Fot.: Maciej Bogucki

wywiady

Rap byłby ciekawszy, gdyby był mniej dochodowy. Wywiad z Marcinem Flintem

O dwóch skrajnościach postrzegania rapu w mainstreamie, motywacjach do bycia jego częścią oraz o podejściu dziennikarzy do artystów z szerokiego obiegu. Te tematy, w rozmowie z Marcinem Flintem – dziennikarzem muzycznym, redaktorem współpracującym m.in. z portalami CGM.pl, Interia.pl, Red Bull Music czy pismem Ultramaryna, podjęła Anna Grabowska

Anna Grabowska: Jeszcze kilka lat temu rap stał w mocnej opozycji do szerokiego obiegu muzycznego. Czy to dobrze, że ten mur runął i część artystów zaczęła pojawiać się po tej drugiej stronie?

Marcin Flint: Rap amerykański zawsze do niego aspirował, nie był z założenia alternatywny, a jeżeli patrzeć na polskie początki, na Liroya, na solo Kazika, na Kaliber 44, to ci artyści istnieli przecież w szerokim obiegu. Aktualna obecność polskiego rapu tam ma plusy i minusy. Plusy to idąca za pieniądzem profesjonalizacja i to, że wielu słuchaczy ma swoich reprezentantów, nie jest kultywowana fikcja. Minusy to pewien kryzys tożsamościowy i produktowosć – gwarantuje się podaż tego, na co jest popyt.

A.G.: Specyfika polskiego rapu wyróżnia go wyraźnie na tle innych gatunków. Wyścigi o jak największą liczbę odtworzeń w serwisach cyfrowych, konieczność bardzo regularnego wydawania muzyki (średnio album na rok, a najlepiej jeszcze częściej), a w konsekwencji podbijanie OLiS-u (Oficjalnej Listy Sprzedaży detalicznej ZPAV). Po co rapowi mainstream? Czy nie jest tak, że dostanie się do głównego obiegu samego gatunku jest obecnie więcej warte niż obracanie się w towarzystwie gwiazd pop?

M.F.: Dla raperów takich jak Quebonafide, Taco Hemingway, a wcześniej np. L.U.C. mainstream jest przebiciem szklanego sufitu. Często decydują względy ambicjonalne, rap czuł się zawsze niedopieszczony atencją głównego nurtu, nawet jeśli deklarował inaczej. Nieraz chodzi o szerzej zakrojone i lepiej płatne umowy reklamowe, o spore pieniądze z okolicznościowych, oficjalnych imprez, a czasem po prostu raper chce być w programie, który ogląda jego mama albo w kolorowej gazecie, którą czyta.

A.G.: Niektórzy artyści tak utkwili w świadomości osób, które na co dzień niewiele mają wspólnego z rapem, że gatunek jest postrzegany głównie przez ich pryzmat i trudno jest dostać się do 1. szeregu innym przedstawicielom gatunku. Czy Twoim zdaniem to powinno się zmienić i czy rap tego tak naprawdę potrzebuje?

M.F.: Chciałbym, żeby to się zmieniło, ale nic nie dzieje się bez powodu i wyżej wymienieni artyści na obecność w świadomości sobie poniekąd zapracowali. Z mojej, osobistej perspektywy upadek drugiego boomu na hip-hop byłby pożądany o tyle, że obecna sytuacja spolaryzowała strasznie środowisko – niektórzy robią dziesiątki milionów wyświetleń (w serwisach typu YouTube czy innych platformach do odtwarzania muzyki w formie cyfrowej – przyp. red.) i grają (grali przed COVID-em) w kółko, inni nagrywają fajne rzeczy, z którymi nie mogą się przebić, nie są w stanie wywalczyć uwagi słuchacza. To rodzi frustracje, prowadzi do kapitulacji, zwłaszcza tych tworzących rzeczy dojrzalsze, bardziej dorosłe, przeznaczone dla starszego słuchacza. Rap mógłby być ciekawszy, gdyby był mniej dochodowy – obyłoby się bez lewarowania, sztucznego lansowania gwiazd, powielania opłacalnych klisz na taką skalę, postępującego uproduktowienia wypleniającego pasję i chęć robienia tego, na co ma się ochotę. Z drugiej strony czas po upadku pierwszego boomu rapu był czasem odnowy, ale i wielkiej rapowej smuty. Nienawidzę wielu wyniesionych na ołtarze płyt z tamtego czasu. Pod niektórymi względami to był regres. 

A.G.: Na ile fakt funkcjonowania w szerokim obiegu zmienia optykę krytyka na danego artystę tylko dlatego, że zagościł on w mainstreamie? Czy w takim wypadku mniej chętnie sprawdza on jego nowy singiel czy wydawnictwo?

M.F.: Dziennikarze są przekorni, nie lubią tych rozreklamowanych wykonawców, za którymi nie stoją. Zawsze będą się irytować, że ktoś mniej ich zdaniem zdolny zgarnia kolejny kawałek tortu, podczas gdy pula prawdziwych artystów przymiera głodem. Ale też dziennikarz sprawdzi to, co popularne, bo nie może nie mieć zdania, a i redakcje pozwolą mu zarobić głównie na tym.

A.G.: Jak opisałbyś mainstream rapowy oraz rap w mainstreamie?

M.F.: Co przykład, to inna historia. Rap nie podlega generalizacjom, wszystkim się wymyka. Nie ma też kryteriów innych niż subiektywne, żeby kogoś do mainstreamu móc zaliczyć lub z niego wykluczyć. Czy taka i taka sprzedaż, takie i takie wyświetlenia to już główny nurt czy jeszcze nie? Kolejna z niewiele w gruncie rzeczy znaczących etykietek.

A.G.: Pamiętamy z historii gatunku nurt, który się wykształcił i który „reprezentował” go w szerokim obiegu. Wydaje mi się, że dziś rap nie musi się już wstydzić za tych, którzy do mainstreamu trafiają (a przynajmniej nie w takim stopniu, jak kiedyś). Patrząc przyszłościowo, jakie losy przewidujesz dla rapu w mainstreamie?

M.F.: Niestety znowu „pomidor”, bo po pierwsze nie jestem wróżem. Po drugie nie mam z czego wróżyć, brakuje mi twardych danych (bardzo wieloma liczbami się manipuluje i trudno to zweryfikować) czy dostępu do badań, jeśli takowe były robione. A po trzecie – Polska jest zupełnie nieprzewidywalna. Na pewno mainstream się profesjonalizuje za sprawą producentów wykonawczych (patrz: Rafał Grobel czy Jan Porębski), pieniędzy inwestowanych przez majorsów (międzynarodowe koncerny fonograficzne – przyp. red.), ale też zmiany branżowej mentalności widocznej po gruntownie przemyślanych pod każdym względem (a już na pewno marketingowym, PR-owym, wizerunkowym) tworach pokroju PRO8L3M-u i faktu, że ludzie wychowani na hip-hopie stają się decydentami w wielu dziedzinach poza środowiskiem – product managerowie dużych firm i tak dalej. To już nie są czasy zarabiania na obciachowych produkcjach pokroju UMC/MyMusic. Choć wiele można było tamtym nagraniom zarzucić, ale tam, choćby u Mezo, Owala, Ascetoholix, bezduszność nie rzucała się w uszy. 

 

Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

ZAiKS Logo

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć