okładka płyty

recenzje

Wokół "Rękopisu królodworskiego"

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają – słynne słowa Mikołaja Reja do dziś powtarza każdy uczeń, ale rzeczywisty sens tych słów znikł dawno pod naporem tłumaczeń przykładających do staropolszczyzny reguły współczesnego języka polskiego. „Gęsi” użyte przez Reja to nie popularne ptactwo domowe w mianowniku liczby mnogiej, a przymiotnik. Jaki? Gęsi. Polacy posługują się własnym językiem, nie muszą pożyczać „gęsiego”. Za językową „gęsinę” uważano kilka wieków wstecz język łaciński, obecny w kościele, na dworze, w urzędzie. A co z językiem nieoficjalnym? Czy nie mówiono po polsku w szkole, domu i zagrodzie? Nie do końca. Tak jak dziś popularnym i wypierającym niekiedy polskie słownictwo językiem jest angielski, tak do XVI wieku podobną rolę pełnił język… czeski. Po czesku mówiła cała ówczesna Europa, posługiwanie się tym językiem należało do dobrych manier i dworskiej ogłady. W Polsce tym bardziej było to zrozumiałe, że z Czech przyszła do nas, ujmijmy rzecz skrótowo, cywilizacja. Stamtąd przyjęliśmy chrześcijaństwo, pierwsi biskupi Gniezna i Płocka przybywali z Czech, a polskich przekładów Biblii dokonywano na bazie czeskich tłumaczeń. Po przemeblowaniu w Europie relacji polityczno-ekonomicznych rola Czech spadła na dalszy plan, by w kolejnych wiekach maleć jeszcze bardziej aż do niemal całkowitej redukcji w początkach XIX wieku.

Tym większym zaskoczeniem było ogłoszenie w 1817 roku odkrycia w Dvorze Kralovem przez Vaclava Hankę tzw. Rękopisu królodworskiego. Ten równym pismem zapisany pergaminowy zabytek przekazywał w pięknej słowiańszczyźnie wielkie dzieje średniowiecznych Czech. Powstały prawdopodobnie w końcu XIII wieku w sześciu pieśniach epickich sławił bohaterstwo wielkich czeskich wojów, a urodę niewiast i przyrody – w końcowych sześciu pieśniach lirycznych zatytułowanych kolejno Wianek, Jagody, Róża, Zazulka, Opuszczona i Skowronek.

Zrodzone z idei rewolucji francuskiej nowe byty – państwo i naród – przyniosły na przełomie XVIII i XIX wieku owoc w postaci romantycznych postulatów powrotu do źródeł. W „odkrytej” wówczas dla nowej koncepcji społeczeństwa warstwie chłopskiej upatrywano strażnika narodowej autentyczności. Fundatorzy idei romantycznych z Johannem Gottfriedem Herderem na czele postulowali zagłębienie się w przeszłości w poszukiwaniu prawdziwej, nieskażonej wpływem kultury dworskiej i kościelnej duszy narodu. Stąd tak chętnie romantyczni twórcy czerpali ze skarbnicy dawnych podań i legend, z przekazów historycznych, jak i zamkniętej w skarbcu twórczości oralnej transmitowanych przez pokolenia pradawnych pieśni. Rękopis królodworski spełniał wszystkie oczekiwania budzącej się do życia samoświadomości narodów słowiańskich. Karmione poczuciem zagrożenia płynącym z niestabilnej sytuacji w tej części Europy w połowie stulecia powstały w serii zrywów narodowowyzwoleńczych pod wspólnych hasłem Wiosny Ludów. Głód akceptowanego powszechnie istnienia leżał u podstaw rewolucji, a poświadczone podziałem politycznym istnienie miało być tylko symbolicznym uznaniem tożsamości zamkniętej w zabytkach piśmiennictwa. Takie dokumenty, jak Rękopis królodworski, były na wagę złota. Dzięki nim mogło się, jak pisała Maria Janion, odbyć „romantyczne ocalenie”. Mogły wreszcie zostać zlokalizowane prapoczątki, z których bije źródło współczesnych narodów. Rozwiać się mogły mroki przeszłości, odsłaniając naszych prawowitych przodków.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby w końcówce XIX wieku nie okazało się, że doraźna potrzeba raczkującego nacjonalizmu przerosła możliwości historii. Rękopis królodworski zdemaskowano jako mistyfikację Vaclava Hanki, zręczną z racji filologicznego przygotowania autora tych „starożytnych pieśni”. Hanka jako filolog (autor m.in. podręcznika gramatyki polskiej dla Czechów) okazał się być autorem Rękopisu. Ale choć kariera zabytku w tym miejscu się skończyła, jego życie w sztuce wcale nie dobiegło końca.

Bardzo ciekawym projektem osnutym wokół Rękopisu królodworskiego jest płyta, na której spotkały się nazwiska twórców słowiańskich, tych o znaczeniu lokalnym z tymi o międzynarodowej sławie, tych z początku XIX stulecia i tych współczesnych. Linie łączące państwa i narody przecinają się z osią czasu, a w centrum tej pajęczyny nieporuszone tkwi dzieło, którego tak jakby nie było. Do wymienionych wyżej tekstów z Rękopisu królodworskiego skomponowali cykle pieśni: Vaclav Tomašek (czeski kompozytor przełomu XVIII i XIX wieku), Vatroslav Lisinski (ojciec chorwackiej opery narodowej), dobrze znany Polakom Władysław Żeleński, doceniony po drugiej stronie Atlantyku Czech, Antonin Dvořak, i młoda, współczesna polska kompozytorka, Ewa Fabiańska-Jelińska.

Vaclav Tomašek, twórca ważny w Czechach za życia, po śmierci niemal zupełnie zapomniany, prowadził w Pradze szkołę muzyczną i salon artystyczny. Na swej drodze spotkał ważne postaci doby romantyzmu, przyjaźnił się też m.in. z Vaclavem Hanką. Wielce prawdopodobne, że to bezpośrednio od niego dowiedział się o „odkryciu” rękopisu, być może też Hanka namówił go do zinstrumentowania wybranych pieśni. Cykl Starožitné písně na slova Rukopisu královédvorského op. 82 mają z jednej strony ambicję wyróżnienia czeskiej odrębności poprzez zastosowanie tekstu w języku narodowym, z drugiej jednak strony, w warstwie muzycznej odbijają charakterystyczne cechy „kosmopolitycznej” liryki wokalnej doby romantyzmu. Pobrzmiewają w nich echa kompozycji Schuberta, zadziwiając uważnym naśladownictwem warsztatu kompozytorskiego, różnorodnością emocji i potężnym ładunkiem dramatycznym.

Podobnie wyparty dziś z powszechnej świadomości jest Vatroslav Lisinski (właśc. Ignatz Fuchs), urodzony i pochowany w Zagrzebiu kompozytor chorwacki, któremu pobyt w Pradze na studiach muzycznych otworzył oczy, również jeśli idzie o zapatrywania się na sprawę narodową i coraz popularniejsze w I połowie XIX wieku idee panslawistyczne. Opuściwszy Pragę w 1850 roku przekonany był już o konieczności mocnego akcentowania chorwackich cech narodowych, a swoją postawę przypieczętował zmianą nazwiska. I choć muzycznie Lisinski był dzieckiem swych czasów, konsekwentnie realizującym założenia muzycznego klasycyzmu, to w pieśniach Ruze i Pohreb skrivanka usłyszeć można zapowiedź pełnokrwistego romantyzmu z wyjściem poza przewidywalne schematy harmoniczne i niemałymi ambicjami dramaturgicznymi.

Epizod praski miał też w swej biografii Władysław Żeleński, który w 1859 roku pojechał do Pragi na studia muzyczne. Wyjeżdżając w 1862 roku, wiózł w tece Pięć śpiewów z rękopisu królodworskiego op.10, a do tego napisany do czeskiego tekstu pieśń Hvezda nedeji. Opracowania Żeleńskiego odkrywają jego zacięcie operowe, za które doceniony został przez widzów Janka czy Goplany. Każda ze skomponowanych do cyklu „królodworskiego” pieśni jest zamkniętą sceną dramatyczną. Silnie eksponowane przez kompozytora partie wokalne noszą z wielu miejscach cechy arii operowych z wokalizami i elementami koloratury. Dramatyczną stronę tych kompozycji podkreślają „płynące” akompaniamenty, na tle których rozwinąć się mogą w pełni powierzone żeńskiemu głosowi kantyleny. Władysław Żeleński, kształcony także pod okiem polskiego ojca pieśni, Stanisława Moniuszki, realizuje tu jego zalecenia kompozycyjne. Dba o różnorodność opracowań, dając w jednym cyklu i pieśń zwrotkową, i przekomponowaną, pokazując swój warsztat także od strony wyobraźni architektonicznej. Szkoda jedynie, że Anna Budzyńska (sopran), gwiazda tego nagrania, nie daje sobie czasem rady z emisją najwyższych dźwięków powierzonych jej partii.

Antonin Dvořak, wychowanek Smetany, na równi z nim i przez niego karmiony ideami odrodzenia języka i kultury czeskiej, zdecydował się sięgnąć do królodworskiego apokryfu, ale nie poszedł już prostą drogą popularyzacji kultury czeskiej wyłącznie poprzez język. Napisał Písně na slova Rukopisu královédvorského op. 17 zarówno po czesku, jak i po niemiecku, i to właśnie ta druga wersja znalazła się na omawianej płycie. Przyswojone przez niego wzorce dojrzałego romantyzmu muzycznego tworzą z niemieckimi tekstami spójną całość, nie nadając jej z góry etykiety „muzyki narodowej”. Gdyby nie nazwisko, można by podejrzewać, że czeskim rękopisem zainteresował się Schumann lub Mendelssohn. Równouprawnienie partii wokalnej i instrumentalnej oraz niezwykła spójność wyrazu ciekawie kontrapunktują poprzednie przykłady muzycznej twórczości. Słychać w tej muzyce i Brahmsa, i Schuberta, odbija się w muzyce Dvořaka dziewiętnastowieczny światowy format.

Pomylić się co do nazwiska można by i w ostatnim przypadku. Debiutująca polska kompozytorka, Ewa Fabiańska-Jelińska, opisuje w książce płytowej skomponowany przez siebie cykl. Ale gdyby nie brać do rąk drukowanej rozpiski, można by z dużym prawdopodobieństwem wskazać jako autora tych pieśni Karola Szymanowskiego. Sięga bowiem Fabiańska do wzorców młodopolskich: wymienia bi- i politonalność, sięga po modalizmy muzyki tradycyjnej, inicjuje wycieczki w skale łączone z dobrym, starym dur-moll i śpiewną kantyleną. Jest w jej pieśniach coś frapującego, jak frapujące są Pieśni kurpiowskie Szymanowskiego. Ale pomysł z Rękopisem królodworskim nie wiadomo, czy podyktowana zamówieniem kompozytorskim, czy wewnętrzną potrzebą kompozytorki, ma w sobie coś wymuszonego. Trudno szukać śladów dialogu z wcześniej przytoczonymi przykładami słowiańskiej muzyki romantycznej, nie ma co doszukiwać się też relacji do polskiej tradycji romantycznej. Można jedynie potraktować ten utwór jak osobisty komentarz kompozytorki do zjawiska narodowości w muzyce polskiej, choć bardziej nawiązujący do wyobrażenia polskości przez twórców modernistycznych aniżeli tych, których nazwiska na płycie pojawiają się w bardziej bezpośredni sposób. Kompozycja Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej nieco sztucznie doklejona jest więc do bardzo interesującego skądinąd zestawienia. Być może w innym kontekście wypadłaby ciekawiej, tu nieodłącznie pojawia się szereg porównań, a w przypadku kwestii narodowych w muzyce tych porównań i odwołań zjawia się nieskończenie wiele.

Oprócz nielicznych niedostatków wykonania (partia wokalna), docenić warto fakt zaprezentowania tego ciekawego, nieznanego szerzej repertuaru przez młodych polskich artystów (Anna Budzyńska – sopran, Tomasz Sośniak – fortepian). Do tego, dzięki dobrej rejestracji dźwięku, możemy bez zbytecznego „studziennego” pogłosu wchodzić w świat nieznanych dźwięków i słów. Dla zainteresowanych przeszłością polskiej kultury, jak i przeszłością Europy to pozycja obowiązkowa.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć