Ralph Kaminski, fot. Dawid Grzelak

wywiady

Ralph Kaminski: publiczność jest głodna rzeczy odważnych i niecodziennych

Ralph Kaminski – piosenkarz, kompozytor, autor piosenek, aranżer, multiinstrumentalista opowiada o własnej twórczości, roli wykształcenia akademickiego w pracy muzyka i o swoich inspiracjach.
 
Marlena Wieczorek: Jesteś kolorowym ptakiem na polskiej scenie muzycznej – czy taka wielobarwność cechuję cię od dziecka, czy stopniowo uwalniałeś skrzydła?
 
Ralph Kamiński: Zdecydowanie stopniowo, wykonałem ogromnie dużą pracę, żeby ta wielobarwność, która była w środku, wypływała coraz szerzej. Cały czas nad tym pracuję. Na pewno jestem bardziej odważny niż kiedyś. 

W.K.: Piszesz teksty, komponujesz, śpiewasz, wymyślasz image… Na ile nasz kraj jest otwarty na twórców, którzy nie mieszczą się w prostych schematach?

R.K.: Ciężko mi odpowiedzieć na pytanie na ile, nie do końca się nad tym zastanawiam.

Skupiam się na mojej publiczności, która jest bardzo otwarta i głodna rzeczy odważnych i niecodziennych. 
 
M.W.: Jeśli niecodziennych … to na ile jest w takim razie możliwe na polskim rynku muzycznym bycie artystą niezależnym, ale powszechnie rozpoznawalnym i w tym kontekście – komercyjnym?

R.K.: Polski rynek muzyczny jest bardzo duży, zróżnicowany, cały czas rośnie i daje wiele możliwości. Bardzo cieszę się, że mogę na nim działać, jednak sukces to kwestia bardzo indywidualna – tutaj wszystko sprowadza się głównie do oryginalnego pomysłu oraz zainteresowania publiczności. To, że stoi za nami wielka wytwórnia ze sporym budżetem nie daje gwarancji powodzenia, sprzedaży koncertów, itp. Wiemy, że niektórym wrzucenie swojej piosenki na YouTube otworzyło drzwi do wielkiej kariery. Moim sposobem na pracę w tym zawodzie jest przede wszystkim konsekwencja. 
 

Ralph Kaminski, fot. Dawid Grzelak

W.K.: Konsekwencja, ale też różnorodność… Wziąłeś np. udział w projekcie z piosenkami Koniecznego. Co jest inspirującego w repertuarze Demarczyk dla młodego twórcy? A może coś jest zagrożeniem?

R.K.: To sięgnięcie po wybitną twórczość, po piosenki, których już, niestety, nie pisze się w ten sposób. Ogromne wyzwanie, ale też nauka, inspiracja. Co za wspaniały projekt! 

M.W.: Inspiracja niejedno ma imię (śmiech). Swoje prace na Akademii Muzycznej w Gdańsku poświęciłeś autodestrukcji na przykładzie wybranych wokalistek. Skąd taki obszar zainteresowań?

R.K.: Autodestrukcja była łącznikiem pomiędzy dwoma artystkami, które uwielbiałem i które ogromnie mnie fascynowały. Amy Winehouse, Violetta Villas – artystycznie od siebie odległe, ale łączy ich smutna historia. Był to też pretekst poznania ich bliżej.

W.K.: Wracając do twojego gruntownego wykształcenie akademickiego, co ono daje w przypadku muzyka rozrywkowego, a może coś zabiera?

R.K.: Według mnie nie zabiera nic, daje przede wszystkim warsztat. Mnie nauczyło pracy w tym zawodzie, ogromnie to doceniam. 
 
M.W.: Ten warsztat widać w Twoich utworach, które często cechuje złożona forma, pogłosy i brzmienie smyczków. Co można potraktować jako źródło inspiracji dla twojego własnego stylu: post-rock? A może symfonika?

R.K.: Możliwe, ale cały czas ciężko mi to konkretnie nazwać. Obecnie używam określenia „kosmiczny pop” i myślę, że ta nazwa najlepiej oddaje muzykę, którą tworzę. Bardzo kocham brzmienie instrumentów smyczkowych w dużej ilości, nadaje to każdej piosence przestrzeni i pewnego rodzaju piękna.

W.K.: Nawiązując do piękna … Twoje kompozycje znacznie odbiegają od stylu muzycznego np. wykładającego wokal na gdańskiej akademii Mariusza Klimka. Czy Akademia Muzyczna może nauczyć poczucia estetyki?

R.K.: Pan Mariusz Klimek jest przykładem absurdu, braku gustu i kompletnej grafomanii, odcięcia od rzeczywistości i tego, jak jego twórczość odbierana jest na zewnątrz. Z drugiej strony wspaniale, że zamknął się w świecie swojej wyobraźni, mam nadzieję, że jest tam naprawdę szczęśliwy. Wiem, że gdyby tylko od niego zależało moje bycie na Akademii, nie znalazłbym się na niej, ponieważ nie widział we mnie potencjału.

 
M.W.: Jeśli nie Mariusz Klimek, to kim są artyści, którymi się inspirowałeś i wciąż inspirujesz? Identyfikujesz się jako wokalista popu alternatywnego…

R.K.: Problem w tym, że chyba nie chcę się identyfikować. Robię swoje i to, co czuję. Może niebawem będzie to heavy metal? Rap albo country? Kto wie… Tak samo jest z artystami, którzy mnie inspirują. Jest ich tak wielu, że nie sposób wyliczać. 
 
W.K.: Na identyfikację wpływa zespół, z którym się pracuje. Jaką rolę odgrywa w tworzeniu muzyki? Czy instrumentaliści sami piszą swoje partie?

R.K.: Jestem producentem swoich płyt i w większości wszystkie partie wymyślam samodzielnie, czasami we współpracy z niektórymi muzykami, ale czynnie uczestniczę w procesie aranżacji. Samodzielnie rozpisuję smyki. Staram się bardzo dokładnie przygotowywać do sesji nagraniowych. Na tym albumie odważyłem się też wykonać niektóre utwory na pianinie. 
 
M.W.: Na twoim Twitterze często pojawia się jedzenie: pizza, czekolada, pączki, kotlety… Jakie powiązania możesz dostrzec pomiędzy kuchnią a muzyką?

R.K.: Obie rzeczy są ogromnie przyjemne, na szczęście od muzyki nie można przytyć (śmiech).

W.K.: Przytycie może być przemianą i zabiegiem marketingowym (śmiech). Współpracowałeś ostatnio z Quebonafide. Co sądzisz na temat jego przemiany? I, pofantazjujmy, gdybyś miał zobaczyć siebie w jakiejś skontrastowanej odsłonie, jaka by ona mogła być?

R.K.: Nazywam Quebo królem. Uważam, że to, co zrobił promocyjnie jest genialne. Możemy tylko brać przykład i mu serdecznie gratulować. Co do mojej odsłony, pozostawię to dla siebie, bo, kto wie, może kiedyś ją wykorzystam?

 
M.W.: Gdybyś mógł zaprosić do współpracy jednego artystę, także z przeszłości, kto by to był i dlaczego?

R.K.: Ostatnio był to wspomniany Quebo, ale to marzenie się spełniło. Na razie nie mam pomysłu, kto mógłby to być. Może Kayah? 

M.W. i W.K.: Czekamy z niecierpliwością.

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć