fragment plakatu 20 Wielkanoncego Festiwalu Ludwiga van Beethovena

recenzje

Zacznij od… Beethovena

12 marca rozpoczął się XX Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Przypomnę, że wydarzenie to istnieje od 1997 r. (data 170. rocznicy śmierci Beethovena), a jego celem jest przybliżenie publiczności twórczości wiedeńskiego mistrza, ale także ukazanie jej wpływu na kolejne pokolenia oraz miejsca, jakie zajmuje w kulturze współczesnej. Temat przewodni bieżącej edycji brzmi: „Beethoven i nowe drogi”.

Chociaż większość wydarzeń w ramach festiwalu odbywa się obecnie w Warszawie, to jego namiastkę mogliśmy poczuć także w Krakowie. W środę (9 marca) w Centrum Kongresowym ICE usłyszeliśmy finalistę XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina – Georgijsa Osokinsa oraz Sinfoniettę Cracovię pod batutą Jurka Dybały. Koncert otworzyła Uwertura g-moll Franciszka Lessla, później wykonano Koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina, a całość zamknęła VII Symfonia A-dur Ludwiga van Beethovena.

Franciszek Lessel z pewnością nie należy do kompozytorów, którzy cieszą się dużą popularnością w obecnym czasie. Ten „polski klasyk” (warto wspomnieć, że pobierał nauki u Haydna w Wiedniu) ma w swoim dorobku utwory symfoniczne i kameralne, utwory fortepianowe, pieśni i msze, spośród których większość niestety nie przetrwała. Finale molto presto to jedyny ocalały fragment Symfonii g-moll Lessela – część ta jest pełna energii i wyrazistego ducha, który nosi ślady nauki u Haydna. Sinfonietta przedstawiła utwór z dużym wigorem i zacięciem, dobrze uwypuklając zmiany dynamiczne i kontrasty w obrębie fraz. Utwór przedstawiony był z pomysłem i klarownym zarysowaniem formy, co sprzyjało odbiorowi. W niektórych momentach brakowało mi jednak żelaznego pulsu (tutaj absolutnie niezbędnego) w szesnastkowych repetycjach partii skrzypiec, które czasem się rozjeżdżały. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w szybkim tempie ten fragment jest trudny do zagrania.

Po krótkiej Uwerturze przyszedł czas na pełnometrażowe dzieło. Koncertu e-moll Chopina chyba nie muszę nikomu przedstawiać, zwłaszcza, że dopiero zakończyliśmy Konkurs Chopinowski. Georgijs Osokins zapisał się na kartach tego wydarzenia jako postać najbardziej oryginalna, zarówno w sferze wyglądu, jak i interpretacji dzieł polskiego mistrza fortepianu. Nie czuję się na siłach, żeby poddawać analizie niuanse interpretacyjne przedstawiane na konkursie, opiszę więc tylko swoje subiektywne odczucia po wysłuchaniu Koncertu na żywo: najbardziej podobała mi się pierwsza część – Osokins popisał się umiejętnością wydobywania wielu barw z instrumentu, z czego najlepiej brzmiały fragmenty o wydźwięku intymnym. Czytając inne recenzje z koncertu, napotkałam się na opinie o tym, że kadencje były nazbyt wydłużane –  nie raziło mnie to aż tak bardzo, poza końcową kadencją pianisty, która minimalnie rozminęła się z orkiestrą. Druga część także miała swój urok, choć artysta dodał tu kilka swoich interpretacji. Nie wykraczały one jednak według mnie poza konwencję utworu. Osokinsowi zarzucano zmiany oryginalnego tekstu Chopina podczas konkursu, jednak uważam, że tekst należy interpretować indywidualnie. Najważniejsza jest konsekwencja – pianista przyszedł z konkretnym pomysłem, który realizował konsekwentnie przez wszystkie etapy eliminacji i to jest istotne. Najsłabiej według mnie wypadła ostatnia część – zabrakło mi trochę ostrzejszych akcentów, które uwypuklają jej taneczność, a tutaj zabrzmiały dość płasko.

Przyznam, że na ostatni utwór czekałam najbardziej, bo VII Symfonia to jedna z moich ulubionych symfonii, a niestety jest dość rzadko wykonywana. Na szczęście nie zawiodłam się! Każda z części była zagrana z pomysłem i charakterem. Główny temat pierwszej części zabrzmiał nadzwyczaj pogodnie, a z orkiestrowego tutti dosłownie leciały iskry. Nie można tutaj nie wspomnieć o osobie dyrygenta, który już samą swoją ekspresją porywał nas do innego świata (nawet jeśli niektóre pozy wyglądały trochę komicznie). W części drugiej słyszeliśmy zarówno wyraźne pulsowanie, jak i piękne długie frazy w smyczkach, natomiast tutti orkiestrowe niekiedy zbliżało się do pianissimo na granicy słyszalności, które za chwilę rozrastało się do mocniejszego forte. W kolejnej części lekko i dowcipnie zabrzmiały dialogi krótkich motywów pomiędzy instrumentami. Najlepiej zagrany był chyba jednak finał – charakteryzowała go energia i nerw, a momenty forte w partiach dętych blaszanych oraz ostre rytmy punktowane można było dosłownie odczuć na skórze.

Muzyka Beethovena ma w sobie pierwiastek nieśmiertelności. Chociaż od śmierci kompozytora minęło już prawie 200 lat, to jego twórczość jest stałym elementem naszej kultury, a podobne wydarzenia tylko przypominają nam o jej wyjątkowości.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć