Dzień dobry, mam na imię Marta, jestem muzykologiem i mam problem z obiektywną oceną. Że co? Że są gorsze problemy? Są, to prawda.
Słucham? Od początku, tak. Od początku studiów wiedziałam, że chcę zajmować się krytyką.
Dlaczego? Hm, szczerze? Nie wiem. Po prostu. Zawsze mnie to pociągało. Porównywanie mnogości interpretacji, smakowanie HIP-ów, tropienie geniuszy, przestrzeganie muzycznych kryteriów, wymykanie się im, respektowanie muzycznych reguł, łamanie ich… Pisanie. Dużo.
Muszę przyznać, że wyjątkowo długo udawało mi się nie mieszać do tej całej krytyki swojej chwilami aż nazbyt rozbuchanej emocjonalności. Chciałam być fair, chciałam być uczciwa i nade wszystko chciałam być profesjonalna. Choć z wielkim trudem przychodziło mi nieprzywoływanie w co drugim tekście słów najmłodszego z wiedeńskiej trójki, który rzekł, iż „Muzyka jest większym objawieniem, niż cała mądrość i filozofia”, dawałam radę. Przywołałam je tylko raz. Choć walczyłam ze sobą, by nie kończyć swoich filozoficzno-socjologiczno-estetycznych wywodów podniosłym arystotelesowskim stwierdzeniem, że „Całość jest czymś więcej, niż sumą części”, udawało się. Wymyślałam alternatywne puenty… Do czasu. Tego konkretnego czasu, który dzieje się właśnie teraz. A wszystko przez to, że przyszło mi zmierzyć się z poświęceniem kilku słów ocenianiu muzyki, której praktykowanie jest dla mnie równie naturalne, co sam oddech.
Mowa o muzyce, która sama w sobie jest po części jak oddech właśnie. Jest przestrzenią rozpościerającą się między wspólnym wdechem i wydechem kilkudziesięciu osób. Jest ich szeroko otwartymi oczami, podniesionymi brwiami i zawsze lekko zdziwioną miną, jest ich łabędzią szyją i wyprostowanymi plecami. Jest ich głosem, ich przeżyciem. Jest nimi.
Kryteria oceniania muzyki chóralnej są dość oczywiste. Interpretacja, intonacja, emisja głosu, artykulacja, dykcja, rytmika, frazowanie, dobór repertuaru, ekspresja wykonania, wyraz artystyczny… Da się to zobaczyć. Da się usłyszeć, wyliczyć, sprawdzić i finalnie ocenić. Jury zasiadające na widowniach konkursowych zmagań wie o tym najlepiej. Czy to wystarczy? Czy 10 na 10 możliwych punktów uzyskanych w każdej z tych kategorii definiuje wykonanie idealne? Gdybym nie miała za sobą ponad piętnastu lat chóralnej praktyki, powiedziałabym, że pewnie tak. Mając jednak w pamięci setki prześpiewanych i wysłuchanych koncertów, dobrze wiem, że… to nie suma części definiuje całość.* Oczywiście, nie ma nic bardziej kojącego od doskonałej intonacji, harmonijnych współbrzmień i świadomego brzmienia zarówno każdej z sekcji, jak i całego zespołu jako jedności. Tym jednak, co wynosi chóralne wykonania na poziom bliski metafizycznemu, jest ich wrażliwość i prawdziwość. Umiejętność całkowitego zatracenia się w byciu tu i teraz i zanurzenie się po uszy we wspólnym muzykowaniu.
Z nieukrywanym zdziwieniem zdałam sobie sprawę, że nigdy nie przeszło mi przez myśl pisanie o muzyce chóralnej. Choć byłaby to najbardziej naturalna rzecz na świecie, do tej pory nie zdecydowałam się zamienić niezwykle osobistego jej doświadczania na spoglądanie na nią obiektywnym okiem krytyka.
Paul Mealor – Ubi caritas
Rozumiecie mnie choć trochę, dlaczego, prawda?
*Musiałam!
————-
Jedyne takie studia podyplomowe w Polsce. Czytaj więcej TUTAJ