Dzisiejszego wieczoru miałam wrażenie, że połączono dwa różne odcinki. Jeden był fatalny, a drugi dużo lepszy. Uczestnicy śpiewali piosenkę wybraną przez jurorów (miało się wrażenie, że żaden z nich za bardzo się do niej nie przyłożył), i kolejną z repertuaru Adele (i tu po raz pierwszy dobry pomysł). Jak się okazało, klimat utworów brytyjskiej piosenkarki uchronił program od kompletnej porażki.
Jako pierwszy wystąpił Dawid Podsiadło w piosence Every Teardrop is a Waterfall Coldplay. Wypadł… blado. Piosence brakowało jakichś emocji, żaru, szczerości. Można jedynie powtórzyć to co już wszyscy wiemy – że było czysto i przyjemnie (barwa głosu jak zwykle ciepła jak kołderka). Dawid sam podobno dobrze się czuje w tym repertuarze, ale bardziej emocjonalne piosenki jakoś lepiej przenikają przez ekran do publiczności. Kuba po raz pierwszy skomentował występ Dawida negatywnie, stwierdzając, że było nudno i przewidywalnie. Zasugerował też, że Dawid za bardzo uwierzył w to, że może zaśpiewać wszystko i przestaje zaskakiwać. Czesław częściowo podzielał opinię Kuby, sugerując, iż wybór piosenki mógłby być lepszy, ale jego zdaniem element zaskoczenia nadal był, tym razem pod postacią falsetu, na który Dawid przeszedł w jednym z fragmentów utworu. Tatiana za to odpowiedziała, że może i było nudno, ale ona nie chce, żeby Dawid kogokolwiek zaskakiwał, tylko pokazał, co go kręci. Jest to dobra decyzja, co nie zwalnia jej z sugerowania pewnych rzeczy. Chociaż biorąc pod uwagę ostatnie wybory Tatiany, to może i lepiej, że pozwoliła Dawidowi decydować samemu.
Kolejny śpiewał zespół The Chance (Girls Just Wanna Have Fun Cyndi Lauper). Jak dla mnie – okropnie. Znów kopia i zero indywidualności, kicz, teatrzyk, a do tego krzyk i nieczystości. Ogólnie – miałam wrażenie, że to karaoke. Tatiana uznała wybór repertuaru za bardzo dobry ale dostrzegła pewne niedociągnięcia wokalne (zwłaszcza harmoniczne) oraz to, że było nierówno, i że dziewczyny zapominały gdzie są wejścia poszczególnych głosów. Sugerowała więc niedopracowanie. Kuba też uważał, że wybór piosenki był świetny, polubił też fakt, że dziewczyny walczą do końca. Jak dla mnie od dłuższego czasu The Chance to jedna wielka pomyłka. Choć nie tak wielka jak kolejny występ.
A trzecia śpiewała Ewelina Lisowska i to dopiero była tragedia. If I Were A Boy Beyoncé zostało zamordowane. Wrzask, niemiłosierne fałsze (czy jurorzy naprawdę tego nie słyszą???!), jak zwykle ściśnięte gardło. Czesław uznał walkę Eweliny z głosem za atut, bo dzięki temu było prawdziwie (jeśli uznać to za niekontrolowany krzyk rozpaczy to może i racja), Kuba stwierdził, że piosenka Ewelinie nie pomagała (przy okazji nazwał Beyonce cycatą Barbie i powiedział, że nie rozumie jej fenomenu. Myślałam, że w szoku spadnę z krzesła i już nie wstanę). Tatiana prawie się popłakała. Miałam wrażenie przebywania w jakimś równoległym wszechświecie słysząc te komentarze. Nierealne.
Marcin Spenner zaproponował nudne i odtwórcze wykonanie I Wanna Know What Love Is Foreigner’a. Była to ponownie kopia, a przecież ten numer można było zmienić, unowocześnić, nadać mu indywidualny rys (choćby podkładowi, który brzmiał staromodnie). Dobrze, że było w miarę czysto (co po poprzednim występie stanowiło duży plus). Zdaniem Tatiany Spenner utwór odśpiewał i to niepewnie, Czesław zauważył pewne błądzenie wokalne na początku i uznał chór, który dołączył pod koniec do Marcina, za przesadę. Kuba enigmatycznie i tajemniczo stwierdził, że walka, którą Marcin toczy sam ze sobą jest ważniejsza niż każda opinia i to ona jest warta smsów. Walka walką, ale skoro pojawia się dobry wokalista, to aż się włos jeży, kiedy widzi się jak zupełnie bez wyobraźni się nim kieruje.
Potem nastąpiły utwory Adele i… zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Najpierw zaskoczyło mnie The Chance, które bardzo sensownie zaśpiewały Set Fire To The Rain. Po raz pierwszy było dobrze wizualnie i wokalnie. Pojawił się jakiś cień prawdziwości. Zaczęłam się zastanawiać, czy wcześniejsze problemy nie wynikały z fatalnego doboru repertuaru. Tatiana właściwie podzielała moje zdanie, dodając, że to jest właśnie The Chance, które kocha, a Kuba krótko skwitował: Będę robił wszystko, żeby zachować was do finału.
Potem z ulgą słuchałam powrotu z dziwacznych zaświatów Dawida Podsiadło w piosence One And Only. I znów było to co tak nas oczarowało na początku – opowieść, feeling, emocje. Po raz kolejny można było popłynąć razem z melodią. Kuba ogłosił powrót wokalnego iluzjonisty i zobaczył na scenie europejczyka, kogoś, kto się nie napina, nie udaje. Czesław zauważył, że są takie chwile, kiedy piosenka tak pasuje do Dawida, że jakby staje się jego i on ją tworzy. Tatiana na zakończenie dodała tylko, że dla niej Dawid jest artystą skończonym.
Nawet Ewelina Lisowska (z Rumor Has It) wypadła lepiej – nie było długich nut do trzymania więc już dla niej bezpieczniej, ponadto podobała mi się aranżacja. Kuba powiedział jedynie, że Ewelina jest wokalnym hardkorowym koksem i potrafi to robić. Hardkorowa jest na pewno, ale raczej nie w pozytywnym sensie.
I na koniec, także w “ulepszonej” wersji Marcin Spenner (w Rolling In The Deep). To bardzo trudny utwór, tym bardziej podziwiam fakt, że Marcin go udźwignął. Nie był to może występ bardzo poruszający, ale „porządny”. Jury się podobało – Kuba skwitował: tak podnosi się wielki artysta.
W dogrywce musiały się zmierzyć Ewelina Lisowska (ze Sweet Dreams Beyoncé), która wypadła dość żałośnie oraz The Chance z Eye Of The Tiger Survivor (zaśpiewały nieźle, ale wybór repertuaru nie przypadł mi do gustu). Decyzją Kuby do finału przeszły The Chance. Odpadła Ewelina Lisowska.
A więc pozostał nam tylko finał, na szczęście są tam dwie osoby, które były obiecujące od początku. Oby wygrał najlepszy.