źródło: Pinterest

publikacje

Styl gitarowy Erica Claptona – inspiracje, początki oraz etapy rozwoju

Początki gry

W Wielkiej Brytanii blues pojawił się na przełomie lat 50. i 60. Duży wpływ na jego rozwój miała moda na zespoły skifflowe. Muzyka ta jest typem folkowej i country, w której można zauważyć inspiracje jazzem i bluesem. Muzycy skifflowi posługiwali się przede wszystkim prymitywnymi instrumentami, takimi jak: tary do prania, garnki czy harmonijki ustne. Przez kilka lat, zespoły te, dominowały na brytyjskim rynku muzycznym, stworzona została nawet audycja radiowa Skiffle Club. Grupy skifflowe w swoim repertuarze miały m.in. standardy bluesowe, takie jak: Diggin My Potatos czy Fisherman Blues. Wielki wpływ na rozwój bluesa na Wyspach Brytyjskich miały również trasy koncertowe, oraz płyty muzyków ze Stanów Zjednoczonych. Byli to np. Chuck Berry, Bo Diddley, czy Muddy Waters. Wielu artystów brytyjskich zainteresowało się nietypowymi kompozycjami zza granicy, co było początkiem tworzenia zespołów bluesowych. Bardzo ważną postacią jest Alexis Korner, założył on bowiem w 1961 roku, pierwszy skład bluesowy: Blues Incorporated. Po tym nastąpiło coraz większe zainteresowanie tą muzyką i powstawało coraz więcej nowych grup.

Eric Patric Clapton urodził się 30 marca 1945 w angielskiej miejscowości Ripley, w hrabstwie Surrey. Jego pierwszą gitarą akustyczną był niemiecki instrument marki Hoyer, który otrzymał w wieku 13 lat. Wyposażony był w struny metalowe, zamiast nylonowych, dlatego też gra na nim nie była dla nastoletniego muzyka zbyt łatwa. Clapton od samego początku był samoukiem, nikt nie pomagał mu w zdobywaniu wiedzy na temat gry na instrumencie. Jak sam wspomina:

Przede wszystkim nie spodziewałem się, że gitara ta będzie tak duża – prawie moich rozmiarów. Kiedy już nauczyłem się ją trzymać, nie byłem w stanie objąć gryfu i z wielkim trudem starałem się dociskać struny, umieszczone bardzo wysoko. Gra wydawała się zadaniem nie do przeskoczenia i byłem tym faktem naprawdę przytłoczony. Ale jednocześnie opanowało mnie niezwykłe podniecenie. Gitara była bardzo błyszcząca i poniekąd dziewicza. Wyglądała jak jakieś urządzenie z innej galaktyki, prezentowała się niezwykle pysznie i kiedy próbowałem na niej brzdąkać, czułem, że wkraczam na terytorium dorosłych.[1]

Pierwszym utworem jakiego się nauczył w całości ze słuchu był folkowy Scarlett Ribbons – kompozycja stworzona przez Evelyn Danzig do słów Jacka Segala.[2]

Kolejnym jego instrumentem była gitara akustyczna, której struny były umieszczone bliżej gryfu, dlatego gra na niej była o wiele prostsza. Jak się okazało, została ona wyprodukowana w fabryce Washburna, czyli jednej z pierwszych, jakie założono w Stanach Zjednoczonych[3]. Instrument miał niewielkie pudło rezonansowe, gryf szeroki i płaski. Z uwagi na szeroki gryf, struny były rozstawione w dosyć dużych odległościach od siebie, więc palce niemalże idealnie dociskały struny do gryfu. W efekcie wydobywanie dźwięków wysokich, jak i niskich było bardzo precyzyjne.

Z początku Clapton czerpał inspiracje słuchając radia, czy też chodząc na koncerty. W pierwszym etapie nauki gry, muzyką, z jaką się identyfikował był folk. Jego pierwszymi idolami byli Buck oraz Wiz Jones, grający głównie ballady irlandzkie i utwory ludowe. Przychodząc na ich koncerty, chciał nauczyć się jak najwięcej, podglądając ruchy ich dłoni. Fascynował się techniką gry Big Billa Broonzy’ego, który grał techniką finger style, gdzie kciukiem wykonywał ósemki na basowych strunach, a pozostałymi palcami riff.

Po kilku latach gry zainteresował się muzyką bluesową. Inspirował się Jimmym Reedem, który grał dwunastotaktowego bluesa.  Przyglądając się jego grze, odkrył, że (…) kluczem do sukcesu było zagranie czegoś na kształt boogie na dwóch dolnych strunach, po prostu poprzez przyciskanie piątej struny na drugim progu, a potem na czwartym progu, by jednocześnie stworzyć podstawę, jednocześnie grając na strunie E. Potem trzeba było wygrać kolejną część dwunastu taktów na strunie wyżej, i tak dalej.[4] Poznawał w tamtym czasie coraz więcej technik gitarowych, jakimi posługiwali się doświadczeni muzycy. Wiele chwytów gitarowych opanowywał wzrokowo. Kiedy dowiedział się o istnieniu największych bluesmenów, takich jak Muddy Waters, Howlin Wolf czy John Lee Hooker, zainteresował się „elektrycznym” bluesem. W końcu zdecydował się na zakup pierwszej gitary elektro-akustycznej. Był to podrobiony Gibson ES-335. W użytkowaniu tego instrumentu pojawił się problem zbyt wysokiej akcji strun i szeregu innych komplikacji, utrudniających grę. Jednak dzięki temu zdecydowanie poprawił swoje umiejętności techniczne, jego palce wzmocniły się i precyzyjniej trafiał w progi. Istniała możliwość podłączenia tej gitary do wzmacniacza, dzięki któremu uzyskałby zupełnie inne brzmienie, jednak w tamtym czasie jeszcze takowego nie posiadał. W tym okresie dostał też płytę Roberta Johnsona King of the Delta Blues Singers i od tego momentu Johnson stał się jego idolem na całe życie. To był czas kiedy Clapton powoli próbował tworzyć swój indywidualny styl gitarowy, jednak w jego zagrywkach słychać było wpływ muzyków, na których się wzorował.

W styczniu 1963 roku wstąpił do swojego pierwszego zespołu – The Roosters. W jego skład wchodzili Tom McGuiness na gitarze, Ben Palmer na instrumentach klawiszowych, Robin Mason na perkusji, Terry Brendan jako wokalista, oraz Eric Clapton na drugiej gitarze. Zespół ten nie dysponował profesjonalnym sprzętem muzycznym – wszyscy instrumentaliści podłączali się do jednego wzmacniacza. W tym zespole Clapton nie tworzył autorskiego materiału, ze względu na zbyt małe doświadczenie w tej kwestii. Wynikało to też z braku umiejętności kompozytorskich. Rozwijał się głównie dzięki coverom innych artystów, które grali w The Roosters. Swój czas wykorzystywał jednak przede wszystkim na wielogodzinne próby rytmiczne z perkusistą. Muzycy z The Roosters nie spełniali jednak oczekiwań Claptona, który wręcz chłonął wszelką wiedzę na temat gitary, a oni ten entuzjazm hamowali.

Lata 1963 – 1971

The Yardbirds

Pierwszą pracę jako zawodowy muzyk zdobył wstępując do zespołu The Yardbirds. Grupa, w momencie kiedy dołączył do niej Clapton, składała się z pięciu muzyków: Keith Relf – wokalista, harfa; Chris Dreja – gitara rytmiczna; Paul Samwell – gitara basowa; Jim McCarty – perkusja, a Eric Clapton przejął rolę gitarzysty prowadzącego. Od samego początku można było zwrócić uwagę na jego grę i styl. Bardzo sprawnie poruszał się po gryfie podczas improwizacji. Zaraz po tym, gdy doszedł do zespołu, czyli w 1963 roku, podpisał kontrakt z managerem i zaczął po raz pierwszy regularnie zarabiać jako muzyk.

The Yardbirds był pierwszym zespołem, w którym poczuł, że doskonale odnajduje się w bluesie. Wzorował się wtedy na Howlinie Wolfie, czy Sonnym Boyu Williamsonie i Little Walterze. W nagraniach The Yardbirds słychać niezbyt skomplikowaną technicznie grę Claptona, zbliżoną do Wolfa, ale już pełną indywidualnej ekspresji. Spełniał się wtedy przede wszystkim w roli muzyka estradowego. Zdecydowanie większą przyjemność dawały mu występy na scenie, niż sesje w studiu nagraniowym. Mógł się wówczas wykazać umiejętnościami improwizatorskimi w solówkach gitarowych, które mu powierzono. Pierwsza płyta The Yardbirds Five Live Yardbirds jest realizacją z koncertu. Zespół grał rozciągnięte utwory, trwające średnio po 5 minut, co jak na tamten czas, było dość nietypowe.

Staliśmy się znani z naszych improwizacji, na przykład braliśmy podstawę z utworu Bo Diddleya I’m the Man i upiększaliśmy go improwizacją w środku, zwykle z linią basu w staccato, które potężniało z każdą chwilą, wznosząc się do crescendo, po czym wracaliśmy do głównego tematu[5].

Clapton w tym okresie wciąż się uczył, doskonaląc w szczególności granie solówek gitarowych. Pomagały mu w tym miękkie struny, które zakładał w swojej gitarze.  Dzięki nim mógł łatwiej podciągać dźwięki w technice bendingu i wybrzmiewały one o wiele dłużej.

The Yardbirds grało koncerty prawie codziennie. Clapton miał styczność z gitarą całymi dniami, tak więc technika jego gry cały czas się poprawiała. Wtedy to kupił pierwszą profesjonalną gitarę. Był to czerwony Gibson ES-335 TDC. Na takim samym grał jego ówczesny idol – Freddy King. Gitarę tę wyprodukowano w 1964 roku. Jest to typ semi-hollow body, czyli z większym i grubszym korpusem, niż w zwykłych gitarach, a dodatkowo pustym w środku, co nie jest standardem w większości elektrycznych instrumentów. Znajdują się w nim otwory rezonansowe i dzięki temu oprócz przetworników humbucker, również samo pudło  rezonuje dźwięk. W rezultacie daje to bardzo ciepłe i wyraźne brzmienie na kanale czystym we wzmacniaczu, a w połączeniu z efektem przesterowania, dźwięk często charakteryzuje się jako „mięsisty”, „ciemny” i „ciężki”. Gitara ta idealnie nadawała się do szybkich zagrywek w stylu boogie-woogie. Eric Clapton w końcu i z tej grupy postanowił jednak zrezygnować, ponieważ, ze względu na naciski menadżera, zespół stawał się coraz bardziej komercyjny i gitarzysta nie mógł się rozwijać artystycznie.

The Bluesbreakers

Po odejściu z The Yardbirds, Clapton bardzo krótko pozostał bez zespołu. W kwietniu 1965 nawiązał kontakt z Benem Johnem Mayallem – liderem i wokalistą The Bluesbreakers. Grupa ta starała się grać muzykę czystko bluesową. Clapton marzył wtedy, by móc tworzyć i grać bluesa chicagowskiego, który różnił się od tradycyjnego, wzbogaceniem brzmienia o instrumenty elektryczne i surowym rytmem zaczerpniętym z najstarszych wersji bluesa. W tym stylu grali przede wszystkim Muddy Waters, Elmore James i Jimmy Reed.

W składzie The Bluesbreakers byli John Mayall, grający na pianinie, organach Hammonda i gitarze rytmicznej, Hughie Flint – na perkusji, John McVie – na gitarze basowej, gitarę prowadzącą przejął Eric Clapton. Mimo tego, iż nie był on liderem, pozwalał sobie na popisowe improwizacje. Bardzo rozwinął się jego tzw. feeling w grze solowej, co można określić jako wyczucie w doborze dźwięków, ich odpowiedniej intonacji oraz ilości w danym takcie. 

W tamtych latach Clapton już przez wielu uważany był za wybitnego gitarzystę. Na ścianie metra w Islivgton ktoś nawet napisał „Clapton jest Bogiem”. Artysta zdawał sobie sprawę, że „muzyczny świat” docenia go, bo kiedy odchodził z The Yardbirds już wówczas pisano w fachowej prasie, że jest najlepszym gitarzystą Wielkiej Brytanii. Przykładowo Clapton wygrał plebiscyt ogłoszony w czasopiśmie Beat Instrumental na najlepszego gitarzystę roku 1965[6]. Albumem, dzięki któremu jeszcze szersza publiczność zwróciła uwagę na postać Claptona, był John Mayall’s Bluesbreakers With Eric Clapton, nagrany w 1966 roku. Clapton nadal pełnił funkcję drugiego gitarzysty, jednak krytycy uważali, że to właśnie dzięki niemu płyta ta po 17 tygodniach osiągnęła 6. miejsce najchętniej kupowanych w Wielkiej Brytanii. Album był nagrany dość surowo, gdyż cała sesja została zrealizowana pośpiesznie i trwała tylko 4 dni. Sposób, w jaki zarejestrowano instrumenty znacznie odbiegał od przyjętej w tamtym czasie praktyki. . Clapton ustawił mikrofon w dużej odległości od wzmacniacza, by uzyskać efekt zbliżony do takiego jak na koncercie live. Grał na gitarze Gibson Les Paul, która cechuje się „ciemną” barwą, głównie ze względu na drewno, z jakiego jest tworzona, ale także za sprawą przetworników typu humbucker. Wzmacniacz, wykorzystywany przez Claptona w nagraniu to lampowy Marshall 1962. Podczas sesji gitarzysta rozkręcił jego potencjometry głośności do maksimum, bo za wszelką cenę chciał osiągnąć tzw. feedback, czyli efekt sprzężenia zwrotnego. Wspominał to następująco: uderzałem w struny i przytrzymywałem dźwięk, dodając nieco wibrata, tak że nuta wybrzmiewała i przesterowanie wywoływało sprzężenie zwrotne. Wszystko to plus przester dawało efekt, który – jak sądzę – jest moim brzemieniem[7]. Albumem tym udowodnił, że stać go na wiele, ma mnóstwo ciekawych pomysłów i że nieustannie się rozwija. Stał się obiektem fascynacji dla wielu muzyków młodszych od siebie, jak również tych, którzy już od lat działali na scenie. Był przede wszystkim wzorem muzyka, który odnajdzie się w każdym nurcie. W Bluesbreakers połączył on rock z chicagowskim bluesem, co dało niebywały efekt i stanowiło przejaw wypracowanego przez siebie indywidualnego stylu gitarowego. Brzmienie to wpisywało się w rodzący się właśnie nurt rocka psychodelicznego, który jest mieszanką bluesa i psychodeli. Zespoły i muzycy jacy grali w tym stylu to m.in. Greatful Dead, Jefferson Airplane czy Jimi Hendrix.

Pod koniec swojej działalności w Bluesbreakers wyraźnie nie zadowalał się  już rolą drugiego gitarzysty. Jego umiejętności przewyższały już poziom gry reszty członków zespołu. Clapton nie chciał stać w miejscu, ale rozwijać się z każdym dniem, więc potajemnie spotykał się z innymi muzykami. W lipcu 1966 roku postanowił zakończyć współpracę z Bluesbreakers. W swojej autobiografii pisał:

Bardzo mocno wierzyłem w swoje możliwości, bo wiedziałem, że to moja przepustka do przyszłości. Tym samym byłem bardzo uważny, jeśli chodzi o moje umiejętności, i bezwzględny wobec wszystkiego, co stawało mi na drodze. Nie była to droga ambicji, nie pragnąłem sławy czy uznania. Chciałem po prostu grać najlepiej, jak potrafiłem, posiłkując się talentem, który mi dano.[8]

Jego wspólna praca z Bluesbreakers trwała niewiele ponad rok. Nagrali tylko jeden album, o którym mowa była wcześniej. Jednak Mayall zapraszał go później wielokrotnie, do udziału w swoich sesjach nagraniowych.

Cream

U Claptona ujawniały się coraz bardziej tendencje do bycia liderem grupy. Około lutego 1966 roku spotkał Gingera Bakera – niezwykle utalentowanego perkusistę. Narodził się wtedy plan stworzenia formacji w jakiej wcześniej nie grał –  tria. Pierwsze wspólne spotkanie i próba odbyła się w marcu 1966 roku, kiedy Clapton jeszcze grał z Bluesbreakers. Ich brzmienie od samego początku było bardzo dynamiczne. Clapton obawiał się, że brak klawiszowca, czy też drugiego gitarzysty może znacznie osłabić spójność i selektywność zespołu. Jego doświadczenie sceniczne, nie było jeszcze na tyle duże, by mógł osiągnąć na scenie taką swobodę i energię, jaką emanował np. Buddy Guy – gitarzysta, którym był w pełni zafascynowany w owym czasie, a który również grał w trzyosobowym zespole. Z drugiej jednak strony, tak wąskie instrumentarium bardzo wpłynęło na rozwój techniki i stylu gry Claptona.

Dynamika gry w trójkę w znacznym stopniu wpłynęła na mój styl, ponieważ musiałem teraz pilnować odpowiedniej ilości dźwięków. Kiedy grałem w kwartecie, z klawiszami, basem i perkusją, mogłem dokładać się do tego, co robił zespół, wtrącając muzyczne komentarze, wchodząc tam, gdzie chciałem i cichnąc na chwilę. W trio musiałem wyprodukować o wiele więcej dźwięków i okazało się, że nie jest to takie proste, ponieważ nie za bardzo podobało mi się wydobywanie tych wszystkich nut. Moja technika zmieniła się znacznie, ponieważ grałem teraz sporo akordów barowych i uderzałem w luźne struny, tworząc swoiste tło dla solowych partii.[9]

Debiut sceniczny The Cream nastąpił podczas National Jazz and Blues Festival na Windsor Racecourse. Cała trójka była bardzo wszechstronna jeśli chodzi o nurty muzyczne. Sami właściwie nie wiedzieli w jaką stronę chcą pójść ze swoją twórczością, więc w ich muzyce można doszukać się elementów wielu gatunków, takich jak jazz, free-jazz, R&B, blues, a nawet popu.[10] Clapton po raz pierwszy grywał wtedy tematy jazzowe.

Kiedy zaczęli wprowadzać do swojego repertuaru coraz więcej utworów bluesowych, każdy kolejny z koncertów stanowił niepowtarzalne widowisko. Działo się tak, ponieważ opierali się głównie na improwizacjach – każdy z nich grał popisowe solówki. Ich utwory koncertowe w zasadzie nie miały  zamkniętej formy, były tylko punkty, od których wychodzili, i do których planowali powrócić. Inne zespoły z tamtych lat, które grały trasy koncertowe, wychodziły na scenę zawsze z identycznym materiałem. Z tego też względu krytycy określali Cream mianem „supertrio”, czy „supergrupy”.

Brzmienie Claptona jako gitarzysty w zespole Cream było bardzo zróźnicowane.  W jego grze można wysłyszeć elementy ówczesnego popu,  ale też psychodelicznego bluesa. Stał się idolem dla wielu, chciano go naśladować. Sam Jimi Hendrix wykorzystywał jego zagrywki gitarowe w swojej twórczości. Efekt typu wah-wah, który właściwie kojarzony jest głównie z Hendrixem, czarnoskóry wirtuoz wypatrzył w grze Claptona właśnie z okresu Cream. Niestety pomimo tego, że zespół wzbił się na wyżyny kariery, szybko się rozpadł z powodu wewnętrznych sporów. Ostatni koncert Cream odbył się 26 listopada 1968 roku w Royal Albert Hall w Londynie. W karierze grupy, trwającej 28 miesięcy trio zagrało 275 koncertów.[11] W tym czasie zdołali nagrać aż cztery albumy studyjne, z których najbardziej charakterystyczny jest, drugi w ich dorobku, Disreali Gears z 1967 roku. Dominuje w nim stylistyka psychodeliczna. Przejawem tego jest ekspresja wokalisty przypominająca jęki, które nakładają się z przesterowanymi dźwiękami gitary oraz odejście od tradycyjnej formy bluesa na rzecz powtarzanych, transowych riffów. Utwór Sunshine Of Your Love pochodzący z tej płyty, stał się inspiracją dla Hendrixa.[12]

Podczas grania w zespole Cream Clapton nabywał wiele nowych sprzętów muzycznych oraz instrumentów. Zaczął wtedy podłączać się do potężnego wzmacniacza Marshall 1959 o mocy 100 Watt. Był to tzw. head[13] podłączany do czterech głośników. Bywały nawet takie koncerty, na których stawiał dwa identyczne wzmacniacze obok siebie[14].Jeden z nich używany był do grania podstaw rytmicznych, drugi natomiast do gry solówek. W tym czasie miał dwie ulubione gitary, na których grał koncerty oraz dokonywał nagrań w studiu. Były to: legendarny Gibson SG nazywany „The Fool” oraz Gibson Riverside Firebird I. Pierwsza z nich służyła do szybkiego, wirtuozowskiego grania i odznaczała się ozdobionym w psychodeliczne barwy korpusem. Jej wygląd i brzmienie odzwierciedlały stylistykę psychodeliczną, jaką w tamtym czasie Clapton tworzył. Gitara ta miała wiele możliwości zmian barwy dźwięku. W zależności od tego, na jakim kanale była ustawiona, brzmiała inaczej, ale zawsze równie intensywnie i głośno. Druga z nich, czyli Gibson Firebird, miała bardzo charakterystyczny wygląd – jak sama nazwa wskazuje, przypominała sylwetką ptaka. Instrument Claptona był nieco zmodyfikowany, ponieważ standardowa jego wersja posiada dwa humbuckery, a  u muzyka miała tylko jeden mini-humbucker. Dzięki temu gitara ta brzmiała bardzo delikatnie, jasno, przypominała Fenderowskie gitary. Artysta nagrał na niej wiele solówek, jedną z nich można usłyszeć np. w utworze Sitting On Top Of The World.

Blind Faith

Kolejnym projektem Erica Claptona był zespół Blind Faith. Odchodząc z Cream, obiecał perkusiście Gingerowi Bakerowi, że kiedy będzie tworzył nowy zespół, zaprosi go do współpracy. Z propozycją wspólnego grania wyszedł również do Claptona pianista Steve Winwood, który był również wokalistą. Jako basistę zaangażowano Ricka Gretcha. Jak się później okazało, każdy z nich był indywidualnością, a na dodatek zespół w tym momencie miał dwóch liderów: Erica Claptona oraz Steva Winwooda. Nie była to wcale korzystna kombinacja. Blind Faith miało zaistnieć na festiwalu w londyńskim Hyde Parku. Zebrało się wówczas dziesiątki tysięcy fanów Claptona, którego znali z wcześniejszej formacji, zwłaszcza z Cream. Tutaj Clapton nie mógł jednak zająć miejsca frontmana, a do tego dążył już od kilkunastu miesięcy. Zespół istniał więc bardzo krótko, bo niecały rok. Na styl Claptona wpłynął tutaj ewidentnie Winwood. Dając podkład muzyczny Claptonowi, zachęcał go do grania zawiłych, bluesowych solówek gitarowych. Mógł on znowu „bawić się” grą, gdyż nie był odpowiedzialny za muzyczne tło, jak wcześniej w trio. To był czas, kiedy Clapton najczęściej używał gitar marki Fender Telecaster. Są one przystosowane do szybkiego grania, a przystawki typu single coil, jakie są wbudowane w tym instrumencie, dają „ciepłe” brzmienie.

Instrumentarium artysty bardzo się w tym okresie powiększyło. Posiadał już kilkadziesiąt gitar, niektóre kupował sam, inne dostawał od przyjaciół. W jego kolekcji znajdowały się między innymi: Gibson Firebird, Fender Showman, Fender Standard Stratocaster, Gibson Les Paul Studio, Hamer Sunburst Flametop, PRS McCarty[15].

Blind Faith nagrało tylko jedną płytę, zatytułowaną nazwą zespołu. Nagranie składa się z sześciu utworów, część z nich jest w pełni skomponowanych przez Erica Claptona. Miał dopiero 24 lata, nie skończył żadnej szkoły muzycznej, ale miał bardzo dużą wiedzę i intuicję, dotyczącą zasad kontrapunktu. Oficjalnie zespół nigdy nie został rozwiązany, jednak muzycy rozeszli się i grupa rozpadła się samoistnie.

Kolejnym etapem w karierze Erica Claptona była wspólna trasa koncertowa z zespołem Delaney & Bonnie Bramlett, na której gościnnie pojawiło się też wielu innych muzyków. Trasa ta miała wpływ na jego przyszłość muzyczną z tego względu, że w późniejszym czasie porozumiał się z sekcją rytmiczną owego zespołu i stworzył projekt Derek And The Dominos, w którym ukrywał się pod pseudonimem „Derek”. Nazwa, która w żaden sposób nie nawiązywała ani do twórczości, ani też do osoby Claptona powstała na skutek znudzenia i niechęci artysty do wielkiego rozgłosu wokół siebie. W 1971 roku zespół ten nagrał płytę Layla And The Other Assorted Love Song, na której znalazł się jeden z najbardziej znanych utworów Erica Claptona – Layla. Płyta okazała się być wybitną. Do dziś bardzo dobrze się sprzedaje, zawiera jedne z najlepszych utworów w dorobku Claptona. Daje się usłyszeć na niej niezwykle precyzyjną grę artysty, który już wtedy zdecydowany był na rozpoczęcie kariery solowej.

Kariera solowa

Płyta z Derek And The Dominos została nagrana w 1971 roku, ale Clapton już rok wcześniej postanowił sprawdzić się jako solista. Jego debiutancki album solowy zatytułowany Eric Clapton, powstał w sierpniu 1970 roku. Album składa się z 11 utworów i jest bardzo zróżnicowany jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Można znaleźć na niej elementy bluesa, rock’n’rolla, ale także country i gospel. Oprócz autorskich utworów, Clapton nagrał również cover After Midnight, którego autorem jest John Weldon Cole, znany jako J. J. Cole, którym to był wtedy zafascynowany. Czerpał od niego pomysły na gitarowe riffy. Nie licząc Blues Power, można powiedzieć, że utwór Cola jest najbardziej charakterystycznym tej płyty. Wszystkie utwory albumu opatrzone są zwięzłymi, ale bardzo przejrzystymi, wpasowującymi się w całość, solówkami gitarowymi. Nie są one nadzwyczaj skomplikowane  melodycznie, ale zagrane doskonale technicznie. Podkreślają one status gitarzysty, który od dawna uważany był za „gitarowego boga”. Wartym podkreślenia jest też to, że Clapton zaczął wykonywać partie wokalne równocześnie grając.

Można powiedzieć, że przez kilka kolejnych lat, artysta pogrążony nałogiem narkotykowym nie rozwijał się, a wręcz zaprzestał gry. Właściwie odizolował się od świata muzycznego, nie grał koncertów i odszedł w cień. Powrót na scenę i przełom nastąpił dopiero w 1974 roku, kiedy to nagrał swój drugi solowy album, zatytułowany 461 Ocean Boulevard. Do przedsięwzięcia namawiał go przede wszystkim Carle Radle, z którym wcześniej współpracował w zespole The Dominos. To on zajął się kompletowaniem muzyków sesyjnych, którzy mieli pomóc Claptonowi w nagraniu płyty. Powstał zupełnie nowy materiał, wcześniej w ogóle nie przygotowywany, jednak Clapton wspomina, że utwory już od jakiegoś czasu zarysowywały się w jego głowie. Album ten zawiera 10 kompozycji. Na dwóch z nich (I cant hold out  i  Give Me Strenght) Clapton zagrał na gitarze rezofonicznej Dobro, techniką slide, której wcześniej nie używał. Brzmienie gitar Dobro wspomaganych slidem, jak wcześniej wspomniano, przypomina płacz i łkanie, co jest dla tych utworów bardzo charakterystyczne – można odczuć wewnętrzny nastrój gitarzysty i emocje jakie nim targały. Solówki gitarowe na 461 Ocean Boulevard są zaskakująco krótkie, co być może spowodowane było jego długą przerwą w graniu oraz utratą pewności siebie.

Ogromny wpływ na styl gry i brzmienie miała gitara, na której Clapton nagrywał album. Najsłynniejszy i dziś już legendarny instrument, nazywany „Blackie”, czyli Fender Stratocaster został stworzony przez artystę z 3 różnych Stratocasterów. Clapton kupił gitary i wybrał najlepsze elementy każdej z nich. Olchowy korpus pochodzi z gitary wyprodukowanej w 1956 roku, a klonowy gryf z 1957. Wyposażona jest ona w trzy przetworniki jednocewkowe typu single-coil. Była wiele razy modyfikowana, tak, by jak najlepiej pasowała do dłoni gitarzysty. Idealnie nadaje się do podciągania strun i uzyskania vibrata. Dzięki temu nagraniu wypracował sobie brzmienie gitary znane do dziś. Charakterystycznym jest metaliczne brzmienie strun, które delikatnie trącał kostką do gry.

Gra Claptona na płycie 461 Ocean Boulevard jest zupełnie inna niż wcześniej. Po prywatnych problemach związanych z uzależnieniem narkotykowym i po okresie artystycznej hibernacji, muzyk ograniczył swoje wirtuozowskie popisy, zaczął grać w sposób bardzo swobodny, mało precyzyjny, jakby „od niechcenia”. Stał się o wiele „skromniejszy” i subtelny – skupiał się na melodii, a nie popisie. Jak sam pisze – znudziła go opinia „boga gitary” i chciał po prostu wmieszać się w zespół[16]. Słychać na płycie duży wpływ J. J. Cale’a, który był wtedy i jest do dziś autorytetem dla Erica Claptona. Album zawiera świetny cover piosenki Boba Marleya I Shot the Sheriff – obecnie jeden z najbardziej znanych utworów granych przez Claptona. Główny temat utworu zbliżony jest do oryginału, jednak muzyk zagrał go w nieco „mocniejszym” i bardziej nasyconym brzmieniowo rockowo-bluesowym stylu.

W latach siedemdziesiątych, od wspomnianej wyżej płyty 461 Ocean Boulevard powstało jeszcze pięć innych: Theres One In Every Crowed, E.C. Was Here, No Reason to Cry, Slowhand oraz Backless. W 1975 roku dwie: studyjna There’s One In Every Crowd oraz koncertowa E. C. Was Here, skompletowana po trasie 461 Ocean Boulevard. Druga z wymienionych, czyli E.C Was Here ukazuje znów rozciągnięte w czasie, rozbudowane solówki gitarowe i sporo improwizacji granych „na żywo”. Studyjny album There’s One In Every Crowd powstał na Jamajce, ponieważ po ogromnym sukcesie coveru I Shot The Sheriff, Clapton chciał grać więcej utworów w stylu reggae. Album zawiera dziesięć kompozycji, które są bardzo mocno zróżnicowane jeśli chodzi o stylistykę. Płyta ta pokazuje, że artysta cały czas poszukiwał swojego stylu i nurtu muzycznego, w którym najlepiej pokazałby swoje umiejętności gry. Znajdują się na niej utwory utrzymane w stylu reggae, gospel, funk, soul, country, blues, a nawet elementy jazzu i samby. Brzmienie płyty bliższe jest akustycznemu niż elektrycznemu. Mieszanie gatunków jakie zastosował, to raczej zaleta – widać, że zależało mu na pokazaniu swojej artystycznej wszechstronności i scenicznego obycia. Z kolei w 1976 roku gitarzysta nagrał bardzo rockowy album, pt. No Reason To Cry. Była to już czwarta płyta solowa Claptona. W 1977 roku nagrana została płyta Slowhand, która zawiera między innymi utwór Wonderful Tonight, przez wielu uważany za najpiękniejszy utwór o miłości, jaki  nagrał. Ostatnią płytą lat siedemdziesiątych była Backless nagrana w 1978 roku.

W kolejnych latach Clapton jeździł w trwające po kilkanaście miesięcy trasy koncertowe, gościnnie udzielał się na albumach zaprzyjaźnionych wykonawców i nagrywał też swoje. Nastawił się na komercyjny odbiór swojej muzyki. Dla zagorzałych fanów, „nowa” twórczość nie były tym, co chcieli usłyszeć. Clapton zapraszany był na sesje do muzyki filmowej i przez sporą ilość czasu skupiał się właśnie na tym. Znów ulegał nałogom, wpadając tym razem w alkoholizm, a co za tym szło spędzanie dużej ilości czasu na kuracji w grupie AA.

Rok 1989 przyniósł płytę Journeyman, pierwszą wartościową produkcję po wielu latach. Po długiej walce z chorobą alkoholową powrócił do formy w wielkim stylu. Na płycie gościnnie pojawiło się wielu znanych, utalentowanych muzyków, między innymi George Harrison i Robert Cray. Album zawiera dwanaście utworów, w tym trzy covery. Najbardziej reprezentatywny z nich jest Hard Times Raya Charlesa. Clapton pragnął, by utwór ten zagrać w stylu rhythm and bluesa i rzeczywiście udało mu się w pełni ten pomysł zrealizować. Zaprosił nawet muzyków sekcji dętej, którzy wcześniej współpracowali z samym Charlesem. Eric Clapton na tej płycie chciał z jednej strony powrócić do swojego wcześniejszego stylu, oderwać się od ówczesnych nurtów. Z drugiej strony mocno słychać wpływy,  popularnej w tamtych czasie na  rynku muzyki  elektronicznej. Na płycie pojawiają się brzmienia syntezatorów, syntetycznej perkusji, a także cyfrowe  efekty istotnie modyfikujące naturalne brzmienia gitary i głosu.

W dorobku  wielu  artystów  pojawiały się płyty unplugged, czyli materiał zagrany w całości akustycznie i na żywo, przed publicznością. Serię takich koncertów realizowała m.in. stacja telewizyjna MTV od początku lat 90. Eric Clapton  został zaproszony do zagrania takiego koncertu jako jeden pierwszych, w 1992 roku. Warto na tym nagraniu skupić więcej uwagi, ponieważ uważa się, że jest to jedna z najlepszych płyt Claptona. Zawiera 14 utworów – największych hitów w dorobku artysty. Poznać tu można zupełnie nowe aranżacje wcześniej granych utworów. Otwiera ją instrumentalny Signe z tematem w stylu bossa novy. Z każdym kolejnym numerem Clapton buduje dramaturgię, gra śmielej, coraz to dłuższe solówki. Płyta łączy różne style bluesa, np. Lonley Stanger zagrany jest w stylu country, natomiast Walking Blues ma stary, chicagowski charakter. Stosuje na tym nagraniu większość technik sobie znanych. Można usłyszeć fingerstyle w Hey, hey Big Billa Broonzego, którym fascynował się już od najmłodszych lat. Słychać tu bardzo dużo slides, schodzących z wyższych na niższe dźwięki. Opiera się w tym utworze też na technice call and response, z ang. „zawołanie i odpowiedź”. Polega ona na wymianie dwóch odrębnych fraz muzycznych, zwłaszcza między solistą i zespołem, lub między wokalistą a instrumentem. Najczęściej Clapton śpiewa strofę i zaraz po tym odpowiada sobie, dogrywając na gitarze melodię. Gra typowo akordowo, z kostkowaniem pojawia się natomiast w utworze San Francisco Bay Blues.

Na tym albumie znajduję się też słynne Tears In Heaven. Gra tutaj jest niezwykle przejmująca i wzruszająca. Znajdują się także dwa utwory grane techniką slide, na gitarze Dobro. Clapton coraz bardziej rozumie tę technikę, ale co jest ciekawe, słychać kostkowanie, a większości gitarzystów, szczególnie bluesowych, grając slidem, posługuje się fingerstylem. Na płycie nagrana jest także zupełnie inna wersja kompozycji Layla. Większość utworów Clapton zagrał na akustycznej gitarze marki Martin 000-28. Jej brzmienie ma bardzo bluesowy charakter, co również miało istotny wpływ na aurę brzmieniową płyty. Dzięki temu, iż jej korpus jest mały, można uzyskać klarowne, czytelne brzmienie. Gitara ta nie ma też problemu ze sprzężeniami zwrotnymi. Dzięki albumowi Unplugged Eric Clapton odniósł ogromny sukces komercyjny, udowodnił, że jest wybitnym gitarzystą nie tylko elektrycznym, ale także akustycznym.

Po dwóch latach, czyli w 1994 roku, nagrał pierwszy całkowicie bluesowy album, zatytułowany From The Cradle. Oddał nim hołd artystom bluesowym, którymi przez lata fascynował się i czerpał z nich inspiracje. Chciał podziękować swym ciemnoskórym mistrzom za to,  że dzięki nim został muzykiem. Pomimo tego, iż mnóstwo jego albumów mało miała wspólnego z bluesem, to właśnie ten gatunek jest najbliższy sercu Claptona. Jego technika i styl gitarowy wiążą się głównie z muzyką bluesową. Praca nad tą płytą trwała trzy lata, ale jest dopracowana w najmniejszym szczególe. Nagranych jest tu 16 coverów artystów takich jak: Freddy King, Willie Dixson, John Lee Hooker czy Muddy Waters. W jego grze słychać wpływ każdego z nich. Clapton starał się zagrać utwory zbliżone w pewnym stopniu do oryginałów, jednak na swój sposób i zmieniając aranżacje. Mimo tego, że utwory te mogły być przez współczesnego słuchacza odebrane jako „surowe”, gdyż w większości pochodziły sprzed ponad połowy wieku, Clapton dodał im jednak świeżości i nowoczesności. Przykładem może być Hoochie Coochie Man Willi’ego Dixona, który w oryginalnej wersji zagrany był na gitarze akustycznej, a Clapton zagrał na elektrycznej. Artysta nagrywał tę płytę używając różnych gitar, ale najczęściej wykorzystywany jest Gibson Les Paul. Grał także na dwunastostrunowej gitarze, pomagając sobie kapodasterem w utworze Motherless Child. Przestrajał gitary do otwartych strojów. Większość utworów rozpoczyna się jego krótkimi solówkami, które z pewnością można nazwać wirtuozowskimi – nie są długie, ale bardzo emocjonalne. W późniejszych improwizacjach  wykorzystywał swe zagrywki z początków numerów, opierając się głównie na pentatonice. W języku harmonicznym uwidacznia się wyraźna predylekcja do durowych akordów septymowych. Na pierwszym planie nieustannie jest Eric Clapton. Album ten można nazwać uwieńczeniem jego dotychczasowej działalności.

Po albumie par excellence bluesowym From The Cradle, Clapton chciał otworzyć się na style, jakie od pewnego czasu zaczęły dominować w mainstreamie światowej muzyki popularnej. Nagrana w 1998 roku płyta Pilgrim przesycona jest dla przykładu komputerowym brzmieniem. Gra na gitarze jest tu jednak zadziwiająco prosta, zupełnie odbiega od dotychczasowej twórczości, choć samo brzmienie wzbogacone jest różnego rodzaju efektami, takimi jak reverb, czy delay. Pierwszy z nich jest pogłosem, dzięki któremu dźwięk odbija się i wybrzmiewa powtórnie niczym echo. Drugi natomiast opóźnia i powtarza zagrane dźwięki. Oba efekty dodają brzmieniu przestrzeni. Album zawiera całkowicie autorskie utwory, które dla wielu mogły być ogromnym zaskoczeniem. Na płycie wykorzystuje się popularne wówczas techniki samplowania i zapętlania, a ponadto stosowany jest też syntetyczny podkład perkusyjny tworzony w programach komputerowych. Przed realizacją projektu Clapton tworzył muzykę między innymi do pokazów mody, co musiało mu bardzo pomóc w późniejszej realizacji Pilgrim. Utwory na nim zawarte w większości są melancholijne, smutne pod względem tekstowym, ale także muzycznym. Najbardziej reprezentatywne dla tego albumu są tytułowy Pilgrim oraz My Father Eyes. W nich szczególnie uwidacznia się muzyczna koncepcja  płyty, czyli  nacisk na nowe, elektryczne brzmienia.

W roku 2000 doszło do nagrania wspólnej płyty z idolem Claptona – B. B. Kingiem. Muzycy ci już wcześniej spotykali się, wspólnie koncertując i udzielając się w różnych projektach. Zazwyczaj jednak Clapton grał akompaniament do solówek B. B. Kinga. Ta płyta jest zupełnie czym innym – grają tu bowiem jak równy z równym. Jest ona w całości wypełniona solówkami obu gitarzystów, które grają po zwrotkach, ale także pomiędzy wersami tekstu. Dokładnie można rozróżnić, który z nich gra w danym momencie – gitara Claptona jest intensywniej przesterowana i brzmi bardziej rockowo, ale pomimo tego wypada spójnie z gitarą B. B. Kinga. Za tę płytę czytelnicy brytyjskiego magazynu Guitarist, wybrali go najlepszym gitarzystą bluesowym 2000 roku.

Mimo iż przez całe życie inspirował się twórczością Roberta Johnsona, dopiero w wieku 62 lat postanowił „zmierzyć się” z jego dorobkiem i nagrał długogrający album z czternastoma coverami Johnsona. We wcześniejszych latach grywał już jego piosenki – z Mayallem nagrał Ramblin’ On My Mind, z Cream natomiast Cross Road Blues. Album Me And Mr. Johnson powstał w 2004 roku. To kolejne podejście Claptona do tradycyjnego bluesa. Brzmi to jak klasyczny blues z Delty, tyle że Johnson grał sam, a Claptona wspomagało jeszcze dziesięciu innych muzyków. Choć aranżacje, jakich się podjął, nieznacznie różnią się od oryginału, to jednak dodatkowe instrumenty miały największy wpływ na oryginalne opracowanie coverów. Robert Johnson grał na gitarze dwie partie, cały czas prowadząc rytm na basowych strunach, dogrywając zagrywki na wiolinowych, co brzmiało tak jakby grały dwie gitary. To, co jest bardzo bliskie oryginalnym wersjom to tempo – jest niemalże takie samo. Clapton popisał się tutaj przede wszystkim różnorodnością gitarowych rytmów.

W ostatnich latach oddając się głównie rodzinie, gitarzysta skupił się na organizacji festiwalu Crossroad’s Guitar Festival, którego pierwsza edycja odbyła się w 2004 roku. Zaprasza na niego najlepszych artystów bluesowych świata i występuje z nimi gościnnie na scenie, podczas ich koncertów. Nagrał jeszcze kilka solowych płyt od wyżej wspomnianej, upamiętniającej Johnsona, jednak one nie dają poczucia, że jego gra w jakiś sposób się zmieniła, są to już raczej swobodne, komercyjne nagrania. Jest w nich odrobina bluesa, country, funku i R&B. W swoich tekstach zaznacza, że jest szczęśliwym ojcem rodziny i nie odczuwa już większych życiowych problemów. W swojej karierze solowej Eric Clapton wydał łącznie dwadzieścia dwa albumy studyjne, udzielał się w wielu projektach innych artystów, koncertował z szeregiem najlepszych muzyków świata. Przez całe swoje życie współpracuje między innymi z marką Fender, która produkuje instrumenty sygnowane jego nazwiskiem. Można powiedzieć, że odnajduje się w każdym z gatunków muzycznych, a dzięki temu, jego grę naśladuje wielu ówczesnych gitarzystów „młodszego pokolenia”, takich jak np. John Mayer, Jonny Lang, Ed Sheeran, czy Derek Trucks.


Przypisy:

[1] Clapton E., Autobiografia, Wrocław 2007, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, str. 45

[2] https://www.boston.com/news/globe/obituaries/articles/2005/02/18/jack_segal_86_song_lyricist/, 15.05.2013.

[3] https://www.washburn.com/about/, 15.06.2013.

[4] Clapton E. , op. cit., str. 45.

[5] Ibidem.

[6] Pająk Z. Pielgrzym rocka, Bydgoszcz 2008, wyd. Wydawnictwo Urbański, str. 49.

[7] Clapton E., op. cit, s. 66.

[8]Ibidem, s. 63.

[9]Ibidem, str. 71.

[10] Pająk Z., op. cit. str 63.

[11] Ibidem, str. 77.

[12]Dimery R., 1001 albumów muzycznych. Historia muzyki rozrywkowej., Warszawa 2013, Wyd. Elipsa Dom Wydawniczy, s. 478.

[13] Head – odrębny wzmacniacz gitarowy, do którego podłącza się kolumnę, zazwyczaj z czterema głośnikami 15”.

[15] Pająk Z., op. cit., str. 98.

[16] Clapton E., op. cit., s. 130. 

 


Krzysztof Gruszczyński – absolwent poznańskiej muzykologii. Sympatyk korzeni muzyki popularnej, z otwartością na wszelakie gatunki. W muzyce docenia różnorodność brzmień, przestrzeń oraz improwizacje będące działaniem chwili. Ważnym jest, by dźwięk nie rozpraszał, a towarzyszył. Obecnie studiuje arteterapię, zgłębiając terapeutyczne tajniki wytwornicy najsilniejszych emocji – muzyki. 


Spis treści numeru Młodzi popularnie o muzyce

Felietony:

Katarzyna Syguła, Ile masz lat?! To niemożliwe!

Patrycja Sznajder, Wewnątrz Twojego Instagrama

Wywiady:

Magdalena Nowicka-Ciecierska, „Zbyt wiele tekstów akademickich traktuje o tym, jak badać muzykę popularną, zamiast ją po prostu badać”. Wywiad z Mariuszem Gradowskim

Paweł Cybulski, „Nie lubię hałasu wokół siebie, nie pomaga mi, ani mnie nie inspiruje”. Wywiad z Wojtkiem Oleksiakiem

Recenzje:

Zuzanna Nalepa, Czy jesteś gotów, aby Twój świat się wywrócił? „Heartworms” grupy The Shins

Katarzyna Syguła, Czterdziestolatek-debiutant, czyli Kuba Badach powraca

Paweł Cybulski, „The Groove Cubed” zespołu Rock Candy Funk Party

Publikacje:

Krzysztof Gruszczyński, Styl gitarowy Erica Claptona – inspiracje, początki oraz etapy rozwoju

Krzysztof Gruszczyński, Styl gitarowy Erica Claptona – analizy

Edukatornia:

Paweł Cybulski, Historia pewnej płyty: „Magical Mystery Tour” The Beatles 50 lat po premierze

Ada Kiepura, Nina Simone – fuzja wielu gatunków muzycznych

Kosmopolita:

Patrycja Sznajder, Sztuka popełniania błędów. “Skin” Harleya Stertena

Julia Różańska, Wypadek rowerowy początkiem historii ambientu

Rekomendacje: 

“Głowa mówi…”. Polski rock lat 80.

Rusza II edycja studiów podyplomowych MEAKULTURY „Muzyka w Mediach”

Publikacja powstała dzięki Funduszowi Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć