Lilianna Krych / fot. Magda Hueckel

wywiady

„Wczoraj” i „dziś” spod batuty kobiety. Charyzmatyczna dyrygentka Lilianna Krych | #StoTwarzySTOART

OD REDAKCJI: Charyzmatyczna dyrygentka Lilianna Krych charakteryzuje Przestrzeń Muzyki Współczesnej Hashtag Lab oraz dzieli się opinią o związkach muzyki dawnej i współczesnej. Z Moniką Targowską artystka podzieliła się także wnioskami na temat umysłów humanistycznych i ścisłych działających w branży muzycznej. Rozmowa ukazała się w ramach drugiej edycji cyklu wywiadów MEAKULTURA.pl #StoTwarzySTOART.

Lilianna Krych jest dyrygentką młodego pokolenia, członkinią grupy kreatywnej zespołu muzyki współczesnej Hashtag Ensemble, w ramach której współprowadzi pierwszą scenę dla muzyki współczesnej polskiej Hashtag Lab. Założyła zespół wokalny Match Match Ensemble. W roku 2022 nomiinowana została do Paszportu Polityki 2022. W sezonie 2023/2024 uczestniczyła w programie Britten-Pears Young Artist. Głównym spektrum jej działalności artystycznej jest opera oraz muzyka współczesna. Fascynuje ją przenikanie się dziedzin sztuki: opery, teatru, muzyki, sztuk wizualnych, a także praca w obszarze głosu, ciała i ruchu. Muzykę i teatr traktuje jako narzędzie do analizy i komentowania rzeczywistości. Współpracowała z Teatrem Wielkim – Operą Narodową oraz Polską Operą Królewską. W obszarze opery współczesnej zrealizowała m.in. Luci mie traditriciSuperfluminę i Aspern Salvatore’a Sciarriniego, a także Fake Operę Wojciecha Błażejczyka czy Birdy’ego Karola Nepelskiego. Zajmuje się również edukacją muzyczną na wszystkich szczeblach zaawansowania.

–––––

Monika Targowska: Współpracujemy jako Fundacja MEAKULTURA z Hashtag Lab. Jak można w prosty sposób wytłumaczyć osobie niezwiązanej z muzyką, na czym polega wyjątkowość tego miejsca?

Lilianna Krych: Do tej pory muzyka „nierozrywkowa”, czyli klasyczna i współczesna (ale trudno znaleźć na to jedno określenie), miała swoje miejsce tylko w filharmoniach, operach, a także w programach przeróżnych festiwali. Mamy cały czas problem z definiowaniem… Najlepiej byłoby nie szufladkować i nie dzielić muzyki na te wszystkie podgrupy. Obszar, w którym działam, to obszar muzyki tworzonej i wykonywanej przez profesjonalistów, niezależnie od stylu. I w tym wielkim zbiorze tzw. muzyka klasyczna ma swój – od dawna wydeptany i urządzony dom – piękne filharmonie z ich odświętną atmosferą, gdzie panuje tzw. wysoka kultura. Słowem – instytucje z tradycjami, stabilne i „poważne”. Oczywiście starające się puszczać do słuchacza oko, programować tzw. lżejszą muzykę: jazz, folk, operetkę, musical… Ale muzyka najnowsza – ta bardziej eksperymentalna, romansująca z muzyką elektroniczną, klubową, dyskutująca z dzisiejszym światem za pomocą wielu mediów jednocześnie – ta do tej pory nie miała żadnego swojego stałego domu. Fizycznego. Sali, budynku, który z założenia gościłby eksperyment, poszukiwania w obszarze dźwięku właśnie. Mamy świetne muzea sztuki współczesnej, galerie sztuki, mamy kina mainstreamowe i offowe, w teatrach instytucjonalnych jest miejsce dla sztuki konserwatywnej, progresywnej, klasycznej i społecznie zaangażowanej.

M.T.: Dotychczas muzyka takiego miejsca nie miała?

L.K.: Niestety nie.

Przestrzeń Muzyki Współczesnej Hashtag Lab (bo to jest pełna nazwa naszej instytucji) jest pierwszą taką mikrosceną, którą współcześni kompozytorzy, wykonawcy i zespoły związani z nurtem szeroko rozumianej muzyki współczesnej mogą traktować jako swoje miejsce.

Pierwszą cechą wyjątkowości Hashtag Labu jest to, że powstał i że gości cały rok muzykę współczesną. I jak wspomniałam – jest to muzyka, która często dialoguje z innymi dziedzinami sztuki, dlatego wszystkie współczesne dziedziny sztuki są u nas mile widziane: współczesna literatura, sztuki wizualne, taniec, performans, teatr… Wydarzenia w Hashtag Labie to często coś więcej niż tylko koncert: projektujemy przeżycia bardziej całościowo – wernisaż i koncert, koncert i film, spacer dźwiękowy, rozmowa, spektakl taneczny z muzyką na żywo. Jedno dopełniające drugie i drążące wokół jednego, nadanego na dany dzień tematu. To drugi aspekt wyjątkowości tego miejsca. A trzeci, równie ważny jak te powyżej, to atmosfera i charakter miejsca, jakie próbujemy od początku sygnalizować i tworzyć: egalitarny, otwarty i swobodny. Miejsce jest egalitarne, bo kierowane i tworzone jest przez grupę kreatywną, nie mamy dyrektora i podwykonawców. Egalitarne, bo zapraszamy na wydarzenia publiczność w każdym wieku – od dzieci po seniorów, słuchaczy z różnym bagażem doświadczeń; zarówno profesjonalistów z „naszej bańki”, jak i „świeżaków”, amatorów, ciekawskich. Hashtag Lab jest i ma być otwarty – można przyjść bez zapowiedzi, posłuchać odbywającej się próby. Nie tworzymy barier finansowych (wydarzenia zarówno płatne, jak i bezpłatne), nie opisujemy dress code’u, wystawiamy leżaki na patio i sami czekamy na naszych gości w drzwiach, żeby ich zaprosić i z nimi porozmawiać. Jesteśmy na samym początku drogi. Hashtag Lab zaprezentował swoje pierwsze pół sezonu działalności, mamy nadzieję, że będziemy się rozwijać właśnie w tę stronę, o której opowiedziałam.

Baner w kolorach czerwono-różowych Sto twarzy STOART z logo STOART i MEAKULTURA.pl w tle rysunki otwartych ust

M.T.: Specjalizując się w muzyce dawnej oraz współczesnej, zauważasz podobieństwa między nimi? Wydawałoby się, że to dwa kompletnie inne światy…

L.K.: Często mówiłam, że specjalizuję się w muzyce dawnej, ale teraz to już nieprawda. Wykonywałam na studiach i po studiach sporo muzyki dawnej, głównie z zespołami wokalnymi, które prowadziłam, mam w repertuarze obie Pasje Bacha, Mesjasza Haendla i inne tego typu dzieła, ale niestety obecne myślenie o muzyce dawnej jest na tyle specjalistyczne, że wyklucza dyrygentów i dyrygentki. Nie będąc instrumentalistką/instrumentalistą lub śpiewaczką/śpiewakiem, nie można zapisać się na żaden kurs ani studia muzyczne w obszarze tzw. muzyki historycznie poinformowanej, a dyrygowaniem zajmują się teraz głównie klawesyniści i skrzypkowie. I jakkolwiek są wśród nich osoby wybitne i świetnie dyrygujące, a sama technika dyrygencka w dziełach barokowych jest mniej wymagająca niż przy muzyce późniejszej, to jednak osobiście żałuję, że osoby, które szkolone są do tego, żeby oglądać utwór w sposób całościowy, są wykluczane z tego obszaru. Dlatego muzyka dawna jest teraz u mnie obecna głównie w zaciszu domowym… Ale jeszcze do niej wrócę na szerszą skalę. Natomiast podobieństwa muzyki dawnej i współczesnej to na pewno nierezygnowanie z obszaru intelektualnego i brak sentymentalizmu. A także – o tym najwięcej pisał Nicolas Harnoncourt i do niego, mam poczucie, warto ciągle wracać – bardzo bezpośrednie komunikowanie się ze słuchaczem za pomocą znaków i symboli, które on rozpoznaje.

M.T.: Co dokładnie masz na myśli?

L.K.: W dawnych czasach były to figury i znaki retoryczne, a teraz – klisze, cytaty, nawiązania, pastisze… Ale też zarówno pojęcie „muzyka dawna”, jak i „muzyka współczesna” jest tak szerokie, że nie śmiałabym tutaj porywać się na generalizujące i podsumowujące teorie. To raczej spostrzeżenia z obszarów moich doświadczeń.

M.T.: Ważną częścią Twojej działalności jest praca z dziećmi. Jak one odbierają muzykę współczesną? Co – według Ciebie – jest istotne z punktu widzenia pedagoga, kiedy wprowadza młodych ludzi w świat muzyki?

L.K.: Dzieci są najlepsze! Po pierwsze, same wymyślają rozszerzone techniki grania na instrumentach i się z tego cieszą. Po drugie, nie oceniają muzyki po nazwisku kompozytora, bo nie mają jeszcze tego „pocztu wielkich kompozytorów” wyrytego w głowie jako wzorca. Są więc w stanie zainteresować się różnymi stylami i językami kompozytorskimi, a wszystko jest w rękach osoby, która je prezentuje.

To, co zmieniło się i zmienia już za mojego życia w edukacji, to przede wszystkim coraz większa różnorodność wykonywanej przez młodych ludzi muzyki i więcej możliwości publicznej prezentacji swoich umiejętności.

Jak chodziłam do szkoły muzycznej, to grałam głównie muzykę ze ścisłego kanonu muzycznego (Bach, Mozart, Beethoven), a przed innymi ludźmi grałam dwa razy w roku na egzaminie przed komisją szkolną i raz na tzw. audycji klasowej. Później może pojawiały się sporadyczne konkursy. Ale największą radość odczułam, gdy pojawiła się możliwość grania w orkiestrze i śpiewania w chórze. Teraz dzieciaki od pierwszej klasy szkoły muzycznej grają w duetach, triach, tworzone są różnorakie zespoły szkolne, a występowanie nie ogranicza się tylko do tych poważnych, rocznych koncertów szkolnych, ale jest też wiele mniej formalnych i luźniejszych okazji. Uważam, że jest to bardzo cenne, bo zadaniem szkoły I stopnia jest przede wszystkim nie zniechęcić do muzyki i pokazać różne jej oblicza. Dlatego teraz, prowadząc orkiestrę szkolną, nie boję się brać na warsztat utworów współczesnych, rozrywkowych, bardzo różnych. Myślę, że każdy wybierze sobie to, co do niego najbardziej przemawia, a nauczyciele są od tego, żeby otwierać kolejne drzwi – pokazywać nowe i (może jeszcze) nieznane.

M.T.: Twoi rodzice są matematykami. Jakie widzisz analogie między muzyką a matematyką?

L.K.: Hm… To się tak stereotypowo przyjęło mówić, że matematyka i muzyka mają tyle ze sobą wspólnego. Szczerze mówiąc, poza tym, że byli i są kompozytorzy wzorujący się na pewnych teoriach liczbowych w komponowaniu i że sama istota dźwięku jest fizyką i potrzebuje opisu naukowego do rozumienia praw akustycznych, to obserwuję wspaniałych muzyków o głowie bardziej „humanistycznej”, a także tych myślących bardziej ściśle.

M.T.: A do której grupy należy Lilianna Krych?

L.K.: Ja sama mam głowę bardziej racjonalną, szukam w muzyce logiki, interpretując „zawieszam” emocje kryjące się w dźwiękach na konstrukcjach formalnych i logicznych, które odnajduję w partyturach. To pomaga mi widzieć całość utworu, patrzeć na niego nie jak na przewijający się film, ale z szerszej perspektywy – jak na obraz. Matematyka zmusza też do jednoczesnego postrzegania rzeczywistości taką, jaka jest i następnie ujmowania jej w pojęcia abstrakcyjne. I na odwrót. Możemy wyjść od abstraktu i szukać jego reprezentacji w rzeczywistości. Unurzani w abstrakcyjności dźwięku, czujemy jego rezonowanie ze światem realnym.

M.T.: Muzykę traktujesz jako „narzędzie do analizy i komentowania rzeczywistości”. Co i jak Twoim zdaniem komentuje aktualnie polska muzyka współczesna?

L.K.: Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, na którą część tej muzyki spojrzymy. Mamy dużą różnorodność, np. kompozytorów młodego i średniego pokolenia, których od kilku lat bardzo zajmuje kondycja naszej planety, czyli wszystko, co związane jest z katastrofą klimatyczną, naturą, przyrodą. Poniekąd temat przyrody obecny był w muzyce zawsze, teraz natomiast zyskał ten pesymistyczny wymiar. Utwory m.in. Aleksandry Kacy, Agaty Zubel czy Rafała Ryterskiego podnoszą tę tematykę. Nie omijają też muzyki współczesnej tematy społeczne, polityczne, prawa kobiet (w tym obecność kompozytorek). Graliśmy utwory o wojnie w Ukrainie, o fake newsach (np. Bunkier. Fake Opera Wojciecha Błażejczyka), o tym wszystkim, co nam zagraża i destabilizuje.

Dziś tematem utworu może stać się dosłownie wszystko, a obecność nowych mediów, intertekstualność i multidyscyplinarność powstających dzieł umożliwiają bardziej dosłowne przekazanie zamierzonych treści.

Również forma utworu podlega wielu eksperymentom – jednym z wiodących nurtów współczesności jest szukanie performatywności w utworze i związana z nią immersyjność, czyli włączenie publiczności w proces komponowania i wykonywania muzyki (tu przykładem może być twórczość Rafała Zapały).

M.T.: Prowadzisz wiele prawykonań. Czy w tego rodzaju pracy jest więcej „wolności artystycznej”, miejsca na własną interpretację niż przy znanych utworach, czy jest wręcz odwrotnie, bo kompozytorzy „patrzą Ci na ręce”?

L.K.: To kwestia bardzo indywidualna. Są kompozytorzy, którzy mają bardzo jasną wizję utworu i traktują dyrygenta jako pomocnika w urzeczywistnieniu swojej wizji – siedzą na próbach, komentują, nagrywają, poprawiają. Współpracując z takimi osobami, lubię obserwować, jak wyłania się ich wizja, nie mam problemu z podporządkowaniem się jej. Szanuję i doceniam prawo prawykonania utworu żyjącego kompozytora, który wciąż ma prawo utwór modyfikować. Ale są też takie osoby, które komponując, zostawiają spore pole do interpretacji, stosując celowo niedokładny zapis, zostawiając fragmenty improwizowane lub czekając na propozycje wykonawcy w danych fragmentach. Prawykonywanie takich utworów wymaga więcej odwagi w proponowaniu własnych rozwiązań i jest inną, ale bardzo przyjemną możliwością.

M.T.: Dyrygentura to praca z ludźmi – muzykami czy śpiewakami – o rozmaitych temperamentach i sposobach pracy. Jak radzisz sobie z konfliktami czy nieporozumieniami w zespole?

L.K.: Są osoby, z którymi lubię kłócić się na próbach. (śmiech) Punktem wyjścia do pracy jest dla mnie stopień zaangażowania i profesjonalizmu osób, z którymi współpracuję. Jeśli oba elementy są na wysokim poziomie, konflikty nie są zagrożeniem, ale szansą na wypracowanie najlepszej interpretacji.

Zdjęcie Lilianny Krych z lewego profilu, kobieta dyryguje orkiestrą
Lilianna Krych / fot. Karpati & Zarewicz

Trudniej jest, jeśli w grę wchodzą aspekty pozamerytoryczne. Będąc szefową zespołów wokalnych w operach, musiałam dbać o stabilność i skuteczność działań, a praca osób zatrudnionych na etatach w instytucjach ma więcej cech pracy „korporacyjnej”. Aspekt pilnowania czasu pracy, urlopów zdrowotnych, opieki nad dziećmi i wpisywanie pracy artystycznej w ramy instytucjonalne to bardzo duże wyzwanie zarówno dla organizatorów i dyrektorów, jak i samych pracowników. Jak nie zgubić entuzjazmu i móc żyć, mieć rodzinę… To naprawdę nie jest łatwe. Natomiast działając w obszarze sztuki tworzonej pozainstytucjonalnie, widzę zupełnie inne problemy: niedofinansowanie obszaru organizacji pozarządowych, krótkodystansowe planowanie i przede wszystkim – zauważalny od jakiegoś czasu zwyczaj przyznawania około połowy kwoty, o którą stara się dana organizacja aplikująca o grant. Napięcia międzyludzkie tworzą się wtedy z prozaicznych przyczyn – braku czasu i pieniędzy…

M.T.: Czy w udostępnianiu twórczości (przestawień, koncertów) w Internecie widzisz szansę, czy zagrożenie dla pracy artysty?

L.K.: Nie widzę zagrożenia dla wydarzeń na żywo. Jak pokazała pandemia i czasy po pandemii – sztuka służy ludziom, żeby coś przeżyć. A to przeżycie w swojej najlepszej i najsilniejszej wersji odbywa się podczas spotkania. Spotkania z drugim człowiekiem oko w oko, z jego głosem, ciałem. Spotkania z dziełem. Myślę, że potrzeba tworzenia, wspólnego grania, śpiewania i przeżywania sztuki jest pierwotną potrzebą człowieka, który ma już gdzie spać i co jeść. Dlatego nie obawiam się o przyszłość sztuki samej w sobie, a ewentualnie o byt i miejsce artystów w społeczeństwie. Życzę sobie i nam wszystkim, żeby nie zalewała nas reklama, sztuka tania, niedopracowana, byle jaka. Dla każdego, czyli dla nikogo.

Logo STOART

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć