Scena z Tebańczyków

felietony

"Thebans". Premiera światowa w Londynie

Losy mitycznego rodu Labdakidów, opisane w tragediach Sofoklesa, stoją u źródła licznych dzieł operowych, by tylko wspomnieć dwóch Edypów, Enescu i Strawińskiego, Antygonę Honeggera, Cycki Tejrezjasza Poulenca czy mniej znaną Ismenę Aperghisa. Angielski kompozytor, Julian Anderson, postanowił dopisać swoje dzieło do tej długiej listy. Cechą charakteryzującą jego dzieło jest fakt, że nie zdecydował się on na jedną z trzech tragedii Sofoklesa, które stanowiły inspirację dla jego poprzedników. Zamiast tego połączył je wszystkie w dzieło zatytułowane po prostu Tebańczycy.

Współpracujący z Andersonem librecista, Frank McGuinness, stworzył podzielony na trzy akty tekst opery o charakterze niechronologicznym (choć ciekawym zbiegiem okoliczności ułożone w kolejności pisania ich pierwowzorów przez Sofoklesa). Pierwszy akt to zaczerpnięty z Sofoklesowego Króla EdypaUpadek Edypa, z podtytułem Przeszłość, kolejny to Przyszłość: Antygona, ostatni zaś stanowi oparta na Edypie w Kolonie Teraźniejszość: Śmierć Edypa. McGuinness poddał teksty greckiego tragika – w pełni zrozumiałej w przypadku adaptacji na potrzeby opery – kompresji, ograniczając nieco liczbę postaci i upraszczając historię. Z jednej strony dobrze, ponieważ utwór nie staje się przez to zbyt długi czy przeładowany, jak to bywało w przypadkach dzieł okresu baroku, gdzie obowiązywała tradycja wręcz odwrotna. Z drugiej jednak część operowych sytuacji wynika trochę ex nihilo, a do ich zrozumienia przydaje się szersza wiedza o losach Labdakidów. Reżyseria dramatu autorstwa duetu Anderson-McGuinness powierzona została dyrektorowi Nederlandse Opera – Pierre Audiemu, który zadebiutował przy tej okazji w English National Opera. Praca libańskiego reżysera miała charakter ilustracyjny – odniosłem wrażenie, że Audiemu zależało bardziej na efektownym opowiedzeniu historii niż doszukiwaniu się w niej ukrytych znaczeń. Przyznać jednak muszę, iż jego wizja, znalazłszy oparcie w osobie odpowiedzialnego za scenografię Toma Pye’a, była dość imponująca. W akcie pierwszym za dekorację posłużyły masywne bloki wykonane z połupanych kawałków skały, zamkniętych w prostopadłościenne siatki ochronne. Na elementach tych pojawiały się co jakiś czas światłocienie, które momentami układały się w kształt ludzkich postaci bądź twarzy, co doskonale pasowało do niepokojącej atmosfery Upadku Edypa oraz Antygony. Ostatni akt opery rozegrał się w spowitym mgłą, martwym lesie, przypominającym mi nieco scenerię z Tronu we krwi Kurosawy. Audi postanowił osadzić akcję opery poza czasem (wydaje się to logiczne tym bardziej, że libretto również łamie zasadę linearności czasu) – jego postaci ubrane są po części w kostiumy przypominające antyczne, po części zaś we współczesne, a nawet futurystyczne. Związek z antykiem jest również delikatnie sygnalizowany przez takie elementy, jak np. obecność na scenie greckiej amfory w drugim akcie opery. Gra aktorów poprowadzonych przez Audiego była pełna ekspresji i dobrze współgrała z partyturą Andersona. Powodem do jedynego „ale” było to, jak zagrana została postać Jokasty (Susan Bickley), która kojarzyła mi się z najbardziej zakurzoną manierą operową sprzed dziesięcioleci – wszyscy śpiewacy, poza nią, wypadli bardzo dobrze pod względem aktorskim. Inną cechą pozytywną pracy Audiego było zarządzanie masami ludzkimi obecnymi na scenie – w operze Andersona, w której chór odgrywa niebagatelną rolę, płynnie przemieszcza się on na scenie, przenosząc, ukrywając i odkrywając wprowadzane na scenę w odpowiednich momentach przedmioty i postaci.

Pierwszym moim spostrzeżeniem, jeśli chodzi o warstwę muzyczną, było to, jak wiele zastosowany przez Andersona język muzyczny zawdzięcza Olivierowi Messiaenowi. Już na samym początku opery dosłuchać się można było wyraźnych śladów takich utworów, jak Kwartet na koniec czasu w wersji na rozbudowaną orkiestrę. Później usłyszeliśmy również typowo messiaenowskie ptasie zawołania, wplecione w tkankę dźwiękową utworu.

Anderson jest bardzo utalentowanym orkiestratorem – partytura Tebańczyków aż skrzy się od dźwiękowych barw wynikających z oryginalnych połączeń instrumentalnych oraz technik artykulacyjnych. Ważną rolę w muzyce Anglika odgrywają instrumenty perkusyjne, czego przykładem jest ciekawe brzmieniowo wprowadzenie do aktu trzeciego. Kompozytorowi udało się również znaleźć dobrą równowagę pomiędzy głosami solistów a orkiestrą. Niestety, jak na współczesną operę wypadło, pośród śpiewaków nie zabrakło kontratenora, co, w obliczu tak częstego wykorzystywania tego głosu w bardzo wielu nowych dziełach, zaczyna mnie nużyć. Na pocieszenie pozostał fakt, że Anderson nie popadł w banał i nie przydzielił androgynicznej postaci Tejrezjasza wysokiego głosu – zamiast tego ubrany w zieloną suknię wieszcz śpiewał swoją partię głębokim basem, przez co skojarzył mi się z postacią Kucharki z Miłości do trzech pomarańczy Prokofiewa.

Scena z Tebańczyków, na zdjęciu widoczna Julia Sporsén.

Źródło: https://www.eno.org/thebans

Muzyka i reżyseria Tebańczyków były jak najbardziej przyzwoite, lecz największe wrażenie tego wieczoru zrobili na mnie śpiewacy. Wszystkim solistom należą się wielkie brawa za doskonały wokalnie występ, ze szczególnymi wyrazami uznania dla, kreującego postać Edypa, Rolanda Wooda oraz niesamowitej Julii Sporsén (Antygona). Ta ostatnia zamknęła spektakl krótkim, ale pełnym ekspresji i siły monologiem, który zachwycił mnie tuż przed zakończeniem spektaklu. Last but not least, wspomnieć należy również nienaganną oraz bardzo precyzyjną grę Orkiestry English National Opera pod batutą, wyraźnie panującego nad całością, Edwarda Gardnera.

Nowa premiera w gmachu London Coliseum okazała się przedsięwzięciem w pełni udanym. I choć przyznam, że nie sądzę, aby dzieło to miało przebojem wejść do repertuarów operowych, jak Written on Skin Benjamina czy Quartett Francesconiego, jest to solidne przedstawienie, które obejrzałem z przyjemnością. Potwierdza to również moje dobre zdanie o jakości proponowanych przez English National Opera spektakli, nieważne, czy jest to klasyka, czy premiery.

Thebans

muzyka – Julian Anderson

libretto – Frank McGuinness

reżyseria – Pierre Audi

kierownictwo muzyczne – Edward Gardner

premiera światowa – 3 maja 2014, English National Opera, Londyn

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć