Tim Fotolia.com

felietony

Ranking z kwintą w basie, czyli muzyczne tam i z powrotem [odcinek 1]

Drogi Czytelniku!

Witaj w moich skromnych, internetowych meaprogach. Rozgość się i czuj się jak u siebie. Daj mi chwilę – wstawię tylko wodę na herbatę. Chyba, że wolisz kawę? Nie od dziś wiadomo, że ciekawych opowieści najmilej słucha się z parującym kubkiem w dłoni. Mam nadzieję, że będzie to dla Ciebie miły i odkrywczy muzycznie czas! Spytałeś, o co chodzi z nazwą, na którą natknąłeś się przy wejściu. Już tłumaczę. Ranking, bo mam słabość do układania rzeczy po kolei. Wiesz, płyty gatunkami, nuty alfabetycznie, książki tematycznie… Jest w tym pewien urok. Z kwintą w basie, bo podstawą każdego będzie piątka – solistów, utworów, momentów. Tam i z powrotem, bo tematyka naszych spotkań dotyczyć będzie zarówno tego, co w muzyce już się działo jak i tego, co dzieje się teraz. Będzie o początkach jazzu, o jego damach i królach. Będzie o instrumentalistach, dzięki którym jazz dzisiaj wciąż kwitnie i o zespołach, które nie boją się z nim eksperymentować. Będzie soul, funk, world music, a cappella i vocal play, będzie się działo! To co? Zostajesz?

——————————–

 

Odcinek pierwszy:

Ten jazz czy ta jazz? O kobietach, bez których jazz nie byłby sobą.


Jeśli zostałeś, pozwól, że będę z Tobą szczera. Uwielbiam jazz i uwielbiam pisać o muzyce – między innymi dlatego mamy okazję teraz się tutaj spotkać. Porządkowanie rzeczy sprawia mi mnóstwo radości, ale konieczność wyboru czegokolwiek to dla mnie prawdziwa męka. Naprawdę. Zamieniłabym się z Tantalem bez mrugnięcia okiem. Starając się wykręcić nieco od całkowicie samodzielnego wybrania tej wyjątkowej piątki, sięgnęłam po koło ratunkowe, a dokładnie po trzytomową historię jazzu. Ponad tysiąc stron opowieści o tym, jak to nowoorleańska dzielnica Storyville stała się kolebką swoistego konglomeratu muzyki zachodnioafrykańskiej i europejsko-amerykańskiej. Piękna, szalenie interesująca i inspirująca historia, której bohaterem jest on. Synkopowany w metrum 4/4, w dużym stopniu improwizowany, pozostawiający ogromną dowolność aranżacyjną i intepretacyjną… Niezwykły. Nieprzewidywalny. Twórczo nieskończony. W tym miejscu swojego wstępu ze spokojem mogłabym pójść w narzekania – że taki on męski, że interesujące mnie wzmianki o kobietach były może ze trzy na jeden tom, że dyskryminacja, maskulinizacja (i to jeszcze na tle rasowym)… Mogłabym, chociaż byłoby to zupełnie niepotrzebnym i groteskowo wręcz feministycznym strzępieniem klawiatury. W zamian za to wolę oddać głos naszym pięciu damom. Ich niezwykłej muzyce, historiom, które nią opowiadają i światu, w który zabierają słuchacza. Damom, które jak nikt udowodnią ci, że jazz z całą pewnością mógł być kobietą! Oto mój raking pięciu wyjątkowych wokalistek, bez których jazz niebyłby dziś nawet w połowie tym, czym jest. Cudem, czyli.

 

Miejsce 5


Dee Dee Bridgewater (ur. 1950). Aktorka i autorka audycji JazzSet with Dee Dee Bridgewater. Zdobywczyni dwóch nagród Grammy w roku 1998: za najlepszy występ jazzowy (z repertuarem z wydanego rok wcześniej albumu „Dear Ella”) oraz za najlepszą piosenkę („Cotton Tail”). Za rolę w musicalu „The Wiz” przyznano jej nagrodę Tony; w musicalu „Lady Day” wcieliła się natomiast w rolę samej Billie Holiday. Ciężko jest mówić o niej i nie wspomnieć jednocześnie o Dianie Krall, Cassandrze Wilson i Dianne Reeves. Ta piękna czwórka tworzy bowiem elitę współczesnej wokalistyki jazzowej. Gwarantuję, że znajomość każdej z nich to osobna bajka, z której nawet nie wypatruje się powrotu do rzeczywistości! A co takiego ma w sobie głos samej Dee Dee? Jest niezwykle barwny i pełen kontrastów. Aksamitny, a jednocześnie bardzo jasny i żywy. Jej intepretacje zaskakują, a muzyczna wrażliwość i inteligencja wprawia w czysty zachwyt. 

 

Cotton Tail


Miejsce 4


Nina Simone (ur.1933, zm. 2003). Autorka tekstów i pianistka. Chociaż umieściłam ją w gronie jazzowych dam, warto zwrócić uwagę, że sama Nina dosyć wyraźnie odcina się od klasyfikowania jej jako przedstawicieli jednego konkretnego gatunku. Jej brzmienie kryje w sobie mieszankę soulu, r&b, bluesa i oczywiście samego jazzu. Od końca lat ’60 czyli od czasu zdobycia szerszego rozgłosu dzięki pamiętnej intepretacji gershwinowskiego „I loves You, Porgy”, Nina niezmiennie zachwycała. Jej głosu niesposób pomylić z czymkolwiek innym. Cudowna, ciemna barwa i intrygująca głębia uczyniły go jednym w swoim rodzaju. Sama Simone – niezwykle tajemnicza w swym wyrazie, hipnotyzowała z każdą kolejną melodią, która stawała się jej udziałem. Była prawdziwie wyjątkowa i oszałamiająca.


I loves You, Porgy

 

Miejsce 3


Billie Holiday (ur. 1915, zm. 1959). Przedstawicielka swingowej wokalistyki jazzowej. Utwory jej autorstwa – takie jak „God Bless The Child”, „Don’t Explain” czy „Lady Sings the Blues” na przestrzeni lat stały się jazzowymi klasykami. Współpracowała z najlepszymi – od Artiego Shawa przez Bena Webstera, Lestera Younga, aż do Counta Basiego. Przyczyniła się do spopularyzowania utworu „Strange Fruit”, którego słowa były protestem przeciwko dyskryminacji rasowej i traktowały o linczu dokonanym na Afroamerykaninie, Jej życie od samego początku nie było usłane różami. Trudne dzieciństwo i poprawczak przyczyniły się do wielu późniejszych problemów z prawem, do alkoholowych i narkotykowych uzależnień, a w konsekwencji do choroby i śmierci. Słuchając jej wykonań, nie sposób nie czuć w jej głosie ciężaru życiowych doświadczeń. Dojrzała, charakterystyczna barwa, której lekka chrypka dodawała swoistej drapieżności była jej znakiem szczególnym. Wrodzone poczucie rytmu, frazowanie, temperament – to tylko niektóre z barw, jakie kryje w sobie głos Billie.

 

God Bless The Child

 

Miejsce 2


Sarah Vaughan (ur. 1924, zm. 1990). Znana była również jako Sassy i – uwaga, uwaga – The Divine One! Dzięki Billiemu Ecksteinowi, który zauważył ją na lokalnym konkursie talentów w Apollo Theatre w Harlemie, Sarah dość szybko zapoznała się z muzycznym środowiskiem. Jeszcze przed dwudziestym rokiem życia miała okazję pracować z najlepszymi – Charliem Parkerem i Dizzym Gillespiem. Obaj w drugiej połowie lat czterdziestych byli pionierami modern jazzu. Wspólne nagrania z Billym Ecksteinem, któremu zawdzięcza początek swojej kariery, sprawiły, że poznala podstawy nowej muzyki, które w późniejszym czasie charakteryzowały cały jej artystyczny dorobek. Sarah uwielbiam za wymykający się słowom klimat, jaki tworzy swoimi intepretacjami. Za przyjemny głos, którego lekkie wibrato dosłownie zatrzymuje słuchacza w czasie. Za czułość, wrażliwość i niesamowitą świadomość własnego brzmienia. 

 

Misty

 

Miejsce 1


Ella Fitzgerald (ur. 1917, zm. 1996). Niekwestionowana królowa, First Lady of a Song, jedna z najwybitniejszych wokalistek w historii jazzu. Mogłabym ci o niej opowiadać i opowiadać, przytaczać rozliczne anegdoty, mówić o współpracach, inspiracjach, utworach… Myślę jednak, że oboje wiemy, że nic tak dobrze jej nie przedstawi, jak jej własna muzyka. Pozwólmy więc Królowej zająć się tym, co potrafi najlepiej – prawdziwą magią, jazzem zwaną…

 

Summertime

 

One Note Samba

 

Sunshine of Your Love

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć