Okładka książki, materiały prasowe

recenzje

Szabłowska i Szewczyk monofonicznie. Recenzja książki „Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi"

Naszą rozmowę powinniśmy zacząć od powiedzenia raz jeszcze, wszem wobec, że nie jesteśmy małżeństwem. I nigdy nim nie byliśmy[1] – zaczynają swoją rozmowę, zaznaczając ten fakt dobitnie, Maria Szabłowska i Krzysztof Szewczyk. Rozmowę swoją – naszą, bo łatwo porywającą czytelnika. Rozmowę – konfrontację, ale bardziej jednak rozmowę – opowieść, wszak bohaterowie – legendarni dziennikarze radiowi, a później telewizyjni, autorzy słynnej Wideoteki dorosłego człowieka – mówią w niej właściwie jednym głosem.

To chyba na tym polega, że jak jesteśmy razem na ekranie, to jest jakiś rodzaj sugestii, że potem też wszędzie jesteśmy razem – mówi do Krzysztofa Szewczyka Maria Szabłowska. Kiedyś przyszedł do nas do domu ksiądz po kolędzie. Byłam z mężem, rozmawialiśmy o różnych sprawach, a na koniec ksiądz zapytał: „Przepraszam, a gdzie jest pan Krzysztof?”. Przecież on wiedział, że nie jesteś moim mężem. Tak samo jak wiedział to lekarz, który przyjechał kiedyś z wizytą domową. Miałam chyba ze czterdzieści stopni gorączki, Marek – mój prawdziwy mąż – mówił mu, że się przez ręce przelewam, i o innych objawach mojej choroby opowiadał, a on i tak w jakimś momencie zapytał: „A gdzie jest pan Krzysztof?”[2].

Tę zadomowioną w mentalności polskich widzów przynależność do siebie (a może i nawet intrygującą tożsamość) dwóch światłych medialnych postaci potwierdzają ich przymioty – wspólne, a wcale niekoniecznie dziś obecne w „ofercie” innych przedstawicieli dziennikarskiego fachu: doskonałe przygotowanie merytoryczne, podchodzenie do muzyki z pasją, upór w słusznej sprawie, otwartość na otaczających ludzi i ich różne poglądy oraz style artystycznego wyrazu, ujmująca elokwencja czy wreszcie nienaganna kultura osobista. Wydaną w 2013 roku książkę Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi warto przypomnieć choćby ze względu na zakończony właśnie, 90. rok istnienia Polskiego Radia, macierzystego medium Szabłowskiej i Szewczyka.

Kompozycja książki w zasadzie wydaje się prosta: jest to podzielona na sześć rozdziałów rozmowa-rzeka Marii Szabłowkiej i Krzysztofa Szewczyka, urozmaicona podrozdziałami zatytułowanymi Ze wspomnień, które to passusy zawierają łącznie dziewięć rozmów Marii Szabłowskiej ze znanymi przedstawicielami świata muzyki i dziennikarstwa muzycznego, przeprowadzonych w roku 1993. Są to wywiady z: Witoldem Pogranicznym, Andrzejem Korzyńskim, Piotrem Kaczkowskim, Andrzejem Olechowskim, Tadeuszem Nalepą, Haliną Frąckowiak, Sewerynem Krajewskim, Markiem Grechutą oraz Czesławem Niemenem. Wspomnienia ilustruje blisko trzydzieści zdjęć pochodzących z prywatnych archiwów autorów bądź wykonanych przy okazji realizacji poszczególnych audycji i programów. Oto więc Maryla Rodowicz na Balu Mercedesa, Czesław Niemen na Balu Architektów’84 i The Animals w Sali Kongresowej.

Gdyby procentowo oceniać wkład obojga autorów w Ludzkie gadanie…, pewnie przewagę odnotowałabym po stronie Marii Szabłowskiej – być może z racji tychże wywiadów, ale również ze względu na częstsze inicjowanie nowych wątków tematycznych. Faktem jest też, iż dziennikarka posiada już na swoim koncie inne publikacje książkowe: Elvis – amerykański sen czy Cały ten big beat.

Mimo że rozdziały książki mają wiele mówiące tytuły (np. Radiowe początki. Czy istnieje życie pozaradiowe?, Dysko story i straszliwa siła skarpetek) i można odgadnąć ogólny zamysł autorów co do ich organizacji, całość złożona jest dość chaotycznie, na co wpływają: mnogość wątków, prezentacja treści na zasadzie łączenia ogniw a nierzadko spiralnego powracania do już podjętych tematów, dygresyjność. Wszystko to, rzecz jasna, wynika z przyjętej konwencji rozmowy, gawędy – a więc formy otwartej, niepoddającej się sztywnym ramom, podatnej na anegdotyczność czy poświęcanie uwag sprawom pozornie błahym, marginalnym, lecz nadającym książce kolorytu. Jeśli wierzyć autorom, że ich rozmowy (słuszne chyba bowiem będzie użycie tu liczby mnogiej) odbyły się u Marii Szabłowskiej w domu, przy kominku i pozwoliły powspominać „czasy słusznie minione i te mniej odległe”[3], to w sposób oczywisty trudno wymagać od nich zachowania rygorów tekstu pisanego (nawet: spisanego) czy przyczynowo-skutkowego układu kompozycyjnego. Moje wątpliwości dotyczą jednak sposobu zamieszczenia w książce wspomnianych dziewięciu wywiadów z dziennikarzami i artystami. Są one niewątpliwie bardzo interesującym źródłem wiedzy o tych ludziach (zwłaszcza już nieżyjących), o ich refleksjach, sposobie wypowiadania się, formułowania myśli, a i w książce wspominkowej mają rację bytu. Irytujące były jednak dla mnie w odbiorze te fragmenty rozmów Szewczyka i Szabłowskiej, w których dokładnie parafrazowano treści zaczerpnięte z wywiadów – gdyby do owych wywiadów czytelnik musiał dotrzeć sam, precyzyjne przywołanie poszczególnych ich ustępów byłoby zasadne, lecz w przypadku, gdy stanowią one część książki, wydaje się to redundantne. Za niedoróbkę redakcyjną uważam zaś dopuszczenie (w niewielu przypadkach, ale jednak) do pewnego rodzaju powtórzeń w opowieściach. Nie w pełni uzasadnia je konwencja spisywanej rozmowy – autorzy jednak wydali książkę.

Jest to książka ważna z punktu widzenia historii polskiej muzyki, zwłaszcza jej oblicza bigbitowego oraz istotna z punktu widzenia polskich mediów. To opowieść o czasach sprzed ery komputeryzacji, cyfryzacji i wszechobecnej dostępności wysokojakościowych nagrań czy rozbudowanych działań z zakresu promocji muzyki. Autorzy snują swe narracje naprzemiennie, łącząc informacje historyczne i biograficzne z barwnymi anegdotami. Nie poprzestają na opisywaniu i interpretowaniu rzeczywistości muzycznej PRL-u, ale także, co bardzo interesujące, uzupełniają opowieść o ciekawostki towarzyskie czy obyczajowe (np. dotyczące mody). Anegdoty, dykteryjki – to właśnie tworzywo tej książki. Szabłowska i Szewczyk, mimo że nie stronią od wnikania w pikantne niekiedy szczegóły z życia gwiazd, nie przekraczają jednocześnie granicy dobrego smaku podają wiele nazwisk – ale tylko tych, które chcą podać.

Elvis Presley, Irena Santor, Maryla Rodowicz, Karin Stanek, Leopold Tyrmand, Maria Koterbska, Tadeusz Nalepa, Wojciech Młynarski, Tadeusz Sznuk, Kazimierz Dejmek, Andrzej Korzyński, Witold Pograniczny, Nina Terentiew, Agnieszka Osiecka, Seweryn Krajewski, Mick Jagger, Andrzej Olechowski, Wojciech Mann, Piotr Kaczkowski, Krzysztof Materna, Roman Waschko, Eric Burdon, Paul Anka, Lucjan Kydryński, Toni Keczer, Czesław Niemen, Ewa Demarczyk, Marek Grechuta, Anna Jantar, Krzysztof Krawczyk, Violetta Villas, Roman Polański, Andrzej Zaucha, Krzysztof Daukszewicz, Jonasz Kofta, Lew Rywin, Halina Frąckowiak, Jacek Fedorowicz, Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski, Grzegorz Markowski, Krystyna Mazurówna… To tylko niektóre nazwiska obecne w tym zbiorze wspomnień. Nazwiska, dziś wymawiane wzniośle lub – wprost przeciwnie – spopularyzowane przez media masowe, dla Szabłowskiej i Szewczyka wiążą się nierzadko z osobami bliskimi, znajomymi albo znajomymi znajomych. Ludzkie gadanie… w takim ujęciu to nie tylko muzyczna pocztówka z życia dziennikarzy czasów PRL-u, to też konglomerat ludzkich historii, które splatają się ze sobą i przecinają. O poszczególnych bohaterach książki mówi się więcej, mniej, wspomina mimochodem, dopowiada przy okazji, wiąże się daną postać z inną, na fali jednego wspomnienia rodzi się inne, a w jego tle jeszcze kolejne…

Za bardzo istotny walor Ludzkiego gadania… uważam autentyczność tej książki, a zarazem dowód prawdziwych emocji autorów. Muzyka to całe ich życie i to po tych wspomnieniach widać. Choć nie całe ich życie to muzyka. Maria Szabłowska ukończyła arabistykę[4], Krzysztof Szewczyk natomiast jest tłumaczem z języka szwedzkiego i przedsiębiorcą[5]. Dla Szabłowskiej i Szewczyka muzyka zawsze stanowiła pasję i sposób na codzienność, choć w tej trudnej codzienności, w czasach nieustannej kontroli władzy nierzadko musieli oni o swoje ideały wolnego dziennikarstwa walczyć. Dzięki zapałowi towarzyszącemu ich pracy i zaangażowaniu w tworzenie czegoś wartościowego jawią się nam jako ludzie pracowici, a jednocześnie czerpiący z życia pełnymi garściami. To cenne, że w Ludzkim gadaniu… dziennikarze nie przyjmują podniosłego tonu ani roli patetycznych mistrzów i nie fundują czytelnikom moralistycznej, przynudzającej pogadanki. Kiedy jednak trzeba, formułują stosowne komentarze, objaśniające młodszym odbiorcom zawiłości PRL-u.

Ludzkie gadanie… to ciepła, przyjemna lektura dla tych, którzy chcą powspominać dawne czasy, podumać i stwierdzić, wtórując Krzysztofowi Szewczykowi, że „dobra muzyka już była”[6]. To jednak także książka dla tych, którzy bigbitowej rewolucji w Polsce lat sześćdziesiątych nie mają prawa pamiętać. Ci ostatni czytać będą te wspomnienia jak wciągającą baśń – baśń, w której przeplatają się losy wielu bohaterów, zwyczajność sąsiaduje z niezwykłością, a o dobrym zakończeniu decyduje ta siła i ta sztuka, która wciąż pozwala kompozytorom siadać do fortepianu, literatom nad kartką papieru, a muzykom wychodzić na  scenę.

—————–
Maria Szabłowska, Krzysztof Szewczyk, Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi, Kraków: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 2013.


[1] M. Szabłowska, K. Szewczyk, Ludzkie gadanie. Życie, rock and roll i inne nałogi, Kraków 2013, s. 13.

[2] Ibidem, s. 14.

[3] Z wypowiedzi Krzysztofa Szewczyka, ibidem, s. 7.

[5] Mało kto wie, że to on uchodzi za twórcę słowa „teledysk” – polskiego odpowiednika angielskiego „videoclip”, [dostęp: 3.01.2016]:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Krzysztof_Szewczyk_%28dziennikarz%29

[6] Ibidem, s. 376.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć