recenzje

X Factor, pierwszy odcinek na żywo (21.04.2012)

Wierzyłam w publiczność przed telewizorami i tym razem się nie przeliczyłam – dostrzegła ona od razu najsłabszych uczestników i, wraz z jurorami, wyeliminowała z programu kiepściutki zespół De Facto. Jury słodziło tak, że nie dało się tego słuchać – zero konstruktywnej krytyki, a tego nie znoszę. Przyjrzyjmy się wszystkim występom.

Jako pierwszy z dziewięciu uczestników pierwszego odcinka na żywo zaprezentował się zespół z drużyny Czesława, The Chance (czyli Monika Marcol, Magda Adamiak i Agnieszka Latusek). Zaśpiewały Simply The Best Tiny Turner i… wypadły ok. Dlaczego nie powiem, że – pomimo dobrego wokalu – wypadły świetnie czy bardzo dobrze? Bo moim zdaniem na tym etapie to już za mało. Nadal nie stanowią dla mnie zespołu, a jedynie trzy niezależne wokalistki stojące obok siebie na scenie, czasami schodzące ze swoich solówek do wspólnych fragmentów. Ciągle nie wiem jakie są ich plany, jaką muzykę chcą tworzyć, kim być na polskiej scenie. Poza tym nie był to występ porywający, w pewnym momencie wręcz lekko powiało nudą (co przy Tinie Turner rzadko się zdarza). Mimo to, należy podkreślić czystość intonacyjną i moc w głosach. Zdaniem Kuby dziewczyny były apetyczne wizualnie i słuchowo, Tatianie podobało się, że brzmią jak solistki a Czesław dziękował im za szczerość. Dla mnie właśnie szczerości zabrakło – było za to przykrywanie braku pomysłu na siebie wokalizami.

Joanna Kwaśnik z grupy Kuby Wojewódzkiego poradziła sobie lepiej, choć podobnie jak poprzedniczki nie dała nam poznać siebie i swojego indywidualnego stylu. Nie przypadł mi do gustu wybór repertuaru, choć uwielbiam Someone Like You Adele. Do tej pory nie słyszałam bowiem, żeby ktoś zaśpiewał go choć w przybliżeniu na poziomie oryginału. Myślę, że gdyby Joasia spróbowała wykonać ten hit po swojemu, byłoby lepiej – tu jednak (choć głosowo było dobrze), bardziej kopiowała pierwowzór (i to łatwiejszą jego wersję), niż tworzyła coś własnego. Liczę na więcej kolejnym razem. Zdaniem Czesława, szczerość (chyba polubił tego wieczoru to słowo) była tu ważna, a występ uznał za piękny. Tatiana chwaliła świadome śpiewanie i… “soczysty” wygląd Joasi. Rozumiem, że wygląd to część scenicznego wizerunku ale fraszka przywołana przez jurorkę była… nie na miejscu. Posłuchajmy cudnego oryginału:

Z kolei podopieczna niepoprawnej Tatiany, Ewelina Lisowska, śpiewała jako trzecia. I tu… pewne zaskoczenie. Nie jestem fanką wokalu Eweliny i nadal nie mogę przeboleć, że to ona, a nie Klaudia Szafrańska przeszła to odcinków na żywo. Mimo to doceniam jej pracę – było lepiej niż poprzednio (a może to po prostu sugestie Tatiany?). Przede wszystkim na korzyść wypadła zmiana repertuaru z ballad Aguilery na coś żywszego, gdzie nie słychać, że Ewelina często śpiewa na ściśniętym gardle. Występ, mówiąc kolokwialnie, miał ręce i nogi. Just Like A Pill Pink sprawdziło się. Czesław, dowiedziawszy się, ze Ewelina na co dzień śpiewa rock i hardcore, wyraził swoje wątpliwości co do jej wiarygodności scenicznej, skoro w zespole śpiewa jeden rodzaj muzyki, a jako solistka – zupełnie co innego. Właściwie słuszna uwaga – kładzie cień na jednolitości wizerunku i szczerości w pokazywaniu siebie tej młodziutkiej dziewczyny. Zobaczymy co dalej.

O zespole De Facto krótko – było nieco lepiej niż ostatnio, ale wyjścia z otchłani nocnego koszmaru nie było. Utwór Closer Ne-Yo był zaśpiewany nieczysto, harmonicznie jednostajnie, miałam momentami skojarzenie z disco-polo. Rozumiem, że to parodia, ale mnie ona nie bawi. Zdaniem Tatiany Polska potrzebuje takich boys-bandów, a Kuba uznał za nieprawdziwe komentarze, jakoby grupa ta była najgorsza w programie. Publiczność słusznie uznała, że jednak było to najsłabsze ogniwo, bo razem z The Chance, De Facto musiał walczyć w dogrywce. I na szczęście Czesław tym razem zachował trzeźwość umysłu, decydując się na odesłanie tego nieudanego eksperymentu do domu.

Marcin Spenner nie zawiódł moich oczekiwań swoim wykonaniem przepięknego Heaven Briana Adamsa. Było wszystko to, co spodobało mi się w Marcinie od razu – piękna ciepła barwa i emocje. Przeszkadzał mi natomiast angielski i dykcja – wymowa była nieco dziwna, a poza tym Marcin “zjadał” niektóre sylaby lub krótsze słowa (chcąc być może, żeby brzmiało to jak najswobodniej). Zdecydowanie powinien nad tym popracować, bo przeszkadza to w słuchaniu. Tatiana uznała Marcina za jednego z najmocniejszych zawodników tej edycji, określając jego głos jako genialny, Czesław docenił “kompletnosć” wokalisty jako artysty, spójność osobowości. I właściwie była to druga trafna uwaga Czesława. Marcin niczego nie udaje, wie w jakim stylu czuje się najlepiej i w jakim kierunku chce iść. To mnie przekonuje. Kuba zaś trafnie stwierdził, że Marcin nawet jak drze ryja to słychać intymność. Zgadzam się.

Soul City wypadło naprawdę dobrze. Było z powerem, pomysłem, czyściutko i ciekawie harmonicznie. Stroje też mi się podobały. Free Your Mind En Vougie zaaranżowali świetnie, nic dodać nic ująć. Tylko męska część grupy wypadła zdecydowanie słabiej niż żeńska (było to słychać zwłaszcza we fragmencie, w którym chłopcy śpiewali przez chwilę sami). Tatiana chwaliła harmonie, Kuba energię, a Czesław przypominał o trudach śpiewania w grupie. Byłam pod wrażeniem.

Z kolei zawiodła mnie Anna “Bajka” Antonik – zarówno wyborem repertuaru (Apologize Timbaland, One Republic) jak i jego wykonaniem. Wypadła… blado. Nie było niczego szczególnego, zabrakło magii, pewności siebie, pomysłu na to wykonanie. Wydawało się, że sama nie czuje się w tym klimacie dobrze, że to nie ona. Wolałabym aby szła bardziej indywidualną drogą, zwłaszcza, że nie ma przeciętnej barwy. Kuba zwrócił uwagę na odwagę w wyborze tego utworu, a Czesław zaznaczył, że Anię stać na więcej. Zdecydowanie.

Nie zaskoczył mnie specjalnie występ Biby (Pawła Binkiewicza), bo nie uważam go za specjalnie sprawnego wokalistę. Wybrał Fly Away Lennego Kravitza – było trochę nieczysto, trochę nudno, zdecydowanie za dużo nagranych na playback chórków w refrenie. Jak dla mnie – słabo. Czesław uznał, że Biba jest wiarygodny (z tym się zgodzę), a Tatiana, pod przykrywką szaleństwa, starała się dostrzec naprawdę dobry wokal (z tym się nie zgodzę). Zobaczymy co Biba zaprezentuje następnym razem.

Na koniec Dawid Podsiadło w With Or Without You U2. Początek był nieczysto, co sprawiło, że na chwilę przestraszyłam się, że nie pójdzie mu dobrze. Ale poszło, i potem było już tak jak można się było spodziewać – udanie. To trudny utwór, więc tym bardziej cieszę się, że Dawid zachował jednak zimną krew. Mam jednak nadzieję, że kolejnym razem nie przyprawi mnie o taki niepokój. To zawahanie intonacyjne na początku dostrzegł również Czesław, Kuba zaś zwrócił uwagę na wybór repertuaru, mówiąc, że śpiewanie U2 to jak pisanie Biblii od początku. Coś w tym jest. Kuba był szczęśliwy, że Dawid jest na scenie. Ja również. Nadal mam wrażenie, że jako jeden z niewielu jest w tym wszystkim prawdziwy do szpiku kości.

Najmniej głosów od publiczności otrzymały dwa zespoły (oba zresztą sztucznie stworzone przez jury) – The Chance i De Facto. The Chance wypadło lepiej niż w pierwszym utworze (dziewczyny śpiewały tym razem I’m So Excited The Pointer Sisters i wydawały się bardziej zgrane), De Facto zaś – mizernie (I Swear Boys II Men). I to właśnie oni odpadli decyzją jury z programu (pominę tu absurdalną decyzję Kuby, żeby oddać na nich swój głos).

Czekam więc na kolejne show, w którym widzowie utrą nosa jury. Miejmy nadzieję, że znów dokonają dobrego wyboru.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć