Marcin Przybylski/fot. Dariusz Gałązka

wywiady

"Teatr to nie jest tylko budynek, a muzyka to nie zestaw następujących po sobie dźwięków." Wywiad z Marcinem Przybylskim

O teatrze i muzyce, a także o pracy i wyzwaniach aktorskich rozmawiamy z Marcinem Przybylskim – aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym, reżyserem teatralnym, a także wykładowcą warszawskiej Akademii Teatralnej.

Anna Kruszyńska: Czy aktor może nie lubić muzyki? Czy w ogóle można być aktorem nie będąc muzykalnym?

Marcin Przybylski: Myślę, że słabość do muzyki i muzykalność to dwie rzeczy, które nie zawsze idą w parze. Trudno znaleźć człowieka, który nie lubiłby muzyki. Natomiast dar muzykalności dotyczy części ludzi. Jest jak talent, który się ma albo nie. Z muzykalnością u aktora jest trochę tak, jak z inteligencją. Jeden z moich mistrzów zawodu zapytany, czy aktor powinien być inteligentny, odparł: “Owszem, pod warunkiem, że mu to nie przeszkadza.”

A.K.: Zdobył Pan wiele nagród podczas XXII Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 2001 roku. Jak ocenia Pan poziom polskiej piosenki aktorskiej?

M.P.: Poziom tzw. piosenki aktorskiej był zawsze domeną rodzimej sceny. W innych krajach w ogóle nie znają takiego gatunku. Kiedy obserwuję młodych ludzi, którzy z roku na rok przychodzą do szkoły teatralnej, zauważam, że w ogóle bardzo podniósł się poziom ich przygotowania do zawodu. Wiele osób jest już po rozmaitych szkołach muzycznych, wokalnych, tanecznych, mają swoje zespoły, znają języki. A wspominam o tym nie przypadkowo, bo kiedyś brak dobrego przekładu piosenki obcojęzycznej uniemożliwiał jej wykonanie. Dzisiaj moi studenci często sami tłumaczą teksty i robią to bardzo dobrze.

A.K.: Dzisiejszy świat opiera się na ciągłej rywalizacji. Czy postrzega Pan konkursy, zarówno te stricte piosenkarskie, jak i aktorskie, jako niezbędne dla rozwoju artystycznego?

M.P.: Wszystko, co w ogóle daje szansę rozwoju, nie tylko artystycznego, jest cenne. Konkursy dają szansę podpatrywania innych, radzenia sobie z tremą, motywują do podejmowania kolejnych świadomych odkryć. Z kolei rozmaite telewizyjne show, które mają charakter konkursu, przynoszą rozpoznawalność i popularność. Bez nich w dzisiejszym świecie aktorowi nie jest lekko.

fot. Agata Dyka

A.K.: Był Pan wieloletnim asystentem prof. Mai Komorowskiej w Akademii Teatralnej. Do jakich jej doświadczeń i sugestii  odwołuje się Pan w swoich przedstawieniach?

M.P.: Doświadczenie Pani Profesor to prawdziwa kopalnia wiedzy. Podczas swojej kariery współpracowała z najważniejszymi reżyserami teatralnymi i filmowymi. Stąd, pośrednio, też czasem czułem się jakbym z nimi artystycznie obcował. Najważniejsze na co Maja Komorowska zwracała uwagę, to przeświadczenie, że aktor nad rolą pracuje całym sobą. I że kreacja nie kończy się na etapie nauczenia tekstu na pamięć. O roli myśli się również ciałem, zmysłami. Że bardzo ważna jest wyobraźnia, która przy odpowiednim doborze środków z zakresu aktorskiej techniki, pozwala osiągnąć ciekawe efekty, niesztampowe, oryginalne, i przez to często, poruszające.

A.K.: W dzisiejszych czasach powstaje bardzo wiele piosenek, właściwie każdy może być autorem, a w dobie Internetu i różnego rodzaju platform, wykonywanie piosenek jest dodatkowo ułatwione. Jak Pan, jako aktor, ocenia jakość powstających obecnie tekstów? Czy inspirują one do interpretacji?

M.P.: To wszystko zależy od pomysłu. Wychodzę z założenia, że interpretować można każdy tekst, nawet najbardziej banalny. Pod warunkiem, że robi się to dobrze i ciekawie, czyli na przykład wywołuje śmiech, wzruszenie lub inne emocje. Do niedawna nie doceniałem jakim znakomitym źródłem treści jest na przykład hip – hop. Tego typu narrację nazywam “gęstą” – lubię taką. Tam jest wszystko: ironia, bunt, rytm, humor, koloryt. Ostatnio wraz ze studentami zrobiliśmy program oparty o teksty hiphopowe, a akcję sceniczną umieściliśmy w korporacyjnym biurze. Efekt był niezwykły. 

A.K.: Jest Pan autorem muzyki do kilku spektakli teatralnych. Czy aktorzy zwracają uwagę na muzykę, która towarzyszy spektaklowi, czy jest ona raczej nakierowana na widza?

M.P.: Spektakl robi się dla widza, nie dla aktora. Dla aktora spektakl to jest praca, czasem połączona z przyjemnością i przeżyciem, ale jednak praca. Muzyka ma oddziaływać na widza poprzez jak najlepsze sprzężenie z całością spektaklu. Teatr jest tak zwaną sztuką synkretyczną, czyli zawierającą w sobie wiele różnych sztuk. Muzyka jest jedną z nich i dobrze jak raczej podkreśla wymowę spektaklu i idzie za myślą reżysera, niż gdyby była, nawet bardzo piękna, ale nieprzystająca do całości. Co nie znaczy, że nie może istnieć samoistnie, ale to już zupełnie inna sprawa. 

fot. fot. Agata Dyka

A.K.: Był Pan finalistą telewizyjnego show „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Czy taki program i ogólnie show-biznes może  uwrażliwić ludzi na sztukę, czy też może ją spłyca?

M.P.: Ten program to jest program rozrywkowy. Ma przynosić widzowi przede wszystkim przyjemność i relaks. Dla mnie jako uczestnika było to jednak wyzwanie poniekąd artystyczne. Wejście w rolę znanej osoby, stworzenie iluzji, że rzeczywiście się jest kimś innym, wymaga bardzo dużo pracy, wrażliwości i odporności. Podziwiamy amerykańskich aktorów, którzy potrafią wcielić się w historyczną postać. Do tego potrzeba sporo artyzmu, ale przede wszystkim umiejętności.

A.K.: Jest Pan autorem dwóch muzodramów. Czy myśli Pan, że to gatunek, który ma przed sobą przyszłość?

M.P.: Nie mam pojęcia. Z tego, co wiem, kilka osób użyło tego wyrażenia na nazwanie gatunku swojej scenicznej kreacji. Mnie to określenie po prostu było potrzebne, kiedy słowa: recital, koncert, monodram, śpiewogra, mały musical, okazywały się niesatysfakcjonujące, aby opisać, czym właściwie jest to, co robię na scenie.

A.K.: Jest Pan Ambasadorem kampanii społecznej “Save The Music” zorganizowanej przez Fundację MEAKULTURA. Czy według Pana w dzisiejszych czasach dobra muzyka jest wspierana i promowana wystarczająco dobrze?

M.P.: Dzisiaj cierpimy raczej na nadmiar informacji, bodźców, zdarzeń. Bardzo dobrze, że istnieją takie inicjatywy jak “Save The Music”, ponieważ porządkują wiedzę i wychodzą naprzeciw oczekiwaniom odbiorców. Kiedyś taką funkcję pełniły niektóre rozgłośnie radiowe – ja na przykład uczyłem się słuchać muzyki dzięki wspaniałym dziennikarzom muzycznym “Trójki”. Dzisiaj inicjatywę w tym względzie przejmują takie projekty, jak Wasz. Dziękuję za to i gratuluję pomysłu.

A.K.: W filmie wspierającym kampanię “Save The Music” powiedział Pan, że muzyka jest podróżą w głąb siebie. Czy trudniej wyobrazić sobie Panu życie bez teatru, czy bez muzyki?

M.P.: Trudno sobie to doprawdy wyobrazić. Bo teatr, to nie jest tylko budynek, a muzyka to nie zestaw następujących po sobie dźwięków. Oba te fascynujące zjawiska są elementem postrzegania świata. I są w nas, w umyśle, w podświadomości. Trochę tak jak sny, które nam towarzyszą podczas spania. Więc nawet na bezludnej wyspie, albo na odległej planecie, człowiek, który choć raz tego doświadczył, będzie zawsze do tego powracał.

A.K.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

fot. Paweł Paprocki

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć