Antoni Libera – autor bestsellerowej powieści Madame, badacz i tłumacz dzieł Samuela Becketta, laureat prestiżowych nagród, między innymi pierwszej nagrody w konkursie wydawnictwa „Znak”, nagrody „Literatury na Świecie” za przekład powieści Molloy i cztery nowele Becketta oraz nominacji do IMPAC Dublin Literary Award czy Nagrody Angelus. Ostatnio wydał tryptyk nowelistyczny Niech się panu darzy, który oprócz tytułowej noweli zawiera opowiadania Widok z góry i z dołu i Toccata C-dur, a także przekłady tragedii Sofoklesa oraz, wraz z o. Januszem Pydą, Jesteście na Ziemi, na to rady nie ma! Dialogi o teatrze Becketta.
Agata Ostrówka i Ewa Chorościan: Właśnie ukazał się przekład na język włoski autorstwa Very Verdiani Toccaty C-dur – pana najbardziej muzycznego tekstu. Opowiadanie to, zawarte w tryptyku Niech się panu darzy, prezentuje historię ucznia ostatniej klasy szkoły muzycznej, który stoi przed wyborem dalszej drogi życiowej. W jakim stopniu pana własne doświadczenia wyniesione ze szkoły muzycznej (im. Szymanowskiego w Warszawie) stały się inspiracją do napisania tej historii?
Antoni Libera: Doświadczenia te dały mi głównie pojęcie o szczególnej atmosferze, jaka panuje w szkole artystycznej. O pewnych obyczajach, rytuałach, klimatach. Przede wszystkim chodzi o kult ćwiczenia i doskonałości; o to, że niemal od pierwszej klasy wpajano nam, że choćby się miało i największy talent, to bez ogromnej pracy daleko się nie zajdzie. Poza tym nieustannie, a zarazem w naturalny sposób rozbudzano marzenia o karierze artystycznej. Choć poziom wszelkich działań z natury rzeczy był podstawowy – na ogół przeciętny – oprawa, jaką im nadawano, formy zachowań, „etykieta”, to wszystko było wzorowane na zwyczajach, manierach i pozach właściwych Parnasowi. Doroczne egzaminy, okresowe przesłuchania i popisy, występy szkolnej orkiestry odbywały się tak, jak to się dzieje w dojrzałym świecie artystycznym – na międzynarodowych konkursach, w wielkich salach koncertowych – z zachowaniem niesłychanej powagi, a nawet z domieszką pewnej egzaltacji. To wdrażanie od najmłodszych klas w role zawodowych muzyków miało dwie strony medalu. Z jednej strony, uczyło szacunku dla sztuki, wychowywało w duchu, że sztuka jest najważniejsza i że stoi najwyżej, a z drugiej łudziło, że każdy jest jej adeptem i może jej podołać. To było ryzykowne, a nawet niebezpieczne. Bo mając, powiedzmy, średnie zdolności, a nawet więcej niż średnie, można było uwierzyć, że się wysoko zajdzie, a to było nierealne.
Co do mojej noweli, spożytkowałem w niej różne doświadczenia, nie tylko zaczerpnięte ze szkoły muzycznej. A pod względem fabularnym jest całkowitą fikcją. Najważniejszą inspiracją dla niej jest tytułowa kompozycja Schumanna. To z niej wywiodłem podstawowy pomysł, jakim jest literacka interpretacja tego utworu dokonana przez profesora Platera. Interpretacja ta wywodzi się z ducha poetyckiej wyobraźni samego kompozytora, który wokół wielu swoich kompozycji snuł tego rodzaju fantazje.
A. O. i E. Ch.: Profesor Plater interpretuje Toccatę C-dur jako „nowelkę na fortepian o sztuce fortepianu”, przypisując muzyce zdolność snucia opowieści. Czy jest pan zwolennikiem takiej wizji muzyki, czy raczej bliższe są panu założenia muzyki absolutnej, pozbawionej treści pozamuzycznych?
A. L.: Nie mam w tym względzie jednoznacznego zdania. Zasadniczo uważam muzykę za sztukę asemantyczną, za tak zwaną czystą formę, nie absolutyzuję jednak tej myśli. Gdyby muzyka była bez reszty czystą grą form, z pewnością nie działałaby na nas emocjonalnie i nie pełniłaby w kulturze takiej funkcji, jaką pełni. Jest w niej bez wątpienia coś więcej niż tylko „matematyka”. Czym jest owo coś więcej, trudno powiedzieć. Nad nazwaniem tego biedzą się od wieków nie tylko sami muzycy, lecz także filozofowie i artyści innych dziedzin, głównie pisarze. Według Schopenhauera, na przykład, muzyka jest nieświadomym metafizycznym ćwiczeniem duszy, która nie wie, że oddaje się metafizyce. W innym miejscu stwierdza on, że muzyka tym różni się od innych sztuk, że nie jest odbiciem zjawiska (odpowiedniego uprzedmiotowienia woli), lecz bezpośrednim odbiciem samej woli. Co znaczą te definicje, długo można by mówić. W każdym razie muzyka w jakiś trudny do określenia sposób wyraża rozmaite nasze przeżycia, nastroje i uczucia, wydobywając na plan pierwszy, co w nich niezbywalne, a mianowicie czasowość – to że nieustannie mijają, że „płyną”, „umykają”.
Schumann – niedoszły poeta, fantasta i marzyciel – doskonale wyczuwał tę właściwość. I komponował wiele swoich utworów jako abstrakcyjne odwzorowanie takich lub innych doświadczeń czy przeżyć. I nieraz dopowiadał je w literacki sposób, snując wokół nich rozmaite historyjki-fabuły. Opowieść profesora Platera z mojej nowelki idzie w ślad za tymi opowiastkami kompozytora. To pastisz niepisanej twórczości literackiej samego Schumanna.
A. O. i E. Ch.: Nawiązuje pan do twórczości, także tej publicystycznej, Schumanna. A jakie znaczenie ma dedykacja noweli – „Pamięci Romana Jasińskiego” – pianisty i krytyka muzycznego? Dlaczego wybrał Pan właśnie tę postać, kim był on dla pana?
A. L.: Roman Jasiński był ważną postacią w mojej edukacji muzycznej. Przez lata prowadził on w radio audycję pt. „Rozmaitości muzyczne” (z czasem ich wybór ukazał się w formie książkowej). Poza ogromną wiedzą miał on szczególny dar opowiadania. Jego opowieści o kompozytorach i ich utworach, a także o słynnych wykonawcach były wprost hipnotyczne. To były właściwie opowieści literackie. Można było ich słuchać godzinami – właśnie tak jak młodzi bohaterowie mojej nowelki słuchają profesora Platera. Z czasem Roman Jasiński – jak, nie przymierzając, Fryderyk Wieck dla Schumanna – został moim teściem. Dowiedziałem się wtedy, że w wieku 21 lat grał on Toccatę C-dur na swoim debiutanckim recitalu, co więcej, że dla wprawy i przyjemności grywa ją w dalszym ciągu (był już wtedy dobrze po siedemdziesiątce). I to on właśnie powiedział kiedyś w mojej obecności, że jest to dla pianisty „utwór na całe życie”. Te wszystkie okoliczności miały wpływ na powstanie mojej noweli i właśnie z ich powodu zadedykowałem ją pamięci mojego teścia.
A. O. i E. Ch.: Rozmawialiśmy dotychczas o muzyce wyłącznie jako temacie tekstu literackiego. A w jaki sposób kompozycja muzyczna może stanowić dla pisarza wzorzec formy literackiej? W wywiadzie z Katarzyną Szeloch w tygodniku „Przegląd” (3 lutego 2014) wspomina pan, że pana Toccata C-dur nie tylko mówi o muzyce, ale i sama, jako tekst literacki, zbudowana jest „na podobieństwo utworu muzycznego”. Podobnie wypowiada się pan o formie powieści Madame w rozmowie z Władysławem Rajcherem w „Nowych Książkach” (1/1999). Czy analogiczny zabieg stosował pan także w innych swoich tekstach? Jakie znaczenie ma to dla interpretacji pana dzieł?
A. L.: Tworzenie utworu literackiego na wzór kompozycji muzycznej jest praktyką o długiej tradycji. Stosowało ją wielu pisarzy i czyniło na różne sposoby. Najogólniej rzecz biorąc, chodzi o technikę refrenu i echa, o upodobnianie struktury dzieła do takiej lub innej formy muzycznej, np. do formy sonatowej (ekspozycja, przetworzenie, repryza), wreszcie o dbałość o frazowanie i kadencję zdań. Tego rodzaju chwyty i zabiegi formalne wypracowują drugą, autonomiczną „ścieżkę wyrazu”, która choć nie ma bezpośredniego przełożenia na akcję czy tematykę, współgra z nimi jednak, wyrażając niejako wprost przewodnią kwestię czy myśl.
W wypadku Toccaty C-dur rzecz polega na tym, że opowiedziana historia sama upodabnia się do tytułowego utworu Schumanna, zinterpretowanego przez profesora Platera. Profesor przedstawia swoim uczniom tę kompozycję jako dźwiękowy model ludzkiego życia. Chlebem powszednim tego życia ma być praca – codzienne ćwiczenie. Pracy tej towarzyszy pewne niezmienne hasło-imperatyw, które jak refren powtarza się co jakiś czas, i utwierdza pracującego w słuszności jego wyboru. Wreszcie raz w życiu – mniej więcej w środku – zdarza się coś nadzwyczajnego, co przyrównywane jest do miłości lub objawienia. I rzeczywiście losy obu bohaterów układają się według tego schematu. Przez całe życie ciężko pracują: każdy z nich na swój sposób coś ćwiczy. I każdy ma jakieś „wniebowstąpienie”: dla jednego są to skromne artystyczne sukcesy odniesione w młodości, dla drugiego materialne sukcesy odniesione w dojrzałości. A losy obu spina – niczym lejtmotyw Schumannowskiej Toccaty – ona sama: zagadkowy młodzieńczy utwór niemieckiego kompozytora, utwór, którym u progu dojrzałego życia „zaczarował” ich ówczesny mentor. Proszę zwrócić uwagę, że ta kilkuminutowa kompozycja towarzyszy obu bohaterom przez całe życie, właśnie tak, jak powtarza się w niej ów 10-nutowy lejtmotyw. Grają ją najpierw na lekcjach i w domu, potem na egzaminie i jakichś popisach, a wreszcie – na starość – samym sobie, na pożegnanie.
Z kolei nowela Widok z góry i z dołu zbudowana jest na wzór formy sonatowej. W części pierwszej przedstawiony jest drobny epizod z dzieciństwa bohatera: stryj-architekt zabiera go na plac budowy nowej dzielnicy i wchodzi z nim po metalowych schodkach na galeryjkę u szczytu komina, skąd „patrzą w dal” na niezabudowany jeszcze teren. Znacznie krótsza część druga (odpowiednik sonatowego andante) w ogromnym skrócie streszcza losy bohatera aż po 80. rok życia. I wreszcie część trzecia znów przedstawia krótki, właściwie jednodniowy epizod, będący pod wieloma względami odwróconą wersją epizodu z części pierwszej. Bohater w towarzystwie młodszego od siebie syna stryja-architekta odwiedza zapamiętane z dzieciństwa miejsce, które zmienione jest nie do poznania, i zamiast znów wspiąć się na szczyt komina (co jest niemożliwe z powodu braku schodków), siedzi pod nim, „mając przed oczami śmietnik”. Część trzecia stanowi przetworzoną dramatycznie część pierwszą. Struktura obu scen jest podobna, niemal identyczna, lecz ich sens – diametralnie różny. Pierwsza jest jakby w dur, druga w moll. Druga to gorzka parodia pierwszej, wariacja na jej temat, pełna dysonansowych przetworzeń.
Jeśli chodzi o Madame, to chwytów muzycznych jest tam najwięcej, ale mówiłem już o nich nieraz, więc teraz ograniczę się tylko do wzmianki, że całość – przynajmniej od wypracowania o gwiazdach, które ma charakter „miłosnej pieśni” – napisana jest tzw. wolnym heksametrem. Mogę to pokazać na przykładzie. Najlepiej na takim autotematycznym z rozdziału „Rachunek sumienia” (dla uwydatnienia podam go w zapisie stychicznym):
Jeśli nie jest się królem, pomyślałem ze smutkiem,
w którym migotał jednak mały płomyk nadziei,
i jeśli nie ma się nawet natury bohatera,
a jednocześnie się nie jest li tylko zjadaczem chleba,
lecz kimś kto marzy i tęskni za nie wiadomo czym,
i nieustannie błaznuje, bo nie potrafi zwyczajnie
wyrazić żadnego uczucia,
to wtedy, by się spełnić i znaleźć ukojenie,
trzeba zostać artystą – źrenicą świata i magiem.
I ujrzałem się nagle oczami wyobraźni,
jak siedzę całymi dniami w jakimś pokoju przy biurku
i w taki czy inny sposób – piórem, czcionką maszyny –
zaczerniam kartki papieru.
Wymyślam i układam urzekające historie –
wzięte z rzeczywistości, lecz od niej powabniejsze;
misternie skomponowane niczym utwór muzyczny
i brzmiące w głośnej lekturze rytmicznie jak poemat.
I dobieram wyrazy, i bawię się zdaniami,
aż wychodzi mi wreszcie kryształowy akapit.
I wtedy idę na spacer – aby obmyślić następny.
– To będzie moje życie – powiedziałem półgłosem
i odłożyłem program.
A. O. i E. Ch.: Z jednej strony tytułowa Toccata Schumanna, z drugiej – Hit the Road Jack Raya Charlesa, brawurowo wykonany przez Modern Jazz Quartet w powieści Madame. Jakie są zatem pana muzyczne gusta?
A. L.: Nawiązanie do takich lub innych utworów muzycznych oraz opisywanie ich w tekstach literackich nie świadczy wprost o moich upodobaniach. Ich wybór podyktowany jest innymi względami. A poza tym wymienione dwa przykłady wcale nie są ze sobą sprzeczne. Są to wprawdzie utwory z dwóch różnych porządków estetycznych, ale nie wykluczają się wzajemnie. „Prywatnie”, czyli niezależnie od literatury, najbliższa jest mi oczywiście muzyka klasyczna, głównie dziewiętnastowieczna, ale jak zdarzy się jakiś bardzo dobry jazz, na przykład Krzysztofa Komedy albo Milesa Davisa, to też chętnie go słucham.
A. O. i E. Ch.: Jak widać muzyka, niezależnie od gatunku, jest silnym źródłem inspiracji dla współczesnego pisarza, a jej wpływ na literaturę może przybierać przeróżne formy. Serdecznie dziękujemy panu za rozmowę, a czytelników zapraszamy do dalszego śledzenia muzycznych wątków w dziełach Antoniego Libery.