Blue Note Poznań Competition - logotyp

recenzje

"Blue Note Poznań Competition" 2017 w relacjach młodych krytyków

“Kolejna edycja warsztatów organizowanych przez Fundację MEAKULTURA utwierdziła mnie w przekonaniu, które nosiłem w sobie od dłuższego czasu. Te spotkania za każdym razem – i niezależnie od poruszanej tematyki – to takie małe święto” napisał Maciej Geming. Poniżej prezentujemy owoc warsztatów krytyki jazzowej przeprowadzonych przez Fundację MEAKULTURA w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Miasta Poznania. Na mozaikową relację złożyły się refleksje młodych krytyków, formułowane na bieżąco po przesłuchaniach i koncertach “Blue Note Poznań Competition”.

13 października 2017 – przesłuchania konkursowe/ Blue Note Jazz Club

W pierwszym dniu przesłuchań ujawniły się już pierwsze  jazzowe osobowości. Na uwagę zasługiwał występ pianisty Michała Ciesielskiego. Ten zdolny kompozytor i aranżer z Gdańska bez problemu odnajdywał się w meandrach jazzowej improwizacji. W jego grze słychać było niezwykłą rytmiczność, granie „w punkt” oraz swingującą zwiewność i flow. Niestety, instrumentalista niewystarczająco rozszyfrował instrument, na którym grał – o ile środek rejestru był całkiem miły i kojący dla ucha, o tyle w dość przenikliwe i ostro brzmiące wysokie tony pianista walił niemiłosiernie. Problemy brzmieniowe i rejestrowe nie powinny być słyszalne u dojrzałego artysty. Trudno, Michał Ciesielski nie będzie drugim Keithem Jarretem, który na rozklekotanym Bösendorferze zagrał słynny koncert w Kolonii, a jego rejestracja stała się najlepiej sprzedawaną płytą w historii jazzu…

Inną interesującą wokalistką była Alicja Serowik. Fascynacja folklorem zawładnęła przez chwilę zmysłami jury i publiczności.  Słychać było swobodę poruszania się po rejestrach, ciekawe modulacje barwy, dużą dynamika wyrazową. Ale czy skandowanie do mikrofonu ludowych okrzyków na granicy bólu uszu publiczności jest rzeczywiście potrzebne? Czy nie warto skupić się bardziej na pracy z mikrofonem, który, źle używany, odejmował różnorodności rejestrów artystce? Dobry poziom występu spadł radykalnie po dziwacznej końcówce – wokalistka zaczęła tworzyć swoiste „ptasie radio”- popisywać się wydawanymi z siebie dźwiękami, zupełnie nie pasującymi do wcześniej obranej stylistyki. Dla mnie był to nieciekawy popis własnego ego i próba zwrócenia uwagi jury na swoje warunki głosowe i warsztatowe. Tylko gdzie w tym wszystkim podziała się muzyka?

Później na scenie pojawił się Jakub Paulski Quartet. Uderzała wyjątkowa wrażliwość gitarzysty, który okazał się prawdziwym liderem z krwi i kości i którego wysublimowane dźwięki stanowiły swoisty modus operandi całego bandu. Gdy panowie grali razem, było naprawdę ciekawie, niestety chęć ukazania solistycznej roli kontrabasu czy saksofonu zaczynała powoli mierzić i sprawiać wrażenie, jakby artyści nie dorośli do roli dobrze współdziałającego kwartetu. Z czasem ten brak zrozumienia zaczął przeradzać się w  prawdziwe wagnerowskie dłużyzny, w których zabrakło jakiejś ciekawszej myśli przewodniej.

Występ wokalistki Katarzyny Osterczy był miłym akcentem przesłuchań. Artystka dysponuje przyjemnym, chilloutowym głosem,  obchodzi się delikatnie z pojedynczymi nutami i frazą. Występ nie był może porywający, ale okazał się kojącym przerywnikiem.

Wibrafonista, Michał Puchowski wprowadził słuchaczy w świat muzycznej impresji i bezczasu. Całość została zagrana subtelnym, uwodzicielskim dźwiękiem, a instrumentalista na nowo wydobywał barwę tego trochę zapomnianego instrumentu.

Na samym końcu piątkowych przesłuchań wystąpił Maciej Kądziela – wulkan energii, który swym ogromnym dynamizmem wykonania porywał nie tylko publiczność, ale też grający z nim zespól. Nie bał się eksperymentować, odsłaniać dionizyjskie ślady swej duszy, a jednocześnie wszystko to podawał słuchaczom ze smakiem. Pierwszy dzień przesłuchań był ciekawy i choć pozostawiał trochę niedosytu, to tym bardziej budził nadzieje na dzień następny.

[Radosław Siemionek]

13 października 2017 – koncert towarzyszący: Kenny Garett/ Blue Note Jazz Club

W piątkowy wieczór odbył się koncert Kwintetu Kenny’ego Garretta. I to było coś. Kwintet przeniósł nas do pełnej ekspresji krainy jazzu. Artyści promowali album „Do your Dance”, którego utwory bezbłędnie trafiły do słuchaczy i porwały ich w swoje objęcia. Skoczne, dzikie, chwilami romantyczne, ale za każdym razem nieprzewidywalne kawałki pozwoliły na wytworzenie niesamowitego kontaktu muzyków z widzami. Radość i energia płynące ze sceny nie spotkały się z obojętnością publiczności i już w pierwszych minutach koncertu pojedyncze osoby dały się ponieść rytmowi, a od drugiej połowy występu tańczyła już większość sali. Przysięgam, że gdy zobaczyłam porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy artystów, po raz pierwszy tak naprawdę poczułam, jak muzyka staje się materialna. Muzycy najzwyczajniej w świecie świetnie się bawili, a ich entuzjazm pozytywnie odbijał się w zachowaniu publiczności, która niejednokrotnie okrzykami, oklaskami oraz śpiewem okazywała swoją niezaprzeczalną aprobatę. Po pełnym humoru pożegnaniu, muzycy zeszli ze sceny przy akompaniamencie owacji zachwyconego tłumu. Charyzmatyczni, zabawni i porywający – tak można podsumować Kenny Garrett Quintet!

[Zuzanna Nalepa]

Czego widownia może oczekiwać od muzyka? Wszystko zależy od tego, kim jest widz. Jeżeli podzielimy widownię na grupy tancerzy i na słuchaczy, każda z nich będzie miała inne oczekiwania wobec muzyków. Tancerz oczekuje muzyki, która go poniesie, muzyki, która będzie w miarę przewidywalna, by mógł bez obaw stawiać następne kroki. Czego oczekuje grupa słuchaczy? Zapewne muzyki, która zachwyci ich swoją różnorodnością, kompozycją i techniką wykonywania. Ale jak zadowolić oba rodzaje widzów? Piątkowy koncert Kenny’ego Garetta zdecydowanie pokazał, że można.

Cały występ dzielił się na trzy części. Część pierwszą, bardzo dynamiczną i pełną zachwycających technik wykonawczych. Część drugą, nieco spokojniejszą, w której różnorodność użytych instrumentów perkusyjnych nadawała jej rytualny charakter oraz doskonałe wprowadzała do części trzeciej – tanecznej. Muzycy przepłynęli przez koncert jak na fali, wykorzystując jedynie krótkie przerwy na przedstawianie poszczególnych członków zespołu. Kolejne części przeplatały się ze sobą tak, że płynący czas nie miał w ogóle znaczenia, chociaż ostatnia część programu zapadła mi w serce najgłębiej. Moment, w którym muzycy poruszyli zaspane nogi widowni Blue Note’a i zaprosili wszystkich do tańca oraz klaskania. Nie tylko każdy z nas mógł przez chwilę poczuć się jak jeden z artystów, ale pod sceną wytworzył się klimat małej społeczności. Wszyscy odczuwaliśmy wolność i radość, powtarzając jak mantrę zdanie “Do your dance”, które jest zarazem tytułem promowanej przez Kenny’ego Garetta płyty. Koncert zdecydowanie był wspaniałym przeżyciem oraz doskonałą klamrą spinającą pierwszy dzień warsztatów krytyki jazzowej.

[Patrycja Sznajder]

Garrett i jego jazzowi beduini wprowadzili nas w genialny trans.

Muzyka parzyła stopy jak gorący, czerwony od emocji piasek i jedynym sposobem na to, by się ochłodzić, był taniec!

Na scenie panowała wolność i nie było to już zwykłe granie. Artyści wraz ze swoimi instrumentami stanowili jedną barwę, a całość układała się w niemożliwą do ogarnięcia mozaikę emocji, która jak burza pustynna latała po wzburzonym wnętrzu tańczącego w koszu wiklinowym węża!

[Iga Burzyńska]

 

14 października 2017 – przesłuchania konkursowe/ Blue Note Jazz Club

Zespół kameralny to dość specyficzny twór – dwóch, trzech, czterech, pięciu lub więcej muzyków, którzy, pomimo iż składają się z różnorodnych muzycznych osobowości, maja stać się organiczną całością. Sztuka bardzo trudna, wymagająca wiele czasu i energii. Dlaczego o tym piszę? Bo drugi dzień przesłuchań upłynął właśnie pod znakiem zespołów.

Na początku wystąpił Michał Kaczmarczyk Trio. Panowie wytworzyli miedzy sobą ciekawą energię, która oddziaływała na słuchaczy podczas występu. Cóż jednak z tego, skoro solówki, taktowane bardzo indywidualistycznie, rozstrajały wewnętrzna spójność utworu do tego stopnia, iż w dalszej części słyszalny był w zespole brak zgrania i granie sobie a muzom, na zasadzie: „każdy sobie rzepkę skrobie”. To, co mogło na początku fascynować, przy  dalszym słuchaniu nużyło.

Później przyszedł czas na bardzo młody zespół, Follow Dices. Podczas wykonania ciekawe zabrzmiały wspólne dynamiczne momenty. Widać było, że instrumentaliści napędzali siebie wewnętrzną energią, którą dodatkowo rozbudzały żywiołowe reakcje publiczności. Ostatecznie jednak występ okazał się dość przypadkowy, niczym wzięta z tytułu zespołu gra w kości. Z jednej strony najlepiej wypadł środkowy utwór, inspirowany folklorem, i tu muzycy puścili wodze swojej fantazji. Z drugiej strony, młody skrzypek za mocno popisywał się techniką i możliwościami brzmieniowymi swego instrumentu, co mogło z czasem dość mocno irytować.

Występujący po nich Jan Kartner Quartet bardzo ciekawie zaprezentował współbrzmienie trąbki i saksofonu. Niestety i ten zespół wpadł w pułapkę popisywania się na siłę w solówkach, co zaczęło być w pewnym momencie nieznośne. Na domiar złego początkowo piękne współbrzmienie saksofonu i trąbki z czasem przerodziło się w potężne brzmienie wagnerowskiej orkiestry z Bayreuth, a nie tego oczekiwalibyśmy na konkursie jazzowym.

Podsumowując, prawie wszystkie zespoły występujące w konkursie grzeszyły brakiem zgrania, słuchania siebie nawzajem i współpracy. Solówki instrumentalnie rozbijały utwory od wewnątrz, a wykonujący je instrumentaliści na siłę prezentowali swoje osobowości i umiejętności, grzesząc muzyczna pychą, samozadowoleniem i eksponowaniem własnego ego. Niestety, wszystkie te  muzyczne popisy tym bardziej pokazywały, iż  jak w Andersenowskiej baśni – król jest nagi.  Muzyczna przemiana mile widziana!

[Radosław Siemionek]

14 października 2017 – koncert towarzyszący: Denise King & Tony Match’s Trio – „When Jazz Meets Soul!”/ Blue Note Jazz Club

Po występach konkursowych  „muzycznych grzeszników” przyszedł na szczęście czas na odkupienie i występ „muzycznych świętych”, czyli wieczorny koncert  Denise King z Tony Match’s Trio. Panowie udzielali młodszych kolegom i koleżankom po fachu cennej lekcji  na temat pracy w zespole.

Koncert rozpoczął  się nastrojowym wstępem fortepianu, troszkę może zamazanym na początku, lekko pointylistyczno-impresjonistycznym, lecz doskonale wprowadzającym w klimat koncertu. Późniejsza gra całego tria okazała się majstersztykiem. Słychać było idealne współgranie muzyków i słuchanie się nawzajem. Każdy z  artystów starał się bawić muzyką, czerpać z niej radość i zarażać nią innych. Słuchacz nie musiał się zagłębiać się w warstwę  techniczną czy śledzić poczucie rytmu muzyków, bo te elementy artystycznego rzemiosła pozostawały stale na wysokim poziomie. Poza tym, w przeciwieństwie do gry wielu konkursowych bandów, każda solówka członków Tony Match’s Trio była integralnie wpleciona w utwór, miała swoisty smak i odpowiedni czas. Wszystkiego słuchało się z rosnącą przyjemnością. Perełką koncertu było pojawienie się Denise King. Ta czarnoskóra śpiewaczka doskonale odnajdywała się pomiędzy meandrami jazzu i soulu, słodko pieściła każdą nutę swą niemal cukierkową barwą głosu, bawiła się różnorodnymi rejestrami, jak i samym mikrofonem, który był jej sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. Całość wykonania odpływała w cudownym bezczasie i wyrafinowanej przyjemności. Osobiście, gdybym miał się umówić na randkę z dziewczyną, która nigdy w życiu nie słuchała jazzu, z pewnością zabrałbym ją właśnie na taki koncert. Pozostaje mieć nadzieję, ze uczestnicy konkursu również byli na tym koncercie i nauczyli się wielu cennych rzeczy, a także podpatrzyli cechy, potrzebne jazzowemu muzykowi. Dzięki występowi olśniewającej Denise drugi  dzień konkursu uważam za uratowany.

[Radosław Siemionek]

Warsztaty krytyki jazzowej z Fundacją MEAKULTURA / Blue Note Jazz Club

Na PBNC 2017 pojawiłem się nieco przypadkiem, a przypadek ten był spowodowany organizowanymi przez Meakulturę Warsztatami Krytyki Jazzowej. Jako gołowąs w tym temacie, a mimo wszystko chętny, by zgłębić piękno oceny muzyki jazzowej nie tylko z poziomu osobistego „widzimisię”, postanowiłem w wydarzeniu uczestniczyć i wyciągnąć z niego jak najwięcej dla siebie. Nie oszukujmy się, po jednych warsztatach nie stałem się krytykiem muzycznym, jednak kilka konkursowych występów zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. 

Występem, który zasługuje na szczególną uwagę był finałowy koncert Macieja Kądzieli – saksofonisty, który zdobył pierwsze miejsce w kategorii solista-instrumentalista. Kądzieli udało się wbić mnie mocniej w siedzenie i zaangażować na dobrych kilkadziesiąt minut. Podobały mi się wariacje na saksofonie, których momentami nie rozumiałem, bo sprawiały wrażenie kakofonicznych dźwięków, po to by w końcu wrócić do głównego tematu utworu, przemycanego dyskretnie przez home band i stanowić jedną całość z resztą melodii. Występ był dla mnie również najciekawszy ze względu na to, że nie był tak stricte „podręcznikowo” skonstruowany – najpierw główny temat, potem tworzenie przestrzeni dla poszczególnych instrumentów w bandzie, by znów wrócić do głównego tematu i powtórzyć całość kilka razy, komplikując tylko nieco solówki w każdym następnym podejściu. Oczywiście można by się tego doszukać w tym występie, ale w porównaniu z innymi wykonawcami, był on bardzo nieprzewidywalny, byłem ciekaw, co wydarzy się za chwilę. Maciej Kądziela, jak to ładnie określił pewien uczestnik warsztatów, „wypluwał płuca na scenie” i jego starania zostały docenione zarówno przez jury, jak i entuzjastycznie reagującą publiczność.

W kategorii zespołowej moją uwagę przykuł Jakub Paulski Quartet, który zajął drugie miejsce w konkursie i w którym pojawiła się, miła memu uchu gitara. Gitara Jakuba Paulskiego prowadziła bardzo przyjemny dialog z saksofonem Adama Bławickiego. Prawda jest taka, że jeden z utworów granych przez ten zespół miał najbardziej chwytliwy dla mnie temat muzyczny i nawet wracając do domu nuciłem go sobie w głowie – to chyba dobrze świadczy o występie.

Z dużym rozczarowaniem słuchałem występów wokalistek – tylko panie zdecydowały się rywalizować w tej kategorii. Wiem, że nie wolno i pewnie nie da się takich rzeczy porównać, ale czułem bardzo dużą różnicę w poziomie występów prezentowanych przez wokalistki w zestawieniu z prezentacjami instrumentalistów czy bandów. Wydawało mi się, że trochę te występy były przeintelektualizowane, taki lekki przerost formy nad treścią. Oczywiście występy były dobre, wszyscy artyści bardzo dobrze się zaprezentowali, ale wokalistki nie popisały się na tle innych, stąd mój zawód.

[Maciej Buszkiewicz]

Kolejna edycja warsztatów organizowanych przez Fundację MEAKULTURA utwierdziła mnie w przekonaniu, które nosiłem w sobie od dłuższego czasu. Te spotkania za każdym razem – i niezależnie od poruszanej tematyki – to takie małe święto.

Na pewnym poziomie wszystko jest jasne i – mimo (przede wszystkim) edukacyjnego charakteru całości – odbywa się bez zbędnych tłumaczeń, a w powietrzu daje się wyczuć jakiś niezobowiązujący i wygodny nastrój wspólnoty. Naturalnie narzuca mi się analogia do najwdzięczniejszych klubów muzycznych – mają swoją otwartą i zapraszającą atmosferę, tworzą osobny mikroklimat, który wspomaga wewnętrzne przygotowanie na późniejszy odbiór muzyki.

Myślę, że niedawno zakończone zajęcia miały coś z tego ducha. Pierwszego dnia udało się Grzegorzowi Dąbrowskiemu realnie zainteresować mnie… tańcem (!). Mimo raczej spokojnego usposobienia prowadzącego, nie raz przemknął u niego ten typ emocji, który zdradza lekkie odurzenie tematem, co wprost przełożyło się na wiarygodność i rewelacyjne przykłady tego, czym był i jest dziś lindy hop.

Podobnie było dzień później. Przyznaję – moja zgodność z Grzegorzem Piotrowskim jest wyjątkowa, choć to paradoks, bo jego zajęcia są zawsze otwarte i trudno określić jakiś jeden wyraźny kierunek. Wręcz przeciwnie – ta otwartość ma w sobie coś ze skrajności i w dyskusji łatwo skręcić na jakieś zdegenerowane ścieżki. Tkwi w tym jednak mądrość i metoda, bo dziś lista moich osobistych wniosków jest bardzo konkretna i – nie mam co do tego wątpliwości – wartościowa.

Przyjęta formuła szybko zdziera też maski z uczestników i różnice w osobowościach, preferencjach i podejściu do muzyki, stają się nad wyraz wyraźne. A sam Grzegorz Piotrowski? Zadziwiający. Zawsze wspierający, merytoryczny i bezpretensjonalny, a jednocześnie skuteczny, przewidujący i sterujący sytuacją.

Po tych doświadczeniach pozostała mi na wierzchu jedna refleksja – tak prowadzone przedsięwzięcia mają w moich oczach szansę zbudowania dobrze funkcjonującej i w pewnych kręgach wpływowej społeczności.

[Maciej Geming]

 

Spis treści numeru Jazz jest młody(ch):

Meandry:

Ewa Chorościan, Iwona Granacka, Jazz jest młody(ch)

Max Skorwider, Max i Single – Etta James

Felietony:

Marta Szostak, Anatomia słuchacza

Marta Szostak, ”Baddest vocal cats on the planet”, czyli jazz na 6

Wywiady:

Grzegorz Piotrowski, „Jestem człowiekiem zespołu” – rozmowa z Krystyną Stańko

Natalia Chylińska, „Dajemy sobie czas na rozwój” – wywiad z zespołem Algorhythm

Recenzje:

“Blue Note Poznań Competition” 2017 w relacjach młodych krytyków

Iwona Granacka, „Wiem i powiem”. Dobrze brzmiący życiorys Jerzego Miliana

Publikacje:

Maria Zarycka, Dźwięki jazzu w Ebony Concerto Igora Strawińskiego

Izabela Rydzewska, Język muzyczny Raphaela Rogińskiego na przykładzie albumu „Raphael Rogiński plays John Coltrane and Langston Hughes. African Mystic Music”

Edukatornia:

Jędrzej Wieloch, Więź rodzinna – o relacjach soulu i hip-hopu

Iwona Granacka, Daj się zainspirować. Festiwale jazzowe i wolontariat

Kosmopolita:

Ewa Chorościan, Taniec na wulkanie – koncert w kraterze

Justyna Raczkowska, Na skrzypcach do Stanów

Rekomendacje:

Ewa Chorościan, Aplikacja „Poznań Miliana”

Iwona Granacka, 12 Points Festival

___________________

Teksty powstały w ramach warsztatów krytyki jazzowej z Fundacją MEAKULTURA przy Blue Note Poznań Competition. Projekt został dofinansowany przez Urząd Miasta Poznania.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć