Nie wiem co się dzieje z X Factorem ale ostatnio jest jak podgrzewana trzeci raz zupa – nieoryginalny i bez smaku. Nie mamy okazji posłuchać ciekawych wykonań, repertuar dobierany jest jakby na chybił-trafił, nawet nie można zawiesić wzroku na dobrych stylizacjach. Dziś uczestnicy śpiewali po dwie piosenki – jedną big-bandową, i jedną w języku polskim.
Program rozpoczęła dość bezpiecznie Ewelina Lisowska piosenką, a jakże, Christiny Aguilery, Candyman. Prawie nie było jej słychać wśród tych wszystkich nagranych na playbacku chórków, no i nie było tam dużo do śpiewania. Stąd występ znośny – jak wiemy w jej wykonaniu gorzej to wygląda, kiedy w utworze są wokalizy lub potężne momenty. Nadal nie mam pojęcia jaką muzykę Ewelina chciałaby śpiewać po zakończeniu programu – mogę mieć tylko nadzieję, że nie kiepskie kopie Aguilery… Jurorzy słodzili tak, że ciężko było tego słuchać: Kuba stwierdził, iż Ewelina jest znakomita, ma ostry głos i potrafi się nim elastycznie bawić (chyba próbuje przypodobać się Tatianie, żeby w razie kolejnej dogrywki nie zagłosowała, jak ostatnio, przeciwko jego drużynie); Czesław także był zdania, iż występ był świetny i w ogóle nie nudny, a Tatiana wykrzyczała niezwykle “merytorycznie”: Jak ty się ruszasz! Słodziaku! Cukiereczek!
Zespół The Chance wykonał blado I Say A Little Prayer Arethy Franklin – było bez życia, czysto ale zupełnie nieoryginalnie. Zdecydowanie za mało na ten etap. Stroje i turbany też nie przypadły mi do gustu. I znów lukrowane komentarze: Tatiana uznała grupę za prawdziwą, a nie sztuczną, Kuba zaś określił dziewczyny jako znakomite.
Dawid Podsiadło miał znów niesatysfakcjonująco dobrany utwór – Cry Me A River. Zaśpiewał pięknie, czystym, mocno osadzonym dźwiękiem, którego przyjemnie się słuchało, ale nie porwał mnie. Kuba kontynuował swoje porównania, tym razem twarz Dawida miała być podobna do chomika. Czesław słusznie zaś zauważył, że Dawid śpiewa tak perfekcyjnie, iż wydaje się czasem, że to playback a nie wykonanie na żywo.
Marcin Spenner zupełnie mnie nie przekonał swoją wersją (kopią) Everybody Needs Somebody z filmu Blues Brothers. Nie podobała mi się początkowa wizualizacja, cała ta stylizacja i sztuczność. Jurorzy ponownie słodzili: Czesław – to było świetne, Tatiana – zostałam przez ciebie spoliczkowana, Kuba – jesteś aspiryną na kobiece serca.
Soul City dość przeciętnie wykonało What A Wonderful World Louisa Armstronga, choć pojawiło się nieco kołysania i marzycielskiego klimatu. Zupełnie nie podobał mi się wokal panów – słabiutki na tle dziewczyn. Jury nie było przekonane: zdaniem Tatiany nie iskrzyli tak jak inni uczestnicy, a według Kuby stracili świeżość (dodał, że czuł się jakby trafił na stypę). Rzeczywiście było nieco nudno, ale nie tak źle.
Ewelina Lisowska w polskiej piosence przepoczwarzyła się ze słodkiego cukierka w ostrą laskę. Ale nie zrobiła tego wiarygodnie. Ja „nie kupuję” jej w żadnej wersji. Wykonanie Winna Blue Cafe było albo wrzaskliwe albo tak ciche, że nie było jej słychać. Kuba uznał występ za bardzo dobry, Czesław skrytykował stylizację ale chwalił wokal, a Tatiana skwitowała, że Ewelina powinna znaleźć się w finale. Oby nie.
Marcin Spenner zaproponował jedyne sensowne tego wieczoru wystąpienie w Do kołyski Dżemu. Choć przez chwilę miałam wrażenie, że może ktoś chce w tym programie pokazać coś więcej niż płytki show, przemycić nieco prawdziwsze emocje. Szkoda tylko, że Marcin ma głos-kameleon, czyli taki, który dostosowuje się do danej piosenki bez naznaczania jej indywidualizmem. Ale i tak duży plus za tą iskierkę nadziei. Czesław stwierdził, że dzięki wokaliście odpłynął, a Kuba trafnie określił to wykonanie jako godne.
Soul City lepiej zaprezentowało się w utworze Mamona Republiki. Co prawda było nieco kabaretowo i trochę nieczysto, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest to utwór trudny do śpiewania na głosy, oraz, że mieli ciekawą choreografię – jak dla mnie – wybronili się. Tatiana zauważyła teatralność ale ogólnie nie miała zastrzeżeń, Kuba tylko zespołowi pogratulował.
Dawid w drugiej odsłonie ponownie nie zachwycał, jeśli wziąć pod uwagę repertuar (Cichosza Grzegorza Turnaua), ale radził sobie jak mógł i z tego specyficznego utworu zdołał „wycisnąć” nową jakość. Kuba chwalił odwagę i inteligencję Dawida oraz uznał, że zdołał on zrobić ze stęchłej piosenki hit.
The Chance koszmarnie wykonało Sic! HEY. Dla mnie pod względem interpretacyjnym było to skrzyżowanie przedszkola ze szpitalem psychiatrycznym. Jednak zdaniem Kuby to miał być najlepszy występ obok Mamony Soul City, Tatiana stwierdziła, że czuć było ból i ciarki, a Czesław podsumował: możecie wszystko.
W dogrywce musiały się zmierzyć dwa zespoły – Soul City (z This World Selah Sue) oraz The Chance (ze Stand By Me Johna Lennona). Jury zszokowało mnie (a właściwie Czesław), decydując, że dalej przechodzi The Chance. Fatalny wybór, zupełnie nie wiem na czym oparty.
Po raz pierwszy napiszę, że nie ciekawi mnie kolejny odcinek. Zupełnie. Chyba, że przynajmniej piosenki będą lepiej dobierane aby te pojedyncze dobre osoby, które zostały, mogły pokazać co potrafią.