Nie wiem, czy to zmęczenie bycia muzykologiem, czy może niechęć do krytyki muzycznej, ale coraz mniej mam ochotę pisać o muzyce. Ponad badawczy opis częściej stawiam radość ze słuchania, nie chcąc odzierać muzyki z tego pierwiastka, który powinno się wyłącznie odczuwać. Miejsce w domu po trochu się kończy. Wszędzie walają się płyty i książki. Książki w równym rzędzie stoją pod ścianą. Czekają na wystawienie na sprzedaż. Bo już przecież przeczytałem i raczej nie będę do nich wracać, ale płyty, zapomnij, muszą zostać. Najwyżej z tych wszystkich pudełek zbudujemy kolejny pokój, w którym będziemy trzymać kolejne płyty… Problem jest taki, że słucham wszystkiego jak leci, niezależnie od gatunku muzycznego. Jedni koledzy akceptują ten stan nazywając to szerokim gustem muzycznym, drudzy szydzą twierdząc, że po prostu nie mam gustu i słucham, czego popadnie. Po katowaniu kolejnego projektu black metalowców związanych z Let The World Burn potrafię zachwycić się hitem disco polo, który usłyszałem robiąc zakupy w markecie, ale ja po prostu poza względami czysto estetycznymi szukam w muzyce czegoś innego. Szukam prawdy. Szukam autentyczności. I nieważne, kto do mnie mówi i w jaki robi to sposób. Ważne, żeby mówił do mnie i żeby to, co chce mi przekazać, do mnie dotarło. Poproszono mnie, żebym napisał o tym, co mi się najbardziej podobało w tym roku w polskiej muzyce. Wybrałem 10 płyt, choć mógłbym więcej, ale 10 to ładna okrągła liczba. Kolejność nie ma tu żadnego znaczenia, bo nie ma tu płyt lepszych, czy gorszych. Wszystkie te płyty są dobre. Przynajmniej dla mnie.
Fertile Hump – Dead Heart
Najlepsze imprezy są w kuchni i na balkonie. Co więc może pójść więc źle, jeśli muzyka zespołu znajdzie swój początek w kuchennych sesjach?! Fertile Hump to warszawskie trio, które zadebiutowało w zeszłym roku, krótką EPką, wypełnioną po brzegi Ameryką. Brudne połączenie rocka i bluesa znajdziemy również, na ich pełnowymiarowym albumie. Dead Heart jest jednak bardziej dopieszczone aranżacyjnie, dzięki czemu piosenki jak gdyby wyniosły się z jasnej kuchni do zadymionego klubu w piwnicy. No i pokażcie mi jeszcze inny polski zespół, którego debiutancki album brzmi jak debestofka amerykańskich wymiataczy!
Furia – Księżyc Milczy Luty
Jakoś specjalnie nie czekałem na nowy album Furii. Wydany dwa lata temu album Nocel był płytą tak dobrą, że nie spodziewałem się, że zespół szybko pokona tak wysoko postawioną poprzeczkę. Wydana również w tym roku podwójna EPka Guido (Stara Polska księżycowa + Ubrdy, część 1) była płytą ciekawą, ale nie wywołała u mnie przesadnych emocji. Księżyc Milczy Luty przynosi jednak więcej niż zaskoczenie. Wychodząc daleko poza ramy black metalu materiał wywołał niezdrową ekscytację, prowadzącą do pytania „to tak można grać?!”. Okazuje się, że można, a nawet należy.
Gravity Eater – Protostar
Gravity Eater to zespół młody stażem i wiekiem. Panowie, a właściwie raczej chłopaki, nie dorobili się jeszcze długaśnych bród, tatuaży i czapek trucker’ek, przez co ich twórczość umknęła większości fanów stoner rocka w Polsce. Ich znakami rozpoznawczymi są proste lecz porywające riffy oraz wymieniający się wokalami basista i perkusista. Ci którzy jeszcze nie słyszeli Gravity Eater mają dwa wyjścia – czekać nieświadomi, aż muzyka zespołu pochłonie ich niczym Galactus lub obserwować i czekać na spektakularne narodziny gwiazdy.
Legendarny Afrojax – Nagrałem tę płytę dla kasy
Jeśli Nagrałem tę płytę dla kasy Afrojax stworzył rzeczywiście z pobudek finansowych to sorry, ale chyba nie tędy droga. Pełne wulgaryzmów i gorzkiego rozczarowania teksty oraz „taka” okładka raczej nie zagwarantują komercyjnego sukcesu. Choć tekstowo może nie jest tak ciężko i dosadnie jak na poprzednim albumie sygnowanym jako Legendarny Afrojax (Przecież ostrzegałem) to dla nieprzyzwyczajonego do tej estetyki słuchacza twórczość Michała Hoffmana może się i tak wydać zbyt trudna. Jeśli macie jednak wystarczająco silne nerwy to pod całą tą obsceniczną kołderką „deprawacji” odkryjecie teksty będące trafną diagnozą negatywnych cech charakteryzujących nowoczesne polskie społeczeństwo oraz dużą dawkę autoterapii, z której można wiele się nauczyć.
Marszałek Pizdudski One Man Band Split
Tytułowy Split nie oznacza kooperacji. Marszałek na tej płycie jest sam („aj go solo”). Tytułowy Split to splunięcie, właściwie cała seria splunięć – splunięcia z niesmakiem na ziemię, prowokacyjne splunięcia pod buty, pełne pogardy splunięcie w twarz. Zanurzona gdzieś pomiędzy bluesem, punkiem muzyka jest prosta i bezkompromisowa, tak jak teksty jej towarzyszące. Nie znajdziecie tutaj owijania w bawełnę, znajdziecie cholernie trafne i bezpośrednie punche. Dostaje się władzy, dostaje się rynkowi muzycznemu, dostaje się narodowi. Bo według Marszałka Pizdudskiego „Naród wcale niepiękny, bo ludzie to kurwy”.
Moriah Woods – The Road To Some Strange Forest
Moriah poznałem podczas jej pierwszego koncertu w Warszawie, ponad dwa lata temu. Występowała wtedy solo, akompaniując sobie na banjo i gitarze. Od tamtego czasu przeszła niesamowitą drogę, w krótkim czasie przeradzając się z zagubionej w obcym kraju Amerykanki, w pełnokrwistą artystkę, kształtującą polską scenę muzyczną. Po gorąco przyjętym, zeszłorocznym debiucie zespołu The Feral Trees, Moriah powróciła z nową płytą, wydaną tym razem pod własnym nazwiskiem. Choć muzyka na The Road To Some Strange Forest przepełniona jest mrokiem i melancholią, emanuje równocześnie unikatowym pięknem.
O.S.T.R. – Życie po śmierci
Zacięta rywalizacja o tytuł „płyty roku” wydaje się czymś zupełnie nieistotnym w przypadku nagrania albumu, który jest po postu „płytą życia”. Łódzki raper w sposób niezwykle osobisty przedstawia historię swojej walki z chorobą. Szczerze dzieli się przeżyciami z ostatniego roku, od momentu pogorszenia się stanu zdrowia, przez diagnozę, operację usunięcia płuca, rekonwalescencję po powrót do tego co dla niego najważniejsze – rodziny i muzyki. Chociaż O.S.T.R. wykonawczo zawsze górował nad polską sceną to wstrząsające okoliczności powstania Życia po śmierci zaowocowały tym, że jest to z pewnością najbardziej przemyślany i dopracowany album Ostrego.
Pro8l3m – Pro8l3m
Tworzący Pro8l3m Oskar i Steez wnieśli w rodzimą scenę hip-hopową zupełnie nową jakość. Każdym swoim kolejnym albumem udowadniają, że w rapie dalej można stworzyć coś niebanalnego, o zupełnie unikatowym charakterze. Po nawiązującym muzycznie do polskiego popu z lat 80’ mixtape’ie Art Brut Pro8l3m dokonał wolty skłaniając się ku bardzo nowoczesnym, dźwiękom będącym idealnym podkładem do futurystycznego, pełnego sexu, narkotyków i przemocy świata z wyobrażeń Oskara. Słuchanie debiutanckiego longplayu Pro8l3mu jest jak oglądanie niezwykle wciągającego filmu akcji.
Sonar – Pętle
Pełna smakowitych sampli, przestrzenna elektronika autorstwa znanego z projektu Rysy Łukasza Stachurkę, żywa perkusja Rafała Dutkiewicza, świetne teksty Mateusza Holaka i hipnotyzujący śpiew Leny Osińskiej sprawia, że debiutancki krążek Pętle bez obaw możemy konkurować z czołowymi przedstawicielami tej tego nurtu na polskiej scenie muzycznej, jak BOKKA, czy Xxanaxx. Zawieszona gdzieś między nowoczesnym elektro-popem, a oldschoolowym trip hopem muzyka, buja i kołysze, przywodząc na myśl trochę wczesne dokonania Pati Yang. W całym tym morzu porównań i skojarzeń Sonar mówi jednak własnym, indywidualnym głosem.
Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi – Światu jest wszystko jedno
Nihilistyczny obraz świata, pełen okultyzmu i przywołującego na myśl młodopolską poezję język. Pulsujący bas, surowe brzmienie gitar, hipnotyzująca trąbka, zawodzące partie wokalne mogę budzić skojarzenia choćby z Variété. Czy to zimna fala, czy to postpunk, a może jeszcze jakaś wariacja black metalu? Właściwie muzyka na Światu jest wszystko jedno pięknie wymyka się sztywnym ramom i nie daje zaszufladkować. Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi zapraszają do swojego świata. Posujmy się razem z nimi.