na rozegranie akcji w kilku – choć nie wszystkich – kluczowych momentach. Z całości dzieła wyróżniają się finałowa aria Philaenis w prologu, wejścia Parek, czy uczuciowy duet odnalezionych po latach Myrtis i Menandra.

Partytura Philaenis zaginęła (prawdopodobnie spłonęła w archiwach Teatru Wielkiego w Warszawie podczas II Wojny Światowej), podobnie jak większość polskiego tłumaczenia. Zachował się wyciąg fortepianowy. Podczas Festiwalu zaprezentowano operę w języku oryginalnym i w nowej orkiestracji Krzysztofa Słowińskiego. Jest to instrumentacja barwna, soczysta, podkreślająca dramaturgię i ilustracyjny aspekt muzyki. Prolog skrzy się barwami dętych drewnianych i perkusji, budząc skojarzenia z orkiestrowymi kolorami Rimskiego-Korsakowa (u którego, notabene, Statkowski studiował). Ciekawy efekt tworzą dwa kolejne akty, w których akcja z uroczystej sceny zbiorowej przechodzi w rozgrywany między poszczególnymi postaciami dramat. Brzmienie orkiestry ciemnieje, na pierwszy plan wychodzą niskie rejestry smyczków, a instrumenty dęte dopełniają kolorytu. W warstwie ilustracyjnej świetnie wypadają obrazy burzy i morza na początkach aktów, czy wprowadzenie tamburynu w scenie planowania zbrodni przez Menandra. Niektóre fragmenty, jak perkusyjne odmalowanie burzy przy pierwszym pojawieniu się Parek, mogą zaskakiwać dosłownością, ale tworzą wyrazisty teatralny obraz.

Dobrą formę zaprezentowała orkiestra Filharmonii Krakowskiej prowadzona przez Słowińskiego. Grała plastycznie, żywo reagowała na przebieg akcji, aktywnie włączając się w jej kreowanie. Z silnie angażowanej sekcji drzewa wyróżnił się rożek angielski, a także sola wiolonczeli i skrzypiec. Z równie dobrej strony pokazał się chór. Udanie odmalował podniosłą atmosferę prologu, a chór męski popisał się pełnym życia wykonaniem pieśni marynarzy.

Wielką zaletą koncertu okazał się dobór obsady. Śpiewacy nadali „Philaenis” silnie dramatyczny rys.

Prym wiodła Izabela Matuła, która w pełni wykorzystała swoje możliwości (wspaniale wyrównane rejestry i soczyste doły), by nadać tytułowej bohaterce sporą dozę patosu. Krzysztof Szumański wokalnymi niuansami wyraziście nakreślił rozwój psychologiczny Menandra. Świetnie zaprezentował się Daniel Domarecki w dwóch mniejszych rolach, wyróżnił się także dźwięczny baryton Adama Dobka. Najbardziej liryczną interpretację zaprezentowała Ilona Krzywicka jako Myrtis. Warto także docenić dobrą niemiecką dykcję solistów. Na słowa uznania zasługują też epizody Macieja Cetnarskiego i  solistki chóru Magdaleny Drozd. W gorszej dyspozycji był jedynie Hubert Walawski w roli Hermiasa, która skądinąd wydaje się dla niego zbyt ciężka. Sprawiał wrażenie wokalnie niedysponowanego (wyraźnie markował), trzeba jednak docenić, że mimo to wystąpił i pozwolił dziełu wybrzmieć w całości. Jeśli solista był faktycznie niedysponowany, warto byłoby to zakomunikować przed koncertem, by zdjąć z niego ciężar występu w takich okolicznościach i umożliwić bardziej sprawiedliwą ocenę.

Powrót Philaenis okazał się udany. Mankamenty libretta są widoczne, lecz mimo to dzieło zasługuje na pojawienie się na deskach teatrów. Ma ku temu potencjał za sprawą interesującej muzyki Statkowskiego. Jedyne czego zabrakło mi podczas koncertu to kilku słów wprowadzenia. Nie chodzi bynajmniej o wykład czy streszczanie książki programowej, lecz o nadanie kontekstu wykonania i parę słów o powodach wyboru tego właśnie tytułu. Tym bardziej że takie operowe odkrycia mają w sobie coś ze święta.

Festiwal Muzyki Polskiej plakat

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć