Krzysztof Herdzin / fot. Andrzej Tyszko, materiały prasowe artysty (herdzin.pl/media/portrety/)

recenzje

„Requiem” Krzysztofa Herdzina – Msza żałobna opowiedziana bajkowo

W piątek 18 października bieżącego roku Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Pomorskiej pod batutą Pawła Kapuły wykonała w Filharmonii Requiem Krzysztofa Herdzina. Na scenie pojawiły się także Chór Kameralny Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i Chór Akademicki Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. W roli solistów wystąpili zaś: Gabriela Legun (sopran), Andrzej Lampert (tenor) oraz Kamil Zdebel (baryton). Warto nadmienić, że Requiem doczekało się niedawno wydania na płycie, a ponadto dla bydgoskich słuchaczy była to już druga okazja do wysłuchania dzieła Herdzina na żywo. Swoją prapremierę msza miała bowiem nieco ponad 5 lat temu – 12 kwietnia 2019 roku, właśnie w Bydgoszczy, mieście rodzinnym kompozytora. 

Muszę przyznać, że tegoroczny koncert był dla mnie swego rodzaju sentymentalną podróżą w czasie. Tak się składa, że miałem okazję być na wspomnianym już pierwszym światowym wykonaniu mszy. Rzecz jasna, trudno o zapamiętanie wszelkich szczegółów i niuansów oraz dogłębne porównanie wydarzeń, które dzieli przeszło 5 lat, ale nie o to też w tym chodzi. Ponowna możliwość wysłuchania tego samego dzieła i w tym samym miejscu, ale z odpowiednim „oddechem” i czasową przestrzenią, sprawiła, że na Requiem Herdzina mogę spojrzeć szerzej oraz bardziej świadomie. 

Sylwetki Krzysztofa Herdzina nie sposób opisać jednoznacznie. Być może mówimy o najbardziej wszechstronnym i zapracowanym współczesnym polskim muzyku, u którego mnogość gatunków i dziedzin, na których się udziela, może przyprawić o zawroty głowy. Z jednej strony mamy do czynienia z klasycznie wykształconym pianistą, który z powodzeniem przerzucił się na bycie jazzmanem oraz aranżerem z licznymi sukcesami (i z tych ról jest obecnie głównie kojarzony). Z drugiej zaś Herdzin współpracuje i tworzy z wieloma artystami muzyki pop, pracuje jako wykładowca akademicki oraz – co najważniejsze dla poruszanej tematyki – jest kompozytorem szeroko pojętej muzyki klasycznej. Tak wszechstronny i pogłębiony warsztat owocuje w ciekawym i indywidualnym stylu, który artysta pokazał także i w Requiem.

Herdzin oparł „Requiem” w dużej mierze na tradycyjnym modelu mszy za zmarłych, choć w cyklu nie brakuje wyraźnej ingerencji kompozytora w znaną konstrukcję.

Dzieło otwiera Introitus, po którym następuje Kyrie oraz Graduale. Widoczne zmiany – bardzo interesujące z mojej perspektywy – pojawiają się jednak w części IV. Zwykle w tym miejscu konstrukcji mszy żałobnej pojawia się Tractus, a następnie Sequentia ze słynnym Dies irae. W wizji kompozytora na Missa pro defunctis tych części jednak nie usłyszymy. W zamian Herdzin w 4 ogniwie mszy umieścił, zwykle pojawiające się później w cyklu mszalnym, Offertorium. Myślę, że nie będzie przesadą, jeśli zabieg ten określilibyśmy mianem nietuzinkowego, bo jak inaczej to określić, gdy twórca pozbywa się czegoś tak bardzo idiomatycznego i charakterystycznego dla gatunku jak sekwencja Dies irae? Mamy liczne przykłady w literaturze muzycznej, gdzie część dotycząca „Dnia Gniewu” jest głównym punktem, kojarzonym przez słuchaczy. Niezależnie, czy wspomnimy dramatyczne i pompatyczne Dies irae z Requiem Verdiego, czy mozartowską odsłonę sekwencji, mówimy o jednym z fundamentów całego obrazu mszy za zmarłych. Domysły i wątpliwości, które mogą pojawić się w obliczu niniejszego układu, rozwiały mi jednak wypowiedzi Herdzina. Kompozytor obszernie wyjaśnił historię i motywację, które stały za powstaniem utworu, oraz główne autorskie założenia, kryjące się za Requiem. Chciał ukazać śmierć jako stan spokoju oraz pogodzenia się z losem, ale także jako naturalne zwieńczenie kręgu życia. Nie traktuje śmierci jako tragicznego wyroku i definitywnego końca, lecz raczej jako przejście do innego wymiaru – do wieczności. W takim przypadku jasna staje się idea wycofania Dies irae z całości cyklu. Swoim dramatyzmem oraz burzliwym tonem mogłoby ono zaburzyć obraz śmierci jako, w rozumieniu Herdzina, pogodnego pożegnania ze światem doczesnym. Jest to decyzja, być może, kontrowersyjna, ale w moim odczuciu – całkowicie świadoma i dobrze uargumentowana, jednakowo wyjaśnieniami kompozytora, jak i warstwą muzyczną całości Requiem. W późniejszych ogniwach Herdzin wykorzystał kolejno: Sanctus, Pie Jesu, Agnus Dei, Libera me oraz In Paradisum jako ostatnią, IX część. 

Jeśli chodzi o ocenę Requiem, jego zarówno mocne, jak i nieco słabsze strony, już w trakcie koncertu zdały mi się one wyraźnie słyszalne. Najpierw chciałbym skupić się na jaśniejszych punktach, których jest w mojej ocenie więcej, a później przejść do elementów, które wprowadziły do mszy pewne nierówności. Istotnym punktem jest z pewnością Introitus, gdzie na samym wstępie chór bez akompaniamentu szeptem wypowiada słowa: Requiem aeternam dona eis, Domine… Po pierwszym wypowiedzeniu zdania chór podzielił się na dwie grupy. Gdy grupa pierwsza była już w połowie frazy, jej recytację rozpoczęła druga. Efekt zazębiania i nachodzenia słów na siebie zdefiniował szeleszczącą kolorystykę i tajemniczą aurę introdukcji, które bardzo pasowały moim zdaniem do części I Requiem. Angażujące były także dwa kolejne ogniwa. Kyrie przywiodło mi na myśl tryumfalne skojarzenia: fanfarowo-sygnałowy wstęp na kotłach, eksponowanie wysokich i przenikliwych rejestrów, ornamentalne echa instrumentów dętych drewnianych czy niejako melizmatyczna partia chóru o wąskozakresowym ambitusie. W zakończeniu części pojawiła się być może reminiscencja z Introitus, osiągnięta poprzez kameralizację obsady i recytację słów na jednym dźwięku, które na nowo wprowadziły aurę refleksji. Zanim wybrzmiało Graduale nie spodziewałem się, że będzie ono najjaśniejszym punktem całego cyklu w mojej ocenie. Część rozpoczyna się subtelnymi i kołyszącymi akordami w harfie i czeleście, co od razu przywiodło mi na myśl jedno skojarzenie – kołysankę. To wrażenie w żaden sposób nie zanikło później, ale zostało podtrzymane przez delikatną oprawę muzyczną i stonowany śpiew Andrzeja Lamperta. Graduale nie pozwoliło mi się znudzić – cały czas wiedziałem, że słucham Requiem, a jednocześnie myślałem, czy zdarzyło mi się słyszeć podobnie kojącą część w jakiekolwiek innej mszy za zmarłych, które znam – co tylko pogłębiło mój zachwyt nad III częścią, która w pełni pokrywa się z pogodną wizją Herdzina o śmierci. 

Muszę przyznać, że moje odczucia stały się mieszane po III części dzieła. Mam wrażenie, że trzy pierwsze ogniwa są mocnymi fundamentami mszy, lecz kolejne wprowadzają pewne nierówności. Dotyczą one przede wszystkim długości trwania poszczególnych części. Offertorium trwało około osiem minut i odczułem, że była to część prowadzona zbyt długo. Prezentowany materiał muzyczny był zbyt jednostajny i podobny do siebie, aby móc angażować przez cały czas. W tym wypadku odpowiednie skrócenie części – w mojej ocenie – pomogłoby w jej odbiorze. Niemalże te same odczucia miałem także przy Agnus Dei, które również było utrzymane w spokojnym i melancholijnym tonie. Oba ogniwa z początku wydały mi się interesujące, a nawet wzbudziły pewną zadumę, jednak te odczucia zostały po czasie rozmyte przez niepotrzebne wydłużenie materiału muzycznego, który dałoby się ująć w zwyczajnie krótszej i bardziej zwięzłej formie. I aby nie zrozumiano mnie źle – żadna część nie wywołała we mnie negatywnych odczuć albo myśli, która kazałaby sądzić, że Requiem jest dziełem nieudanym.

Znając twórczość Herdzina oraz jego stosunek do swojej „Missa pro defunctis”, nie będzie przesadą, jeśli utwór określę mianem opus vitae kompozytora.

Mimo to, wydłużenie treści muzycznej w obu tych częściach, wydało mi się zbędne w utworze, do którego odczułem na ogół wysoce klarowny i przemyślany pomysł twórcy. Mimo zbliżonego czasu trwania podobnych problemów nie odczułem np. w Sanctus, który dobrze równoważył momenty refleksji, ekspozycji chóru czy solisty. W  środku części znalazła się nagła kulminacja, która wprowadziła nieoczekiwany burzliwy nastrój. Zbliżoną opinię wyrobiłem o Pie Jesu czy Libera me. Angażowały m.in. prezentacją wszystkich solistów (w Pie Jesu), ciekawym dialogowaniem między śpiewakiem a chórem (Pie Jesu) czy, jak w przypadku Libera me, popisem sopranistki Gabrieli Legun, z łatwością wykonującej długie, melancholijne i liryczne frazy.

Ostatnia część – In paradisum – była niejako połączeniem mocnych i słabszych stron z części poprzednich. Nieco nużąca wydała mi się część środkowa – podobnie jak w przypadku Offertorium czy Agnus Dei – przedłużona w czasie i przeciągająca refleksję oraz zadumę niepotrzebnie za długo. Natomiast muszę odnotować, że elementów, które do mnie przemówiły, było więcej. Swoją partię w znakomity sposób wykonał Andrzej Lampert, a zakończenie ostatniej części było wyrazem głębokich uczuć i miało niejednoznaczny efekt. Z jednej strony wprowadzający w zadumę nad życiem i śmiercią, a z drugiej, poprzez stopniowe wygaszanie i zamieranie aparatu wykonawczego, finał okazał się idealnym zwieńczeniem Requiem, w którym kompozytor chciał ukazać śmierć jako pogodny i nieunikniony wyraz końca ludzkiego życia.

Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że muzycy dali bydgoszczanom koncert najwyżej klasy. Orkiestra podeszła do Requiem swego rodzimego kompozytora z należytym szacunkiem. Żadna grupa instrumentów nie zaburzyła funkcjonowania innych, a współpraca na osi orkiestra–chór–soliści przebiegła, w moim odczuciu, jak najbardziej pomyślnie. Porównując to wykonanie do płytowego, którego wysłuchałem przed koncertem oraz po nim, sądzę, że można je określić jako bardzo podobne. Nie mówię tego jednak w negatywnych kategoriach. To dzieło o przejrzystych ramach i założeniach, które jednakowo bydgoscy filharmonicy oraz Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia (NOSPR) potraktowali poważnie i wykonali ze starannością o każdy detal, uzyskując podobne, równie autentyczne i ciekawe interpretacje.

Missa requiem w odsłonie bydgoskiego kompozytora jest angażującym przykładem na mszę za zmarłych XXI wieku, która nie boi się eksperymentować, ale jest także utworem zrozumiałym w odbiorze. Intencje i cel kompozytora, związane z ukazaniem śmierci w pogodnej odsłonie jako naturalnego procesu każdego ludzkiego życia, są jak najbardziej słyszalne.
_____

Bibliografia:

  1. Filharmonia Pomorska im. Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy
  2. Filharmonia Pomorska im. Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy
  3. Jazz Forum. The European Jazz Magazine
  4. Krzysztof Herdzin – oficjalna strona / bio
  5. Krzysztof Herdzin – oficjalna strona / płyty
  6. Krzysztof Herdzin – YouTube channel
  7. Krzysztof Herdzin – YouTube channel
  8. Krzysztof Herdzin: Requiem – Spotify profile
Wesprzyj nas
Warto zajrzeć