Odette Dąbrowska – pianistka, wokalistka, autorka muzyki i tekstów. Jest absolwentką gdańskiej Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki, na której aktualnie pracuje. Od najmłodszych lat wiedziała, że jej życie związane będzie z muzyką, nie wiedziała jednak jak bardzo i na ilu płaszczyznach.
Idalia Kurowska: Niedługo wydasz swoją pierwszą EP-kę. Jakie to budzi w Tobie emocje?
Odette Dąbrowska: Teraz budzi to we mnie same pozytywne emocje. Chyba zdążyłam już nabrać do całej sprawy dystansu. Wydanie EP-ki opóźniło się o kilka miesięcy, bo najpierw trafiłam do szpitala, a potem musiałam zająć się innymi sprawami. Trudno było mi się z tym pogodzić, bo naprawdę stawałam na głowie, żeby ze wszystkim zdążyć, a tu proszę… Los i tak zrobił, co chciał. To dało mi do myślenia i postanowiłam zmienić nastawienie. Przestać się denerwować, a zacząć czerpać radość z faktu wydawania własnego minialbumu. Oczywiście zżera mnie ciekawość, jak piosenki zostaną przyjęte przez słuchaczy. Zamierzam również wybrać się z płytą do wytwórni. Teraz krążek leży w tłoczni i niewiele już mogę zrobić, dlatego powtarzam sobie, że będzie dobrze!
I.K.: Skoro mówimy o EP-ce, to chyba warto wspomnieć o Maratonie Piosenki Osobistej. Dotarłaś w nim do ścisłego finału wraz z naprawdę uzdolnionymi artystami. Czego nauczyłaś się podczas tego konkursu, jakie wyniosłaś doświadczenia?
O.D.: Maraton Piosenki Osobistej wspominam z wielkim sentymentem, ale i z lekkim drżeniem rąk. Na wiadomość o zakwalifikowaniu się do półfinału wybuchłam płaczem. Nie miałam muzyków, transportu ani pieniędzy na opłacenie wyjazdu. Był to sezon koncertowy, wiec wszyscy w rozjazdach, a że nie mam stałego składu, angażowanie nowych muzyków wiązało się z ogromnymi kosztami. Pamiętam, że chciałam zrezygnować, bo kompletnie mi się ten wyjazd nie opłacał. Wtedy mój chłopak zadał mi proste pytanie — Lubisz śpiewać? Jeśli tak, to powinnaś zrobić wszystko, by móc znowu wystąpić. Dziękuję mu za to do dzisiaj, bo dzięki udziałowi w Maratonie nie tylko wygrałam jedną z głównych nagród, ale i poznałam fantastycznych muzyków, z którymi nagrałam materiał do EP-ki.
I.K.: Interesuje mnie także Twój udział w BalconyTV. Czy ktoś z tego projektu zauważył Twój talent i zaproponował występ?
O.D.: Bezpośredniej propozycji koncertu nie dostałam, ale otrzymałam coś chyba znacznie lepszego. Po opublikowaniu piosenki na oficjalnym kanale BalconyTV dostałam maila od samego dyrektora Balcony z Nowego Jorku. Zapytał, czy zgodziłabym się na umieszczenie Plastik Chase na płycie skupiającej 10 najlepszych, ich zdaniem, nagrań z całego świata.
I.K.: To robi wrażenie! A jakie są Twoje muzyczne korzenie? Czy pochodzisz z rodziny o muzycznych tradycjach?
O.D.: Jeśli chodzi o wykształcenie muzyczne, to w naszej rodzinie jestem rodzynkiem. Wiem, że dziadek grał na akordeonie, obie babcie miały piękne głosy, a tata był zawsze ogromnym fanem Pavarottiego. Nikt jednak nie zajmował się muzyką zawodowo.
I.K.: Co zadecydowało, że zajmiesz się śpiewem? Kto miał lub co miało na to wpływ?
O.D.: Śpiewam, od kiedy pamiętam, natomiast mało osób o tym wiedziało. Śpiewałam najczęściej do czterech ścian i najchętniej, gdy nikogo nie było w domu. Traktowałam to jedynie jako rozrywkę, a całą energię i zaangażowanie poświęcałam grze na fortepianie. Dopiero po studiach uświadomiłam sobie, że dokonywane przeze mnie wybory nie bardzo szły w parze z tym, czego naprawdę pragnęłam. Trochę późno mi się ten wniosek w głowie narodził, ale lepiej późno, niż wcale!
I.K.: Co inspirującego dał Ci śpiew, czego nie odnalazłaś w grze na fortepianie?
O.D.: Dał mi wolność i poczucie, że wychodząc na scenę, mogę mieć uśmiech na twarzy, a nie tylko karykaturalnie wykrzywiony obraz swoich umiejętności, który powstawał w mojej głowie. Należałam raczej do tych ambitnych studentów, miałam nawet jakieś nagrody za osiągnięcia w pianistyce, ale prawda jest taka, że każdy publiczny występ okupiłam utratą zdrowia. Publiczność nie bardzo obchodzi sytuacja, w jakiej znajduje się wykonawca. Liczy się perfekcyjne wykonanie. Ja bardzo często wychodziłam na scenę wykończona trwającym nieraz tygodnie stresem. Na szczęście obawy przed porażką bądź rozczarowaniem siebie samej to uczucia dzisiaj już bardzo mi obce. Radość, która teraz towarzyszy mi przed wyjściem na scenę, jest miksem spełnienia, ekscytacji i spontanu. Tak to chyba powinno w życiu działać.
I.K.: Poznałaś dwa światy — klasyczny i popularny. Gdzie się lepiej odnajdujesz? Jakie widzisz różnice w tych środowiskach muzycznych?
O.D.: Są to dwa skrajnie różne światy. Przynajmniej ja je tak odbieram. Nie chcę wartościować, który jest lepszy, ciekawszy, bardziej ambitny. Nie było mi chyba po prostu dane móc rozsmakować się w klasyce na tyle, by oddać się jej w całości. Żeby robić karierę solową w klasyce, trzeba mieć nerwy ze stali. Ja chyba stałam w kolejce po co innego… Teraz jestem korepetytorem wokalnym i pracuję ze śpiewakami operowymi. Wydaje mi się, że jest to układ idealny.
Odette Dąbrowska / fot. B. Kołaczkowski
I.K.: Czy jesteś zainteresowana także projektami integrującymi różne dziedziny sztuki?
O.D.: Nie ma nic piękniejszego od wzajemnego przenikania się siły obrazu, dźwięku i słowa. Łączenie sztuk może się odbywać już w bardzo prostych formach i te chyba oddziałują na mnie najbardziej. Mam na myśli choćby klip do utworu muzycznego, składający się z melodii, warstwy tekstowej i integrującego całość obrazka. Jeśli patrzymy szerzej, możemy mówić o łączeniu różnych stylów muzycznych z elementami teatru i obrazu. Od 3 lat mam przyjemność współtworzyć projekt oparty właśnie na takim połączeniu, czyli Zorkę, dziewczynę z gwiazd. Podczas trwającego nieco ponad godzinę spektaklu zderzają się ze sobą muzyka klasyczna, popularna, teatr i obraz w postaci bajkowej scenografii.
I.K.: Czy czujesz jakąś różnicę w odbiorze publiczności podczas koncertów Odette w porównaniu do koncertów Aleksandry Dąbrowskiej — pianistki?
O.D.: Tak, na koncertach Aleksandry raczej nikt nie tańczy… Nikt mnie jeszcze nie wygwizdał na koncercie klasycznym, pomidorem też nie dostałam… Ale mam nieodparte wrażenie, że gdyby nie obowiązujący w takich okolicznościach kodeks dobrych manier, wielu wykonawców skończyłoby już występ w parterze. Chodzi mi to, że jako muzycy klasyczni rzadko kiedy dostajemy bezpośredni i szczery feedback ze strony publiczności. W przypadku muzyki popularnej słuchacz ma większe prawa, ba, może z nich śmiało i spontanicznie korzystać w dowolnym dla niego momencie. Chce tańczyć, zaczyna tańczyć, chce sobie krzyknąć, proszę bardzo. Mnie ta forma obcowania ze słuchaczem bardziej odpowiada.
I.K.: Twoje piosenki są bardzo zróżnicowane. Czy istnieje styl bądź nastrój, który jest Tobie najbliższy?
O.D.: Jeśli chodzi o charakter mojej muzyki, rzeczywiście, jest on dość zróżnicowany. W pewnym momencie nawet zaczęłam się zastanawiać, czy mi to nie zaszkodzi. Słuchacze lubią klasyfikować, a ja swoimi piosenkami im tego nie ułatwiam. Dlatego też zdecydowałam, że na EP-ce umieszczę utwory definiujące mnie jako „wesoła” Odette. Nie znaczy to jednak, że zrywam z melancholią. Ja bez ballad to jak bez ręki.
I.K.: Co jest najważniejszego w technice śpiewu i jak wyglądają Twoje codzienne przygotowania do koncertów i nagrań?
O.D.: O technice śpiewu niestety się nie wypowiem, bo nigdy nie uczyłam się śpiewać i nie bardzo wiem, co ja tam takiego robię. Wiem, że istnieją jakieś wprawki, rozśpiewki, ale nigdy tego nie stosowałam i chyba nie zamierzam. Najlepiej mi się śpiewa, jak długo wcześniej nie mówię. Mam wtedy taką chrypkę i czuję się jak Janis Joplin… [śmiech]. A poza tym to żuję żelki nawilżające gardło. Owszem, w szkole i na studiach miałam chór jako przedmiot obowiązkowy, ale wydaje mi się, że moje umiejętności śpiewacze raczej na tym nie skorzystały. Po jednym z wyjazdów chóralnych zrobiły mi się guzki na strunach. To podobno stawia na wokaliście krzyżyk. Miałam zakaz wydawania dźwięków przez kolejne pół roku.
I.K.: Czy masz już jakieś plany bądź marzenia na przyszłość?
O.D.: Planów mam tysiące, podobnie jak marzeń. Chciałabym, by wydana EP-ka trafiła do odtwarzacza osoby, która po odsłuchaniu zechce otoczyć opieką mój projekt.
Odette Dąbrowska / fot. B. Kołaczkowski
I.K.: Czego mogę Ci życzyć?
O.D.: Dużo zdrowia, motywacji i życzliwych ludzi na około.
I.K.: I jeszcze… Czy zdradzisz, czego możemy spodziewać się na Twoim debiutanckim krążku?
O.D.: Większość piosenek, które gram na koncertach, z pewnością znajdzie się na płycie. Obiecałam również, że odważę się napisać coś po polsku. To może być spore zaskoczenie nawet dla mnie samej… Na razie jednak nie wybiegam mocno w przyszłość. Teraz myślę tylko o EP-ce. Trzymaj, proszę, kciuki!
I.K.: Dziękuję za rozmowę!