W ubiegłym tygodniu na poznańskim stadionie mieliśmy okazję zobaczyć i usłyszeć legendarną brytyjską grupę heavy metalową – Iron Maiden, która odwiedziła Polskę w ramach trasy Maiden England 2014. Zespół dokładnie po trzydziestu latach zagrał drugi koncert w tym mieście. Grupa w Polsce gra – można by zaryzykować stwierdzenie – regularnie. Mimo to ich występy niezmiennie przyciągają rzesze fanów w każdym przedziale wiekowym – od nastolatków do emerytów. Na koncercie bawiło się ok. 25 tysięcy ludzi, w tym również goście zagraniczni.
Materiał, którego mieliśmy okazję posłuchać, pochodził głównie z albumów z lat osiemdziesiątych. Jak zapowiadają członkowie zespołu, być może była to ostatnia okazja, żeby niektóre z tych utworów usłyszeć na żywo. Występ rozpoczął się bardzo dynamicznym (chociaż „Ajroni” nie grają innych kawałków…) Moonchild z albumu Seventh Son of a Seventh Son. Z tej samej płyty pochodził także kolejny utwór: Can I Play with Madness, a w dalszej części koncertu również tytułowy Seventh Son of a Seventh Son oraz The Evil That Man Do. Pozostałe piosenki zostały wybrane z płyt Iron Maiden, The Number of the Beast, Piece of Mind, Powerslave, jednak nie zabrakło też flagowego hitu grupy – Fear of the Dark.
Pierwszą, nasuwającą się refleksją jest to, że Bruce Dickinson sprawia wrażenie artysty, który się nie starzeje – ani fizycznie, ani tym bardziej wokalnie. Muzycy swoją energią mogliby obdzielić kilka grup założonych przez dzisiejszych dwudziestolatków, o doświadczeniu scenicznym nie wspominając. Do tego interakcja z publicznością oraz umiejętność wytworzenia więzi między zespołem a tysiącami ludzi były miłym bonusem, dającym publiczności poczucie, iż koncertująca grupa jest tu właśnie dla nich, a nie na odwrót.
Po numerze 2 Minutes to Midnight Bruce Dickinson wspomniał pierwszy koncert grupy w Poznaniu, mający miejsce przed trzydziestu laty, po którym Iron Maiden, jeszcze jako mało znany w Polsce zespół, trafił na pewne polskie wesele, gdzie zagrał kilka utworów, m.in. z repertuaru Deep Purple czy ZZ Top (ale jeszcze żadnego swojego). To właśnie wtedy Bruce, nieco przekornie, określił koncertowanie swojej grupy jako: we make some noise. Być może w przypadku innych artystów takie wspomnienia wydawałyby się nieco pretensjonalne, lecz w tym przypadku były bardzo naturalne i bez nich cały występ mógłby nieco stracić na atmosferze.
Przygotowane przez Brytyjczyków show – od gry świateł począwszy, poprzez dynamiczne zmiany scenografii, błyskawiczne zmiany stylizacji Bruce’a, sceniczne maskotki mniejsze i całkiem duże, aż po buchające na scenie płomienie w połączeniu z klasycznym, heavymetalowym graniem, stanowiło znakomicie przemyślany spektakl i prawdziwą ucztę dla oka i ucha.
Jedynym mankamentem całego koncertu, niezależnym od gwiazdy wieczoru, były niestety problemy techniczne z nagłośnieniem i w pierwszej połowie występu (dopóki nie zostało to poprawione) wytrawni słuchacze nie mogli w 100% cieszyć się nieskazitelnym brzmieniem.
Jako support zespołu wystąpił szwedzki Ghost – grupa nieszczególnie wyróżniająca się zarówno muzycznie, jak i wokalnie, za to mocno skoncentrowana na scenicznych przebierankach. Miałam jednak wrażenie pewnego niedosytu, jakby w całym tym projekcie autorom już w połowie skończyła się na niego koncepcja.
Tuż po grupie Ghost znakomity koncert, zagrzewający fanów przed wystąpieniem gwiazdy wieczoru, dał amerykański trash metalowy Slayer – bardzo energetyczny i z prawdziwym pazurem, dostarczając słuchaczom pierwszą dawkę muzycznej przyjemności. Na koniec swojego występu muzycy grupy Slayer uczcili pamięć zmarłego w 2013 roku Jeffa Hannemana, wyświetlając banner z jego nazwiskiem, latami urodzenia i śmierci oraz napisem: Angel of Death, Still Reigning.
Podsumowując, był to jeden z koncertów, na których po prostu trzeba być. O ile w codziennym muzycznym świecie umiejętności artysty po nagraniu albumu weryfikuje występ na żywo, o tyle Iron Maiden przeskakują poprzeczkę swojego wieku i po raz kolejny udowadniają, że są artystami dużego kalibru. Z pewnością ten koncert zapadnie mi, a także wielu fanom zespołu, głęboko w pamięć, gdyż był to jeden z najlepszych, na jakim do tej pory byłam. Subiektywnie? Być może trochę, ale kocham dobre, klasyczne, metalowe granie 😉