O procesie powstawania filmu Skandal. Ewenement Molesty, o tym, dlaczego produkuje się w Polsce tak mało dokumentów muzycznych, o fenomenie kultury hip-hopowej i jej marginalizowaniu przez mainstreamowe salony, a także o ponownym zetknięciu dróg członków legendarnej formacji Molesta Ewenement opowiadają: Piotr „Vienio” Więcławski – jeden z założycieli grupy, raper, wokalista, autor tekstów, DJ i producent muzyczny, a zarazem aktor, reżyser i dziennikarz radiowy oraz Bartosz Paduch – twórca dokumentu Skandal. Ewenement Molesty, reżyser i scenarzysta, znany z takich produkcji jak Totart – czyli odzyskiwanie rozumu, cyklów dokumentalnych np.: Sztuka dokumentu i krótkich metraży fabularnych (między innymi: x2, Za burtą, Bez wizy czy Egzamin.
Magdalena Żmudzińska: „Dwudziesty ósmy dzień wrześniowy” – spotykamy się w bez wątpienia bardzo symbolicznym dla Molesty czasie. To właśnie dziś odbywa się także kolejny przedpremierowy pokaz filmu w ursynowskim Multikinie. Oficjalna premiera będzie miała miejsce za kilka dni, 2 października. Film jeszcze nie wszedł do regularnego repertuaru kin, a już obejrzało go mnóstwo osób i opinie są raczej zgodne – takiego dokumentu było nam potrzeba. Czy macie takie same odczucia? Jak odbieracie reakcje widzów, z którymi do tej pory się spotkaliście?
Bartosz Paduch: Ja może zacznę. Powiem tak: ja tak podejrzewałem, można powiedzieć – „ja wiedziałem, że tak będzie”, że do kin nie przyjdą fani kinematografii czy mojego kunsztu, w cudzysłowie, reżyserskiego, tylko przyjdą fani Molesty. Pytania, jakie pojawiały się na spotkaniach po pokazach przedpremierowych, były pytaniami do nich i to było jasne. Ludzie przyszli, bo chcieli zobaczyć swój zespół, na którym się wychowali, którego słuchali i słuchają cały czas, jak się okazuje. Ja się tak samo jak widzowie przyglądałem Vieniowi, gdy np. wstała jedna dziewczyna i chciała im podziękować przede wszystkim za zrobienie tej płyty i opowiedziała o tym, jaki miała ona wpływ na jej życie. Dla mnie to był kadr na Vienia i Włodiego, ich scena. Ciekawe doświadczenie.
Piotr “Vienio” Więcławski: Wiesz co, ja, takich doświadczeń mam sporo, bo ludzie rozpoznają mnie na ulicy, robią sobie fotki, proszą o podpisy, więc to nie był pierwszy raz. Ale zawsze każdy z tych razów jest dla mnie bardzo miły. Nigdy nie zadzieram nosa, zawsze robię sobie zdjęcia z fanami, zawsze chętnie wysłucham co mają do powiedzenia, nawet w niezręcznych sytuacjach, gdy np. siedzę z dziewczyną w restauracji, a tu ktoś podchodzi i robi zamieszanie, robimy te fotki, ludzie się odwracają, patrzą itd. To jest nie raz bardzo krępujące. Ale z drugiej strony myślę sobie, że to jest part of the game i to po prostu trzeba zrobić, bo ktoś kupił tę płytę, ktoś dał mi zarobić, więc ja jestem tej osobie tak naprawdę to winien. Spotkałem się z wieloma opiniami, że ktoś się właśnie wychował na tej płycie, że to jest zapis jego młodości, ścieżka dźwiękowa nastoletnich czasów, że utożsamiał się z nami. Zdarza się więc, że w takim amoku nie wszystkie takie podziękowania, nie wszystkie osoby dobrze pamiętam, ale przed każdym chylę czoła.
BP: A co do odbioru filmu to wiesz, my staraliśmy się go po prostu nie zepsuć, opowiedzieć tę historię najlepiej jak potrafiliśmy i z pierwszych reakcji wnioskujemy, że chyba, szczęśliwie, to się nam udało. Choć oczywiście trudno powiedzieć, bo to były do tej pory pokazy przedpremierowe, to jest oczywiście jakiś rodzaj testu, ale tak naprawdę finalną odpowiedzią będzie to, czy ludzie pójdą do kina 2.10, kiedy Skandal trafi do regularnego repertuaru. Ale teraz to też z drugiej strony jest jedna wielka niewiadoma, jak to z tymi kinami będzie… bo niestety zarówno kina, jak i teatr, bardzo ucierpiały w czasie pandemii, więc przy okazji chciałbym się dołączyć do apelu, żebyśmy chodzili do tych kin, nie tylko na Skandal – oczywiście przy zachowaniu wszelkich środków ochrony przeciw-wirusowej!
PW: Dokładnie, na plażę się nie baliście pójść, chodzicie do restauracji, współczujecie kolegom restauratorom, wspieracie sklepy, robiąc zakupy, chodzicie po galeriach handlowych, no to pamiętajcie też o tej kulturze. Przecież ona jest dla Was, ona Was wzbogaca. Chodźcie do kina, do teatru, na koncerty.
BP: Trudne czasy dla kultury nastały, ale trzeba jakoś sobie dawać radę. W ’90 latach też nie było „letko”, a można było dużo fajnych rzeczy zrobić, więc działamy, próbujemy, nie poddajemy się.
MŻ: „Skandal” był bez wątpienia przełomowym albumem dla polskiego hip-hopu, „Skandal. Ewenement Molesty” jest bez wątpienia przełomowym dziełem dla polskich filmów dokumentalnych nie tylko o hip-hopie, ale o muzyce w ogóle. Jak uważacie, dlaczego tak mało robi się u nas dokumentów o muzyce (jest ich naprawdę niewiele) i dlaczego praktycznie w ogóle nie robi się dokumentów o hip-hopie?
BP: (Śmiech) Na bezrybiu i rak ryba, jak to się mówi (śmiech). A tak poważnie, to cofam się pamięcią do dokumentów muzycznych i hmm… tak, był dokument o Młynarskim, który był też w kinie nawet…
PW: Miłość, ale to rzeczywiście, my w subkulturach wybiórczo, bardzo wybiórczo, mieliśmy jakieś obrazy.
BP: O Olterze, Jacku Olterze, bębniarzu Miłości, też był fajny dokument. O Dżemie jest też. O Niemenie. Ostatnio film o Aptece też wyszedł..
MŻ: O Kulcie…
BP: O, tak, o Kulcie przecież jeszcze. Czyli było ich trochę, ale faktycznie, nie jest to jakiś szeroki wachlarz i jest też duża rozpiętość czasowa między nimi. I rzeczywiście nie ma w tym, co wymieniliśmy, w ogóle hip-hopu. Wydaje mi się, że my po prostu nie lubimy o sobie opowiadać, z jednej strony. Z drugiej kino dokumentalne ma się w Polsce całkiem nieźle. Mamy Polską Szkołę Dokumentu, tylko rzeczywiście jest to kino bardziej obserwacyjne. Mnie interesują pewnego rodzaju fenomeny i może to właśnie o nich jest za mało filmów. A takim fenomenem jest z pewnością fenomen muzyczny w postaci polskiego hip-hopu. Zazwyczaj wymienia się tu te filmy, o których wszyscy wiedzą, a które niezbyt się podobały, zwłaszcza środowisku hip-hopowemu, ale ich też nie było dużo. No i były to fabuły, nie dokumenty. Mnie zależało na tym, aby opowiedzieć fenomen polskiego hip-hopu na przykładzie właśnie chłopaków z Molesty. Wydaje mi się, że to była nieopowiedziana historia. Krzysztof Kieślowski powiedział kiedyś „słuchajcie, opowiadajcie historie nieopowiedziane o nas samych, bo tylko one po nas pozostaną”. Jako Polska też jesteśmy w pewnym sensie fenomenem – mieszka tu tyle ludzi, a w ogóle o sobie nie mówimy. Płyta Skandal była taką opowieścią, mówieniem o tym jacy jesteśmy, co się dzieje aktualnie wokół nas. Myślę, że to jest w ogóle siła hip-hopu, że opowiada się w nim o sobie i otaczającej rzeczywistości.
MŻ: Czy to nie jest tak, że hip-hop, pomimo tego, jaką przeszedł ewolucję i rewolucję, pomimo tego, że aktualnie ma największy udział w rynku fonograficznym w Polsce, w dalszym ciągu traktowany jest przez środowisko muzyczne i filmowe poniekąd po macoszemu? Jako coś podziemnego, coś z marginesu, coś, czego nie chce się wpuścić na przysłowiowe salony?
PW: Wiesz dlaczego nie chcą wpuścić? Bo wszystkie pieniądze z tej kultury wypłynęły do niezależnych wytwórni. I gdzieś mają to wszyscy majorsi i te salony właśnie, bo po prostu nie mogą na tym zarobić. Zaprasza się na imprezy ludzi wtedy, gdy można coś z nich spić. Będąc w Pomatonie byliśmy zapraszani na Fryderyki, byliśmy zapraszani na różne eventy, byliśmy wszędzie. A teraz branża hip-hopowa ma swoje nagrody, swoje wytwórnie. Zauważcie, że nikt nie wydaje w majorsie. Oczywiście, powstaje sub-lebel, Def Jam, w którym wydaje Włodek, ale jest to amerykański sub lebel podpięty pod dużą dystrybucję i to są ludzie z niezależnym podejściem, którzy sami o tym decydują i którzy przede wszystkim są na miejscu. Krótko mówiąc – jesteś w branży i dajesz spijać krew z twojej szyi – jesteś gościem na salonach; nie dajesz spijać tej krwi – jesteś persona non grata. Nie mamy radia, telewizji, ale mamy wszystkich sponsorów, którzy dają nam zarobić. Firmy odzieżowe, producenci napojów, czy na przykładzie Sokoła – telefony komórkowe. Abradab też rymuje w reklamie jakiegoś konkursu, gdzie można wygrać samochód, więc wiecie, tu działają trochę już inne przerzutki.
BP: Ja pójdę nawet dalej, rozwijając myśl Vienia. Podobnie jest w branży filmowej. I jest to też chyba po części kwestia pokoleniowa. Nasze pokolenie, które słuchało Molesty, ma teraz 30–40 lat, ale karty w branży rozdają w dalszym ciągu pokolenia starsze i robią po prostu filmy o Maryli Rodowicz czy o Młynarskim, bo dla nich to byli ważni twórcy, idole. Myślę, że moja generacja robi po prostu jeszcze za mało filmów, jeszcze ta zmiana pokoleniowa nie nastąpiła, ale mam nadzieję, że już nadchodzi.
fot.: Best Film, mat.prasowe
MŻ: Bartek, czy nie miałeś pewnych obaw przed mierzeniem się z taką legendą? Bo nie ma wątpliwości, że Molesta legendą stała się za życia, a Skandal stał się w pewnym sensie biblią polskiego hip-hopu. Nie czułeś presji, że skoro bierzesz na warsztat taką „świętość” to musisz zrobić to tak, żeby był efekt „wow”, bo inaczej po prostu, kolokwialnie mówiąc, Cię zjedzą?
BP: Zawsze mam obawy, przed każdym filmem. Jeśli chodzi o chłopaków, o Molestę, to znałem tę opinię, dominującą w środowisku, a to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że warto ten pomnik trochę rozmontować, zajrzeć, co jest tam w środku. A jak już robisz film, to nie ma co go robić na kolanach, ale to oczywiście też absolutnie nie oznacza, że należy podchodzić bez szacunku. Myślę, że trzeba wypośrodkować, znaleźć ten zdrowy, obiektywny balans. I że trzeba zobaczyć tam przede wszystkim człowieka. O to mi chodziło w rozmontowywaniu pomnika – żeby nie gadać z pomnikami, a z ludźmi. Na tym mi najbardziej zależało. Żeby pokazać normalne, człowiecze losy, które też nas wszystkich dotyczą, żeby widzowie mogli zobaczyć w chłopakach z Molesty ludzi takich samych jak my. To nie są gwiazdorzy. Poprzednie czasy może generowały takie gwiazdy niedotykalne, nieosiągalne. Molesta to chłopaki z osiedla, sąsiedzi, normalni, fajni goście. Tak że miałem świadomość tej pomnikowości, ale pomnikowo do tematu nie podszedłem. Wiadomo, każdy film jest ryzykiem, ale albo je podejmujesz, albo nie. Zderzenie z osobowościami zawsze wiele cię nauczy, zawsze też rodzi pewne problemy, zawsze dealuje się z niewiadomą, bo taką niewiadomą jest każdy człowiek. Tutaj też od razu sobie wyznaczyliśmy pewne granice, że nie będę się, kolokwialnie mówiąc, “pakował im do łóżka” z kamerą, tylko robimy bardziej film problemowy o procesie i zmianach, ale nie obserwację jak im się zmieniło życie prywatne, bo nie o to w tym chodziło. To sobie od razu ustaliliśmy. Myślę, że nie ma co wystawiać w takim filmie laurki. Obce jest mi myślenie, że ktoś jest ikoną i nie można go dotknąć, nie ma takich autorytetów, z którymi nie chciałbym się spotkać na ławce i pogadać po prostu o życiu.
MŻ: Vieniu, jakie było początkowo Twoje nastawienie do tego pomysłu? Zgłasza się do Ciebie Bartek z ekipą, przedstawiają propozycję i jakie masz wobec tego odczucia?
PW: Bardzo dobre, bo pomyślałem sobie, że warto archiwizować kulturę. Tak jak gadaliśmy wcześniej, mało powstaje takich filmów, a warto, żeby to było jakoś zapamiętane. Przede wszystkim obraz trochę inaczej się niesie niż sama muzyka, zdobywa też trochę inną publiczność. Ale postanowiłem od razu postawić jakieś warunki, żeby Bartek nie myślał, że to będzie tak, że ja tu zaraz zadzwonię do kolegów, zareklamuję im ten projekt, oni się skrzykują i jak Bartek pstryknie palcami, to my wszyscy będziemy już tutaj stali gotowi do zdjęć. Nie, tak nie jest. Powiedziałem: „słuchaj, ja nie będę ciuchcią, nie będę ciągnął pięciu wagonów, Ty sobie sam zadzwoń do tych ludzi i jak uzyskasz akceptację, to wtedy możemy zacząć rozmawiać”. No i on zrobił to. Szukał chłopaków, jakiś czas to trwało, bo nie mógł się dobić do jednego, do drugiego, ale w końcu przyszedł i mówi „jest akcept”. Skoro jest, to robimy. Mnie też nie bardzo interesowało, jak Bartek to będzie robił. Ja sam też kiedyś reżyserowałem teledyski, zrobiłem 2 filmy dokumentalne i pamiętam, że nie chciałem, żeby ktoś mi wchodził w kwestie związane z montażem, czy generalnie układaniem tych klocków, więc powiedziałem: „jesteś reżyserem, skończyłeś szkołę, więc proszę bardzo, układaj te klocki, baw się w to sam”.
BP: Tak że miałem dość wolną rękę, nie było cenzury. Oczywiście, rozmawialiśmy o tym, bo wiadomo – z szacunku do bohaterów nie możesz tak zrobić, że pomijasz ich zdanie. Zrobiliśmy sobie wspólny seans w Domku Filmowym (tu podziękowania dla ekipy Domku) na Jazdowie, chyba w styczniu, obejrzeliśmy zmontowaną całość razem, wymieniliśmy uwagi – bardzo pomocne. Wiesz, to jest zawsze duże przeżycie – to, że nagle widzisz wycinek swojego życia zmontowany do kilkudziesięciominutowej piguły. To jest zawsze szok, nawet jak ktoś jest na maxa zdystansowany do siebie, więc wiadomo, że te uwagi zawsze się pojawią. I pojawiły się, ale raczej nie miały większego wpływu na całościowy kształt filmu. Chłopaki uszanowali też moje spojrzenie, moją koncepcję i kilka prztyczków, które im sprzedałem, też uszanowali. Świetne były też uwagi co do wyrównywania proporcji rymów w montażu. Nikt nie podzieli zwrotek lepiej, niż goście, którzy są ich autorami, którzy znają je na wylot, są z nimi osłuchani. To było bardzo pozytywne i pomocne.
MŻ: Proces powstawania filmu trwał mniej więcej 3 lata. Co w nim było najtrudniejsze?
BP: Proces powstawania filmu nigdy nie jest łatwy. My zaczynaliśmy od zera i na początku nie mieliśmy w ogóle finansowania tego projektu, więc w pierwszej kolejności staraliśmy się pozyskać jakieś fundusze. Zrobiliśmy najpierw taki teaserek, mini trailer z 2–3 dni zdjęciowych i braliśmy udział w takim pitchingu Doc Lab, gdzie sprawdzaliśmy, czy w ogóle będzie zainteresowanie takim filmem. Nie mieliśmy od razu recepty na to, jak to zrobić, więc szukaliśmy, kombinowaliśmy. To trwało około pół roku. Na finale Doc Labu okazało się, że to się dobrze przyjęło, dostaliśmy nawet nagrodę od HBO. Dalej czekaliśmy już tylko na pieniądze i mogliśmy ruszyć ze zdjęciami. Bardzo żmudnym procesem było pozyskiwanie wszystkich materiałów archiwalnych, nie tylko muzycznych, ale tych w ogóle dokumentujących rzeczywistość tamtego okresu.
MŻ: Nagrania spod Teatru Capitol…
BP: To akurat chłopaki od Bartka Perzyny, od filmów deskorolkowych m.in. i cyklu Eastota, który możesz znaleźć na www.skatehistoria.pl, gdzie możesz sobie cyknąć datę i miejscówkę z danego miasta i znajdziesz sporo deskorolkowych nagrań archiwalnych. Długo szukaliśmy tam Vienia i jak dobrze poszukać, to gdzieś tam znajdziesz chłopaków z Molesty. To były bardzo ważne materiały. Oprócz tego archiwa prywatne, od Vienia na przykład, który przy przeprowadzce znalazł w garażu karton z kasetami, nagraniami, dzięki Bogu je miał. Cała kolekcja zdjęć prywatnych od Włodiego, fajne, unikatowe rzeczy, których nikt nigdy nie widział. Trochę materiałów od fotografów takich jak Rafał Wielgus, Aga Bilska i jeszcze parę innych osób. Wzięliśmy też dużo materiałów prasowych z Hero, ze Ślizgu, to były w zasadzie jedyne media, które dokumentowały to, co się wtedy działo na ulicy, bo przecież tego nigdzie indziej nie było. Hip-hop i deskorolka to był totalny underground wtedy. Potem pojawiła się muzyczna telewizja, Atomic, Viva, ale tu też był problem, bo te wszystkie bety zostały pomielone, poginęły. Odzyskiwaliśmy to więc jakimiś dziwnymi źródłami, przegrywając pirackie wersje. No nie było to łatwe, żeby te archiwalia skompletować. Dzięki Bogu później chłopaki kupili małą kamerę na zespół i nagrywali też dużo, bez tego nie byłoby większości materiału. Mieli już, kurczę, świadomość siły mediów.
PW: Tak, dokumentowaliśmy jakieś podróże, Hip-Hop Kampy, jak się zaczęły, koncerty. Ja zawsze wiedziałem, że najciekawsze rzeczy są z backstage’u, po oglądaniu różnych dokumentów o innych zespołach, jak na przykład ten o Nirvanie. Kurt też nagrywał wszystko.
fot.: Best Film, mat.prasowe
MŻ: Vieniu, w filmie możemy zaobserwować pewnego rodzaju przemianę, jaka zachodzi w Twoich relacjach z Włodim. Od pierwszych kadrów, gdzie występujecie zupełnie oddzielnie, do kadru ostatniego, pięknego, bardzo symbolicznego i pozostawiającego szerokie pole do interpretacji, gdzie siedzicie razem na ławce na Kopie Cwila, rozmawiacie, śmiejecie się… Czy gdyby nie ten film, taki kadr – tyle że w życiu codziennym, bez kamer – miałby szansę zaistnieć? Czy to film stał się katalizatorem tego spotkania i kolejnych wspaniałych rzeczy, do których przejdziemy za chwilę?
PW: Myślę, że te kadry istniały już wielokrotnie. Nasze drogi w pewnym momencie się rozeszły, ale nigdy nie były one aż tak rozchodzone, że nie podajemy sobie ręki i nie pytamy się, co u nas słychać. Moja mama często też spotyka Włodiego, ja spotykam go na mieście, spotykamy się na różnych imprezach. Obraliśmy różne drogi, ale nigdy nie było to podyktowane jakimś wzajemnym hejtem. Molesta zawsze mówiła „nigdy nie mów nigdy”. W 2006 też wydawało się, że nie będziemy nagrywać, a jednak spotkaliśmy się i stwierdziliśmy, że trzeba nagrać płytę. Nauczony już być może tym doświadczeniem i zarażony tym hasłem nigdy nie wypowiadam radykalnych osądów. A wydaje mi się też, że im starsi ludzie są, tym bardziej skorzy są do jakichś refleksji, do tego, aby nie kierować się w życiu aż taką zaciętością. Młody człowiek jest może twardy i oschły, ale z wiekiem to się rozmywa i nabieramy więcej tolerancji dla różnych decyzji. Ludzie mają różne potrzeby, różne drogi, inne gusta, inne przekonania, światopogląd, ale mimo wszystko, jak zdejmiemy te wszystkie firanki, na końcu zostaje Paweł i Piotrek.
MŻ: Kontynuując wątek – mieliśmy historyczny koncert Molesty w pełnym składzie. Czy do niego doszłoby, gdyby nie film? Minęło kilka dni, a emocje po tym koncercie jeszcze nie opadły. Mówię to z perspektywy publiczności. Energia była wprost nie do opisania. Czy to zadziałało w 2 strony? Miałeś/mieliście taki sam odbiór z perspektywy sceny? Emocje nadal trzymają?
PW: Wiesz co… Nie wiem. Ktoś tam może na górze tak to stworzył, że rzucił nam wszystkim i każdemu z osobna pod nogi taką niespodziankę, takie wydarzenie i te klocki znowu się poukładały jak takie puzzle.
BP: Nie byłoby Skandalu, to nie byłoby filmu.
PW: No właśnie. To jest jakaś taka powiązana rzeczywistość i nic nie dzieje się przez przypadek. Poszło hasło, że są koncerty i myślę, że jest szansa, że te koncerty dalej się potoczą. Dostałem mnóstwo relacji z tego wydarzenia, co było też dla mnie bardzo miłe. Światła telefonów świeciły jednakowoż jasno, co światła sceniczne.
BP: Kiedyś zapalniczki, dziś wyświetlacze telefonów.
PW: Dokładnie. Koncert był świetny, emocje też nadal nas trzymają. Nie czuliśmy tremy, bo wiedzieliśmy, że wszyscy na to czekają. Wiesz, to było jak takie wydarzenie rodzinne, na którym nie będzie sprawdzania nas. Ja na scenie czułem się jakbym był w swoim pokoju, w swoim domu i przyjmował gości, samych dobrych znajomych, gdzie wszyscy są dobrze nastawieni. To się dało wyczuć od ludzi. Po koncercie też dostaliśmy mnóstwo wiadomości, że się ludzie wzruszyli i to było bardzo miłe. Gdybym miał powiedzieć o swoim najlepszym koncercie, to może i nawet powiedziałbym, że to był właśnie ten koncert. Myślę, że będziemy czekali na propozycje kolejnych i jeśli się pojawią, to pewnie będziemy działać.
MŻ: Wyprzedziłeś moje następne pytanie… 😉
PW: Bo ja wiedziałem, że tak będzie 😉 że o to zapytasz 🙂
MŻ: Mamy więc nadzieję na kolejne koncerty, a czy możemy mieć również nadzieję na jakiś nowy materiał?
PW: Wiesz co, nie wiem, trudno powiedzieć. Może ta sytuacja, to, że będą koncerty, że będziemy się spotykali częściej, czymś zaowocuje. Nigdy nie mów nigdy.
Partnerem Meakultura.pl jest Fundusz Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS