źródło: wpodworku.istore.pl

recenzje

Sztuka krytykowania

W XXI wieku do lamusa odchodzi stereotyp sędziwego krytyka muzycznego z wieloletnim bagażem doświadczeń, który ciętą recenzją pogrążył już niejedną karierę. Dzisiaj krytyką zajmują się głównie młodzi –  ostrożniejsi w sądach, znacznie mniej doświadczeni, często szukający po omacku właściwego sposobu wyrażenia tego, co słyszą i czują. Czy zatem z pomocą przyjdzie młodym krytykom książka Jak pisać o muzyce. O wolnym słuchaniu, autorstwa równie młodego (rocznik ‘86) krytyka i literaturoznawcy, Filipa Szałaska?

Szałasek we wstępie określa swoją książkę jako podręcznik, „ale – jak dodaje – tylko jeśli traktować to z dużą wyobraźnią i bez większych zobowiązań”. Celem pracy jest natomiast: „wprowadzenie w dziedzinę (…) psychologii krytyki muzycznej”, gdyż autor przygląda się głównie psychice krytyka i emocjom, które towarzyszą pisaniu o muzyce. Nie jest to jednak podręcznik w zwykłym rozumieniu, gdyż sposób przekazywania wiedzy i styl wypowiedzi zupełnie nie przystają do podręcznikowej formy. Tym, co uderza od pierwszych stron jest ogromne bogactwo cytatów nie pochodzących wyłącznie z prac naukowych poświęconych krytyce lecz w dużym stopniu zaczerpniętych z literatury pięknej. Szałasek sięga po takich autorów jak Marcel Proust, Emil Cioran, Michel Leiris, Tadeusz Boy-Żeleński, Boris Vian, przywołując fragmenty ich dzieł dotyczące odbioru muzyki lub po prostu stanowiące ładny dodatek do stawianych twierdzeń. Wiedza literaturoznawcza autora jest tu imponująca.  

Drugą charakterystyczną cechą książki jest różnorodność metafor, którymi Szałasek posługuje się przy opisie stanów umysłu krytyka i stanu krytyki w ogóle. O ile pierwsze porównania – pisania o muzyce do opisywania marzeń sennych, do swoistego „rozdwojenia jaźni” krytyka na obserwatora i obserwatora, tego który obserwuje – mogą wywoływać melancholijny uśmiech i potakiwanie czytelnika: „Mam tak samo!”, to w dalszej części zaczynają już nieco irytować i sięgać wręcz absurdu. Wywód o różnicach w podejściu do krytyki muzyki „akademickiej” i rozrywkowej, ilustrowany przykładem różnego zużycia dwóch identycznych scyzoryków, zaczerpniętym z Pamiętników Malte Lauridsa-Brigge, Rainera Marii Rilkego trudno potraktować poważnie – nawet osobie, która podczas zajęć kontrapunktu słyszała, że pisanie fugi jest jak budowa karmnika. Autor ma też słabość do efektownych sformułowań – w rozmowie z Anną Chęćką-Gotkowicz w rozdziale piątym, mówi o fascynacji zwrotem „przeżycie estetyczne”. W książce często padają też określenia takie jak guilty pleasure, co oznacza słuchanie mało ambitnej muzyki dla przyjemności, „tożsamość krytyczna”, slow criticism, czy wreszcie chwytliwa „postpamięć” w ostatnim rozdziale.

Pomijając jednak całą metaforyczną i językową otoczkę, co w przypadku tej książki nie jest takie łatwe, warto wypisać główne tezy stawiane przez autora. Na wstępie Szałasek rozprawia się z popularnym sloganem, że „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”, przewrotnie traktując go jako „wyzwanie” do łączenia dwóch pozornie nieprzystających dziedzin sztuki. Pierwszy rozdział poświęcony jest intrygującemu porównaniu pisania o muzyce do opisywania snów oraz problematyce zachowywania w pamięci muzycznych doświadczeń. W kolejnym rozdziale autor w fascynujący sposób rozpatruje dwa rodzaje słuchania – przez „ja” bazowe i krytyczne. Krytyka zaś postrzega jako „świadka własnego odbioru”. Do tego momentu książka Szałaska jest zachwycająca – niezwykle trafne obserwacje poparte są przykładami z literatury, a całość przybiera formę filozoficznego wywodu. Kiedy jednak autor zaczyna konfrontować postawy „właściwe” i „niewłaściwe”, cały dotychczasowy wydźwięk książki mocno się banalizuje. I tak wyróżnia np. dwa typy krytyków: krytyka letniego (nie chodzi oczywiście o porę roku, a temperaturę uczuć), któremu przeciwstawiony zostaje krytyk żarliwy. Krytyk letni jest obojętny na muzykę, co ukrywa pod fałszywą skromnością. Na tej samej zasadzie określa też kategorie studium i punctum. Podobnie rzecz ma się z dziennikarstwem muzycznym, które według autora jest jedynie spłyconą formą krytyki. Szałasek proponuje również stosowanie slow criticism, czyli spokojniejsze, a zatem bardziej wnikliwe uprawianie krytyki jako antidotum na pogoń za nowinkami. Postuluje także, żeby krytyka bardziej skupiała się na sobie, czyli na osobie i uczuciach samego krytyka, a mniej na muzyce, choć zaznacza, że nie chodzi bynajmniej o impresyjne opisy przeżyć.        

Szałasek zwraca uwagę (z czym nie sposób polemizować) na zły stan obecnej krytyki – powierzchowne, krótkie teksty, newsy zamiast pogłębionych recenzji, rankingi nagrań ograniczone do przyznawania „gwiazdek”, trudności w nadążaniu za nowościami płytowymi. Szkoda tylko, że na problemy współczesnej krytyki autor patrzy jedynie z własnej perspektywy – krytyka muzyki „eksperymentalnej i popowej”, jak wynika z krótkiej noty biograficznej zamieszczonej na okładce. Prezentując „dzień z życia współczesnego krytyka” przedstawia sytuacje, z którymi nigdy nie miałam okazji się zetknąć – „przejrzenie linków do płyt, które udostępniły się w nocy”, napisanie o nich krótkiej kategorycznej notki na Facebooku, pisanie w pośpiechu recenzji płyty w serwisie internetowym, żeby natychmiast zająć się kolejnym nagraniem, co powoduje ciągły pośpiech i zobojętnienie na muzykę. „Będąc młodą recenzentką” mam doświadczenia zupełnie innej natury, np. dotyczące trudności oceny wykonania na żywo lub recenzji prawykonania, które może być jedynym zaistnieniem danego dzieła w kulturze. Tych problemów autor w ogóle nie porusza. Takie podejście dziwi tym bardziej, że w ostatnim rozdziale Szałasek ostro krytykuje odcinanie się muzykologów, czy też „krytyków-akademików” od muzyki rozrywkowej oraz związanej z nią działalności krytycznej. Obawiam się, że owo „odcinanie się” działa w dwie strony. W rozmowie z Markiem J. Sawickim Szałasek zastanawia się czy istnieje muzyka, a co za tym idzie również krytyka, „po prostu”. Czy jednak takie dążenie do uniwersalności krytyki ma sens? A może warto pięknie się różnić i do odmiennych gatunków muzycznych stosować odmienne kryteria oceny? Z niecierpliwością czekam na książkę, która zaprezentuje właśnie różne podejścia do krytyki muzycznej – zależnie od stylistyki oraz sytuacji słuchania – skostniałą muzykologię ucząc twórczego spojrzenia na pop, a krytyków „rozrywki” uświadamiając, że muzyka nie funkcjonuje jedynie na Spotify.

Okazuje się, że pisanie o pisaniu o muzyce przysparza równie wielu problemów, co samo zajęcie krytyka. Recenzja książki poświęconej recenzowaniu też nie należy do najprostszych. Na zakończenie zatem, pozostając trochę w stylistyce zaproponowanej przez autora i nawiązując do literatury – jeszcze jeden cytat. Podczas czytania książki Jak pisać o muzyce, miałam wciąż nieodparte wrażenie, że podobne przesłanie wygłosił już kiedyś Paul Verlaine w Sztuce poetyckiej. Z tą jedynie różnicą, że u Verlaine’a krytykę muzyczną zastępuje „poezja”, natomiast dziennikarstwo „literatura”:

Nade wszystko muzyki! Dla niej

Przenoś wiersz nieparzysty nad inne,

Roztopiony w powietrzu płynniej,

Bez ciężarów, co wstrzymują zdanie.

 

Wiąż wyrazy niedbale dobrane:

Nic droższego od przymglonej piosenki,

Gdzie w upojeniu łączą dźwięki

Z wyrazistym Niezdecydowane.

 

[…]

 

Stroń od puenty zabójczej. Niech zgłuchnie

Okrutny dowcip i śmiech pod piórem,

Co każą płakać oczu lazurom,

Odrzuć tę całą nędznych czosnków kuchnię!

 

Złam retoryce kark, bez pardonu!

I nie wahaj się, sam pełen żaru,

Rym nauczyć mądrego umiaru;

Dokąd poniósłby, nie poskromiony?

 

[…]

 

Muzyki wszędzie, muzyki zawsze!

Niech z twojej duszy wiersz skrzydlaty

Ulatuje w nieznanych dusz światy,

W niebo innych miłości najdalsze.

 

Niech go na pięknej przygody pióra

Weźmie puszysty powiew poranku,

Niosący wonie mięty i tymianku…

A wszystko inne – to literatura.



[P. Verlaine, Sztuka poetycka, tłum. Mieczysław Jastrun]

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć