felietony

Zawód wyobrażeń [MEA culpa]

Z zawodu nie jestem „cokolwiek to znaczy”, bo być krytykiem muzycznym, to znaczy być kimś na miarę sprzedawcy zapałek i zapalniczek. Społecznie znaczące profesje, jednakże na rynku pracy bezużyteczne. Mimo tego ludzi dobrej woli nie brakuje, gdyż w dobrym tonie jest być krytykiem z przyzwyczajenia bezrobotnym, lecz nie w cenie jest działać nieustannie jako jednoosobowa instytucja dobroczynna pod szlachetną ideą wolontariatu. Stąd też jest to zajęcie dla koneserów darmowej muzyki z YouTube’a, nieustraszonych klęskami bezrobocia Robinsonów Crusoe, prawdziwych twardzieli, pakerów „mających w kablu” po 40 cm, którzy dając jedno swoje słowo, odbierają wolność słów i wielokrotność wyboru nadania im znaczeń. 

Pojawiają się głosy o tym, iż w Polsce obecnie nie istnieje kompetentna krytyka muzyczna i czeka się na jej nadejście niczym naród czekający sto dwadzieścia trzy lata na wyzwolenie spod jarzma zaborców. Nie wszyscy czekają, niektórzy się starają, a początkujący, samozwańczy profesjonaliści piszą antyblogi o tym, że powinna istnieć Polska, w której obcina się nogi tym, którzy nimi poruszają w trakcie słuchania muzyki[1]. W związku z czym jedyna kultura, z jaką może obcować przeciętny słuchacz, to kultura winy, że robi on coś na przekór poradnikom samozwańczych autorytetów. Poprzednie stwierdzenie jest fałszywe, gdyż społeczeństwo jako „jedna szara masa, co jednak z mózgową wspólnego wiele nie ma”[2] nie odrzuca, lecz ignoruje wszelkie przejawy krytyki ulubionej muzyki. To nie reszta ludzi jest ową niemądrą biomasą, a krytycy, którzy syzyfowo starają się zdobyć władzę symboliczną rozproszoną w dyskursach. Czyżby ten, kto brutalnością magicznego majestatu swojej wiedzy chciałby stłumić wszelki ludzki fałszywy krok[3], ginął nieludzko i bestialsko jak Dymitr I z rąk urażonych czytelników? W związku z tym jawi się pytanie: kto powinien komu ulec i czy w ogóle? Najprawdopodobniej bez napięć w relacji krytyk-odbiorca jakakolwiek krytyka nie istniałaby, a krytyk byłby możliwie najobojętniejszym sprawozdawcą.

To dobre czasy dla rozwoju, modyfikacji całej kultury piśmienniczej od wynalezienia druku w XV wieku. Zmianie ulega medium przekazu, z analogowego na cyfrowe, oraz poziom tekstów uzależniony od (nie)wiedzy ich autorów. Każdy może pisać, założyć blog i cieszyć się mizernym zainteresowaniem, gdyż nie pisze się dla kogoś, lecz wyłącznie i egoistycznie dla siebie. To „ładne melodie”, „podoba mi się, bo tak”, „piosenka jest wesolutka” obniżają, przy całym swym naiwnie uroczym profesjonalizmie, prestiż tegoż zawodu. To nie zawód krytyka muzycznego, dla większości „bez przyszłości”, hańbi, ale inny niedouczony człowiek może go poniżyć.

Identycznie jak ryba psuje się od głowy, tak kultura marnuje się od głów państwa. Zaskakujące i jednostkowe są poglądy na kulturę autorstwa Janusza Palikota, który twierdzi, iż: „(…) kultura jest dziś największą, najłatwiejszą i możliwą w krótkim czasie dźwignią rozwoju naszego kraju, poprawienia jego wizerunku”[4]. Państwo dla polityka jest synonimem kultury, jednakże czy w przyszłości będzie kolejna przyszłość, w której zagrożenie jej upadku będzie asekurowane przez trzymanie się z dala od inwestycji w superstadiony i fabrykę Jaguara skrótowych wrażeń? Najbliższa przyszłość kultury maluje się jak breloczek do kluczy, czyli jako nieobowiązkowa ozdoba czegoś, co stanowi główny przedmiot zainteresowania. Dźwignią kultury, zarówno muzycznej i nie, jest państwo, natomiast jej siłą napędową są krytycy, a źródłem – artyści i ich twórczość. Morał dla krytyki muzycznej wypływający z tego jest wręcz banalny: najbardziej godni litości nie są ludzie, którzy wykonują ten zawód z zawodami, lecz ludzie, którzy tego nie potrafią docenić. Można krytyków nie traktować poważnie oraz widzieć w nich wyłącznie „URL Badmanów”[5], ale takie uszczuplanie zasług nazywa się tylko niesprawiedliwością.  

Opery, teatry i inne na nowo odrestaurowane instytucje decydujące się na desperackie próby utrzymywania kultury w ogóle przy życiu, starają się powstać jak po napoju energetyzującym. Jednakże na dotarciu niejeden kierowca spalił silnik samochodowy. Chodzi się tam z przyzwoitości, z grzeczności, z towarzyskich obowiązków oraz nieczęsto – z zainteresowania. To nie XIX wiek, choć bardzo by chciano cofnąć się w czasie i w ten sposób dyskretnie odczarować wiek XXI. Skoro nie można pójść z „wirtualnym” duchem Google’a, to nie należy go unikać i trzeba być przygotowanym na sromotną przegraną.

Krytyk muzyczny to zawód wyobrażeń, którego konkretyzacja następująca przez rzeczywiste otoczenie czyni z osoby krytyka znudzonego urzędnika, sympatycznego kelnera albo nauczyciela wiedzy o społeczeństwie. Bardziej niż wykonywanie tego zawodu, lubi się samą jego ideę, więc jeżeli „pieniądze są powodem, dla którego istniejemy”[6], to większość z powyższych zdań okaże się nieprzydatna, za to nadal można żyć marzeniami.

 


[1] Odwołanie do opublikowanego wpisu na blogu X.

[2] Fragment piosenki Mister D. Tęcza.

[3] Dosłowne tłumaczenie słów: „faux pas”.

[5] Tytuł piosenki Lily Allen, w której drugi człon (Badman) w wymowie oraz zapisie przypomina wyraz „Batman”, lecz semantycznie stanowi jego przeciwieństwo, antybohatera.

[6] „Money is the reason we exist”, fragment piosenki Lany Del Rey National Anthem.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć