Festiwal Sonisphere zorganizowany na Stadionie Narodowym w Warszawie również w tym roku przyciągnął rzesze fanów, nie tylko z całej Polski. Oprócz „gwiazdy wieczoru” na scenie stadionu wystąpili także Chemia, Kvelertak, Anthrax i Alice in Chains.
W tym tekście pozwolę sobie zrecenzować jedynie sam występ grupy Metallica, ponieważ pozostałe zespoły zasłużyły co najmniej na odrębne recenzje. W krótkim zdaniu podsumowania supportów napiszę tutaj tylko tyle – był ogień, była moc!
Metallica by Request nie była typową trasą koncertową. Stanowiła raczej projekt, w który grupa angażowała fanów z całego świata. Zasady były bardzo proste – kupujesz bilet on-line, głosujesz na utwór, który chcesz usłyszeć podczas koncertu. Idea niezwykle odważna, ale – jak się ostatecznie okazało – zespół podołał wyzwaniu.
Jedyny niedosyt związany z tym całym projektem polegał na tym, że finalnie zadecydowała większość. Jak można było się spodziewać, grupa nie mogła zagrać koncertu, na którym zabrakłoby tak sztandarowych hitów jak Master Of Puppets, Enter Sandman czy Seek and Destroy. Fani skoncentrowali się na wyborze starszych utworów, przez co nie było okazji usłyszeć którejkolwiek z piosenek z albumów St. Anger czy Death Magnetic – mimo, że do samego końca koncertu trwało sms’owe głosowanie na jeden z trzech utworów, gdzie fani wybierali spośród tytułów Fuel, The Day That Never Comes oraz The Call Of Ktulu. Miażdżącą przewagą głosów wygrał ten ostatni, który jednocześnie, obok Orion, był jednym z dwóch utworów instrumentalnych wykonanych na piątkowym koncercie. Nie można oprzeć się wrażeniu, że całość składała się wyłącznie z największych hitów zespołu (co nie znaczy wcale, że były to dokładnie moje ulubione utwory).
Ale zacznijmy od początku. Po wyświetleniu na ekranach zajawki reklamującej projekt Metallica by Request, przy pustej, niezbyt oświetlonej scenie, usłyszeliśmy The Ecstasy Of Gold autorstwa Ennio Morricone, w dobrze znanej fanom wersji, która w roku 1999 rozpoczynała album S&M nagrany wspólnie z orkiestrą symfoniczną z San Francisco. A potem było już tylko coraz lepiej – agresywne, thrash metalowe riffy Battery, wzmocnione za chwilę wspomnianym wcześniej Master Of Puppets. Później chwila oddechu przy Welcome Home (Sanitarium), tylko po to, żeby fani znów mogli szaleć przy kolejnych, energetycznych kawałkach.
W dalszej części koncertu usłyszeliśmy: One, For Whom Bell Tolls, Fade to Black, Nothing Else Matters, Ride the Lighting, Unforgiven czy Creeping Death. Prawdziwą perełką było wykonanie The Memory Remains, które, oprócz pokazania znakomitej formy zespołu, porwało publiczność – a ta, z ogromnym entuzjazmem, zaśpiewała w całości wokalną partię oryginalnie wykonywaną przez Marianne Faithfull.
Dwa utwory zostały zapowiedziane na scenie przez fanów zespołu – Sad But True przez Wojtka Sasimowskiego, wokalistę grupy Alkoholica (słynącej z coverów Metalliki) oraz Whiskey in the Jar przez fana, którego James Hetfield określił jako najstarszego stalkera zespołu.
Wśród tych wszystkich znakomitych przebojów Metallica zaprezentowała jeden zupełnie nowy utwór z nowej płyty, który znalazł się pomiędzy pozostałymi nieco „poza konkursem”. Był to Lord of Summer. Trudno stwierdzić, na ile wpisze się on w kanon nieśmiertelnych hitów grupy, bo na tle starszego repertuaru nie porywał. Ale starając się ocenić obiektywnie – nowy album może zapowiadać się dość obiecująco.
Przygotowanie koncertu opierającego się wyłącznie na preferencjach publiczności mogło wydawać się zadaniem dość karkołomnym. „Ojcowie thrash metalu” poradzili sobie z tym zadaniem perfekcyjnie – zadbali nawet o to, żeby sama kolejność wykonywanych utworów była niezwykle płynna. Słuchacz dobrze znający twórczość grupy doskonale wiedział pod koniec jednego utworu, jaki będzie kolejny – całość została jakby podzielona na dwuutworowe bloki, w których ostatni dźwięk pierwszego utworu był jednocześnie pierwszym dźwiękiem drugiego. I mimo, iż cały występ trwał niespełna dwie i pół godziny, czuło się nieodpartą chęć usłyszeć jeszcze coś więcej I jeszcze jeden. I jeszcze jeden.