Aż osiemnaście konkursowych wykonań usłyszeliśmy w trzecim odcinku „Must Be The Music”. Jest w czym wybierać.
Sympatyczni członkowie grupy Saltbeats jako utwór castingowy wybrali Podaruj mi trochę słońca z repertuaru zespołu Bemibek. Wybór to dość ciekawy, gdyż piosenka trudna – można z niej zrobic jednolitą bezbarwną masę, można – migotliwą mozaikę. To było bardzo przyzwoicie zagrane – oceniła Ela Zapendowska. Mnie występ Saltbeats nie zachwycił, aczkolwiek odbieram go pozytywnie. Na pewno warto pochwalić sekcję dętą czy, szerzej, przemyślaną instrumentację. Do wokali dodałabym trochę improwizacji, może nieco więcej podziałów na głosy. Tam, gdzie w oryginale jest unisono, tam i w tej wersji jest unisono. Trochę zbyt wiernie.
Z przebojem Elvisa Presleya Blue Suede Shoes wskoczył na scenę młody Paweł Wieliczko. Jego prezentacja nie była wykonaniem pionierskim interpretacyjnie – próba kopiowania króla popu nie przez wszystkich jurorów została doceniona. Uczestnika pocieszyła jednak Kora: Zwracasz uwagę. Takich jak ty jest mało. Jesteś bardzo oryginalny. Moją uwagę przykuło bardzo intensywne (jak u Elvisa) vibrato w głosie Pawła oraz pewne wokalne efekty barwowe (także jak u mistrza) – zastanawia mnie więc, jak poradziłby sobie ten chłopak w innym repertuarze. Na razie do zabawy jest pysznie, ale ten program wymaga czegoś więcej.
Dawno nie słyszałam klasyki na akordeonie – powiedziała po występie Weroniki Sury Ela Zapendowska. Ja powiem więcej: dawno (albo może w ogóle!) nie słyszałam w „Must Be The Music” muzyki dawnej. W programie tym, jeśli już odchodzimy od głównego, bardzo rozrywkowego nurtu, zazwyczaj udajemy się w stronę folku, czasami opery (ale wówczas pojawiają się znane arie), ewentualnie pojawiają się instrumentaliści grający klasykę lub uwspółcześniający ją. To była nowość! Nasza uczestniczka wkroczyła na estradę, po czym dystyngowanie, z wielką klasą i powabem wykonała przygotowaną sonatę Scarlattiego (fis-moll, K 25). Wiele różnych twarzy przewinęło się przez ten program, jednak tę twarz, której wyraz zmieniał się z każdą kolejną skradającą się nutą, zapamiętam na długo. Muzyka poważna nie jest nudna, jeśli umie się dostrzec subtelną polifonię, zmieniające się płaszczyzny dynamiczne, efekt echa… Weroniko – wspaniale!
„Przeskoczyć” z dwóch zielonych jurorskich przycisków do wszystkich czterech? To wcale nie jest niemożliwe! Pewne doświadczenia w tym względzie ma zespół Herson, specjalizujący się w muzyce ukraińskiej. Ta pięcioosobowa męska pop-rockowa formacja zagrała utwór Bereh riky – zabrzmiało nawet w stylu starego rock and rolla. Nie podobały mi się górne dźwięki wokalisty – być może należy ich wątpliwą urodę tłumaczyć chorobą frontmana. Ogromny plus dla dobrze grającego zespołu za walkę do końca. Udaną przecież!
Interpretację bardzo w stylu Edith Piaf (nawet do przesady) przedstawił słuchaczom Mateusz Kowalczyk, śpiewając Non, je ne regrette rien. Słusznie uczestnikowi powiedziała Ela Zapendowska: Masz trochę zdolności wokalnych, masz power w sobie. Mateusz dysponuje silnym głosem. Śpiewa jednocześnie szkolnie i z pewnym artystycznym rozmachem. Generalnie czysto, choć płasko i nieprzemyślaną barwą. Ciekawie i mocno wydobywa za to górne dźwięki. Życzę mu dobrych nauczycieli, zaś wielbicielom wielkiego przeboju francuskiej artystki (i naśladowców głosu Edith Piath) mogę śmiało zaproponować chóralne wykonanie, które miałam okazję słyszeć na żywo:
Zgodzę się z jurorami, że szesnastoletnia Katarzyna Świątczak mogła nieco bardziej urozmaicić swoje castingowe wykonanie. I bez tego jednak piosenka Trouble z repertuaru Coldplay zapachniała zawodowstwem. Dziewczyna ma bardzo konkretny, głęboki głos. Pewnie nie jest to dla niej czas na wielką karierę i finał „Must Be The Music” – niech Kasia powoli dojrzewa, warunki ma wyśmienite. Jest ponadto skromna i słucha dobrej muzyki. Zabrałaś mnie w bardzo przyjemną ciepłą podróż – podsumował Piotr Rogucki. Ja mam nadzieję, że Kasi podróż ze sztuką dopiero się zaczyna. A nie będzie to wyprawa samotna, bo chętnych do kupna jej płyty nie zabraknie. Jedna osoba chętna już jest.
Chyba stołową łyżkę dziegciu wyniósł ze studia Jakub Zajączkowski z Działdowa, mimo iż jego wykonanie Little Wing J. Hendrixa oceniam jako całkiem niezłe. Bełkoczesz. To nie jest język angielski – ubolewała Kora (jedyna na NIE). Wszystkim sędziom za to podobał się głos Jakuba. Mnie również. Cały jego występ przeniósł mnie w atmosferę górskich obozów, śpiewania przy gitarze… Warto jednak podkreślić, że to nie zwykłe przygrywanie, ale harmonicznie przemyślana całość – chłopak ma świadomość swojej gry. Jest w tej muzyce czas na każdy dźwięk i, dodatkowo, coś przejmującego.
Najdziwniejszy występ tego wieczoru – przynajmniej dla mnie. Dzieci i młodzież w pięknych strojach, klimat trochę harcerski, trochę zawadiacki, dobrzy instrumentaliści i… formalny kalejdoskop. Warmia Folk. To wszystko jest dobrze wymyślone – powiedziała Ela. Wzbudzacie fantastyczne emocje. Dziewczyny, macie takie głosy jak gitary elektryczne – dodał Piotr. Po pierwszym wysłuchaniu utworu nie w pełni aprobowałam opinie jurorów. Kolejne odsłuchy zadziałały na plus dla Warmii Folk. Przede wszystkim cieszę się, bardzo się cieszę, że ta młodzież się spotyka, ćwiczy, tworzy, wyraża. W dodatku w tak nieoczywistej stylistyce. Super. Trochę przytłoczyła mnie w dziele A w niedziela z poranu mnogość różnych bodźców – i folk, i rap, i choreografia, i rozmaite konstelacje solistów oraz chórków. Może nie nadążam za młodym pokoleniem. W „wyczyszczonym” nagraniu wszystko też brzmi inaczej, składniej. Myślę bowiem, że warto popracować nad intonacją w kontekście występów na żywo – nauczyciele wyglądają na rozsądnych, dadzą radę. Doceniam zamysł i cały projekt, ale jeszcze nie krzyczę „bis”. Na razie. Bo np. ten utwór – zjawiskowy:
Całkowicie nowatorski pomysł miały Halina i Julia Cembrzyńskie – mama i córką muszą naprawdę świetnie się dogadywać, co niezmiernie cieszy oko widza i ucho słuchacza. Piosenka, którą wybrały – gustowna i młodzieżowa, a jednocześnie ponadczasowa. Brawo! Cudny duet, naprawdę świetna kremóweczka – zachwalała Kora. A kto nie słyszał wspaniałej barwy głosu Julii, może tylko obejść się smakiem. Duet sprawdza się, śpiew czyściutki. Zastrzeżenie mam do refrenu – ciekawie rozpisany na głosy, lecz dlaczego za każdym razem tak samo? Można tu coś było zróżnicować… Tak czy inaczej – dobra robota.
Swingująco, subtelnie, wykwintnie – tak można streścić występ Abraxas Quartet, który to zespół okazał się… triem. Blue Moon w aranżacji trzech młodych dżentelmenów – utrzymany w klimacie. Bardzo stylowo. Panowie (zapewne uczniowie szkoły muzycznej) są nie tylko sprawnymi instrumentalistami, ale mają również muzyczną dojrzałość, gust. To nie takie oczywiste, gdyż jazz nie jest stylistyką popularną w szerokich kręgach, nawet w kręgach muzyki uprawianej zawodowo. Swą inteligencję pokazali np. w zmiennej instrumentacji – raz kontrabas, wokal i piano, raz – kontrabas, wokal i saksofon. Trzymam kciuki za rozwój i zawsze udane improwizacje.
Bardzo dobre recenzje zebrała od jurorów Asia Ash, czyli Joanna Hołubińska wraz z towarzyszącymi muzykami. Move Over Janis Joplin w jej energetycznej interpretacji to dobry przykład, jak powinna brzmieć muzyka klubowa. Nie wiem, czy za Korą zakrzyknęłabym: To jest finał, finał!, niemniej jednak kibicuję. Głos – petarda, to trzeba Asi przyznać.
I nareszcie przyszła pora na najlepszy występ tego odcinka – siedlecki duet Peterbeth najprawdopodobniej zawita też w półfinale (oraz w finale). Zazwyczaj w takich składach patrzy się tylko na piękną wokalistkę – w tym przypadku niesamowicie zdolny pianista-wokalista nie pozwolił przykryć swojego talentu również niewątpliwie utalentowanej koleżance. Przepyszna, przewspaniała aranżacja Behind Blue Eyes The Who! Nieprzesadzona, nieprzeforsowana, własna. Najbardziej podoba mi się „mm…”. Mm…, jak mi się to podoba! A niespokojny oddech wokalistów, który towarzyszy temu wykonaniu, niech im towarzyszy nadal. Wiele ciepłych oddechów twórcy Peterbeth poczują na swoich plecach. Wielu ludzi będzie za nimi biegło. Oni jednak dostojnym krokiem wyprzedzą konkurentów. Mam wrażenie, że Iza Radzikowska i Piotr Gozdek spadli z księżyca. Ale dobrze, że już są z nami.
Ta dziewczyna to facet – tę pieśń wykonali panowie z zespołu Cliver. Pieśń zresztą nie surową, bo z dodatkiem misternie przygotowanej i (tu mówię całkiem serio) wyćwiczonej choreografii. Tematyka dość zaskakująca – „bardzo aktualna w epoce gender”, jak podkreślił Adam Sztaba. Ja bym wam dała nawet TAK… – zaczęła swą wypowiedź Ela. Ja bym im dała nawet NIE, mimo że zabawa przy ich muzyce jest przednia, a także – co trzeba podkreślić – zagrali własną piosenkę (co w trzecim odcinku było rzadkością).
A przed nami kolejny hit Internetu: Zdrastwuj biedronka rosyjskiej grupy Parovoz. Bardzo dobrze zagrane, a nie tylko zabawne ska. Piosenka do tańca, znakomita na imprezy. Wiele też mówi o nas. Nie tylko o Rosjanach, nie tylko o Polakach. I nie tylko o zakupach.
Młodziutka Sandra Pyszka musiała godnie przyjąć zarzut Kory, że Super Bass w wykonaniu uczestniczki (oryginalnie Nicki Minaj) to „takie karaoke”. Nie zaprzeczę, choć nie da się ukryć – co zresztą uważa za swój atut w „MBTM” sama Sandra – że rapujących kobiet jest w tym programie jak na lekarstwo. Dobrze rapujących, dodajmy. Moja ocena jest za rytmikę – podsumował Sztaba. I za rytmikę (a mówimy o niej w naprawdę szybkim tempie) Sandrze należy się uznanie. Ode mnie także za ciekawą, dziecięco-dziewczęcą barwę.
Piotr Tymiński zgotował słuchaczom show kontratenorową niespodziankę za sprawą wykonania Ave Maria Michała Lorenca. To, co pan robi jest mocno pod prąd – zastrzegł Piotr Rogucki. Uczestnik sprawia wrażenie bardzo sympatycznego człowieka. Zna tajniki swego fachu, na co dzień jest chórzystą Teatru Muzycznego w Lublinie. Wykonanie miało oczywiście pewne niedociągnięcia, ale zdaję sobie sprawę, że w tak delikatnej materii, jaką jest śpiew solowy (w dodatku w wysublimowanych dla mężczyzny rejestrach) każdy drobiazg jest widoczny szczególnie. Dziś takich głosów, jakim dysponuje uczestnik, jest niewiele i należy je pielęgnować w dwójnasób. Tak jak barwa chóru chłopięcego nie jest tożsama z barwą chóru dziewczęcego czy, szerzej, żeńskiego, tak i Ave Maria w wykonaniu Piotra zabrzmiało inaczej niż śpiewane przez sopran.
Świetny pokaz dali też panowie z Workplace. Ich utwór Monsters zwrócił uwagę jurorów, Kamila Balei oraz moją. Lubię inteligentne zespoły, w których działają ludzie z poczuciem humoru. By to ocenić, często wystarczy jedna wypowiedź wokalisty przed kamerą. Co ciekawe, uczestnicy grają bardzo dojrzale, a jednocześnie nie zatracili klimatu garażowego zbuntowanego chłopięcego grania. Czuję, że punk jeszcze w Polsacie zabrzmi.
Odnotować trzeba także występ Daniela Niteckiego. Zgodzę się z Piotrem, że Śmiertelna choroba to utwór trochę zbyt oczywisty pod względem treści, jednak – biorąc pod uwagę wiele innych występów w „MBTM” – całkiem nieźle wykonany. Uczestnik czuje rytm, pracuje głosem. Być może warto w przygotowywaniu kolejnych piosenek (nawet dla własnej przyjemności) sięgnąć po pomoc innych tekściarzy lub zdziałać coś muzycznego wspólnie.
Mamy za sobą bardzo dobry odcinek. Mnóstwo kandydatów do półfinałów, a – co cieszy – także już do finału. Najmocniej trzymam kciuki za Weronikę Surę, Kasię Świątczak, Abraxas Quartet, Workplace i, oczywiście, za Peterbeth.
Saltbeats |
4 TAK |
Paweł Wieliczko |
2 TAK |
Weronika Sura |
4 TAK |
Herson |
2 TAK -> 4 TAK |
Mateusz Kowalczyk |
3 TAK |
Katarzyna Świątczak |
4 TAK |
Jakub Zajączkowski |
3 TAK |
Warmia Folk |
4 TAK |
Halina i Julia Cembrzyńskie |
4 TAK |
Abraxas Quartet |
4 TAK |
Asia Ash |
4 TAK |
Peterbeth |
4 TAK |
Cliver |
4 NIE |
Parovoz |
4 TAK |
Sandra Pyszka |
3 TAK |
Piotr Tymiński |
4 TAK |
Workplace |
4 TAK |
Daniel Nitecki |
3 TAK |