Krzysztof Komendarek-Tymendorf / fot. Grzegorz Gawryszewski – Verden Foto

wywiady

„To dopiero początek ery rozpowszechniania «zderzenia» konserwatywnego instrumentu czterostrunowego z muzyką cyfrową”. Rozmowa z Władysławem „Gudonisem” Komendarkiem i Krzysztofem Komendarkiem-Tymendorfem | #StoTwarzySTOART

Z Władysławem „Gudonisem” Komendarkiem i Krzysztofem Komendarkiem-Tymendorfem o wspólnej płycie AtomoGenus, próbie łączenia muzycznych światów i instrumentów muzyki elektronicznej i klasycznej, a także o pokrewieństwie nie tylko muzycznym rozmawiają: Marlena Wieczorek i Piotr Woźniak. Rozmowa ukazała się w ramach drugiej edycji cyklu wywiadów MEAKULTURA.pl #StoTwarzySTOART.
_____

Piotr Woźniak: Dwóch Komendarków – dwie skrajnie różne osobowości. Zamknąłbym je w określeniach: „mistyk” i „profesor”. Tymczasem w zapowiedzi Waszej płyty przeczytać można o wspólnych muzycznych genach. Zapytam o relacje i proporcje między tą dającą się wyczuć odmiennością z jednej strony a płaszczyzną wspólną z drugiej. Czego jest więcej? Jak odmienność dróg artystycznych, doświadczeń i może nawet widzenia świata wpłynęły na pracę przy płycie? I jak dookreślilibyście tę sferę wspólną?

Władysław „Gudonis” Komendarek: Można śmiało powiedzieć, że proporcje były podzielone na pół – ja 50% i Krys 50% – trzeba się pilnować i nie przekroczyć granicy, kto jest ważniejszy. Na tym polega zrozumienie i dyskusja nad powstałym materiałem muzycznym. Jest pewne, że ja reprezentuję zupełnie inny świat muzyczny, zacząłem się interesować muzyką, już na poważnie, kiedy była era zespołu The Beatles, a w późniejszym okresie moje korzenie w tamtych latach to były takie zespoły amerykańsko-brytyjskie, jak: Yes, King Crimson, Frank Zappa, U.K, E.L.P, wczesny Genesis, Rush, Rick Wakeman (klawiszowiec z grupy YES), Eddie Jobson (klawiszowiec z grupy U.K.), grupy uprawiające rock progresywny z dużą porcją brzmień elektronicznych itd.

Krzysztof Komendarek-Tymendorf: Formalnie trafił Pan w punkt z określeniem mnie, ponieważ od października 2023 roku awansowałem właśnie na stanowisko Profesora Uczelni w Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku oraz rozpocząłem nowy rozdział zawodowy w Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy. Szczerze mówiąc, określiłbym się bardziej praktykiem – pragmatykiem mojego instrumentu. To prawda, dydaktyka i pedagogika młodych adeptów sztuki altówkowej, tj. uczniów, studentów, doktorantów, to jedna z głównych moich aktywności zawodowych, lecz nadrzędną działalnością jest bezapelacyjnie regularna, czynna gra jako praktyka: koncerty solowe z orkiestrami, recitale kameralne z fortepianem bądź z kolektywem Duo del Gesú, koncerty w charakterze muzyka z różnymi orkiestrami czy sesje nagraniowe na moim ulubionym instrumencie – altówce. Tu jest moje zawodowe serce.

Wracając do pytania: pomimo poruszania się na co dzień w odmiennych gatunkowo światach, naszym wspólnym mianownikiem była jednak muzyka klasyczna, z której wujo Gudonis się wywodzi, a ja w niej każdego dnia pracuję. Dla mnie ten wspólny projekt pod kryptonimem AtomoGenus był zainicjowaniem nowej ery w mojej twórczości artystycznej. Od dawna intuicyjnie czułem, iż muzyka elektroniczna jest dla mnie zjawiskiem niezeksplorowanym, a nader intrygującym. Przyjęliśmy a priori, iż działamy według parytetów, w równych proporcjach, w równowadze twórczej. Kolejne pomysły i dźwięki swoiście już określały architekturę tego projektu. Ze względu na napiętą agendę artystyczną proces twórczy toczył się głównie we wszystkie święta od czasu pandemii w 2020 roku, kiedy spotykaliśmy się rodzinnie i godzinami pracowaliśmy nad materiałem, nagraniami, samplami, wizjami, kreacjami…, zapominając doszczętnie o egzystencjalnych aspektach życia, jak chociażby spożywaniu posiłków. Znaczącą pracę wykonaliśmy również zdalnie za pomocą e-maili, telefonów, przez Internet. Naszą pracę wspominam jako wyjątkową, wspólną, niezapomnianą podróż, inspirację, uzupełnienie, ciekawość i naukę.

P.W.: O odwoływanie się w opisie wspólnego projektu do języka astronomii i astronautyki podejrzewam Pana Władysława… Gdzie szukać źródła skojarzeń muzyki z czasoprzestrzenią, nieskończoną głębią kosmosu? Czy Pana inspiracją jest praca dwudziestowiecznych i współczesnych fizyków teoretycznych, czy to może wyraz bardziej intuicyjnej, wewnętrznej pracy skojarzonej z procesem twórczym?

W.G.K.: Od małego dziecka interesowałem się różnymi przedmiotami, które unoszą się w przestrzeni, a więc latawcami, samolotami, śmigłowcami, a teraz głęboko siedzę w różnych udowodnionych wydarzeniach w kosmosie, a więc np. odkrywaniu egzoplanet, które nie mają nic wspólnego z ziemskim słońcem – one mają swoje gwiazdy! Nowych planet odkrytych do tej pory jest mnóstwo. Na niektórych może istnieć życie.

Władysław „Gudonis” Komendarek gra na klawiszach
Władysław „Gudonis” Komendarek / fot. Marek Hofman

P.W.: Pytanie do Pana Krzysztofa: Pana misją jest, jak się wydaje – oprócz oczywiście artystycznej ekspresji – przywrócenie altówce należnego jej miejsca wśród instrumentów smyczkowych. Muzyka w ostatnich stu pięćdziesięciu latach odeszła od formalnych ograniczeń, będących niejako gorsetem dla altówki. Co ten instrument jako medium proponuje współczesnej muzyce, kompozytorom, wykonawcom?

K.K.T.: W Polsce altówka już od ponad dekady przeżywa niebywały renesans poprzez mnogość poświęconych jej kongresów, sympozjów, konkursów, koncertów, materiałów nutowych, książek, płyt fonograficznych etc. To zapewne pokłosie niezwykle intensywnej i potrzebnej pracy nestorów tego instrumentu, tj.: prof. Jana Rakowskiego, prof. Mieczysława Szaleskiego, prof. Zbigniewa Friemanna, prof. Stefana Kamasy, Mieczysława Śmilgina, prof. Jerzego Kosmali, prof. Ireny Albrecht, prof. Janusza Pisarskiego czy prof. Zygmunta Jochemczyka.

Moją pasją oczywiście jest gra na altówce, ale jest to również mój styl życia czy po prostu bycia. Altówka to mój język wyrazu i komunikuję się ze światem zewnętrznym poprzez ten instrument.

Staram się holistycznie opiekować violą w naszym kraju poprzez organizowanie sympozjów, konkursów, wykonywanie światowych prawykonań, opracowywanie materiałów nutowych, rejestracje fonograficzne czy zabieganie o pozyskanie mecenasa narodowego do sprowadzenia do naszego kraju „Altówki Pokoju” najwybitniejszego lutnika obecnych czasów – nota bene polskiego pochodzenia – Samuela Zygmuntowicza. [Więcej o intratnym dla naszego kraju projekcie 3V – VISION VIOLA VOYAGE TUTAJ] Viola jest w pełni autonomicznym instrumentem i ma do zaproponowania pełne spektrum możliwości nie tylko poprzez techniki wykonawcze, ale przede wszystkim dzięki unikalnemu brzmieniu – ciepłemu, aksamitnemu, szlachetnemu, pełnemu głębi w porównaniu z resztą rodziny instrumentów smyczkowych. Często wykonuję zamówione bądź dedykowane mojej osobie utwory i zauważam, iż właśnie ten instrument bywa dla kompozytorów swoistym novum intrygującego brzmienia i możliwości wykorzystania w twórczości jako nieodkrytego, wartościowego aparatu wykonawczego.

Główną idée fixe albumu AtomoGenus było bezpośrednie zderzenie muzyki elektronicznej z teraźniejszymi technikami wykonawczymi gry na altówce. Stąd album może brzmieć aż tak nowatorsko, kontrowersyjnie. Prawda, iż bliżej mu chociażby w założeniach do muzyki goszczącej na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień” w Warszawie czy Wien Modern Festival. Altówka wykorzystana jest w albumie nie tylko jako instrument melodyczny, ale i perkusyjny – kreujący również strukturę i architekturę dzieł nowatorskimi technikami wykonawczymi, takimi jak: tapping, Bartók pizzicato, szarpanie strun, pressing włosia o strunę, scordatura, dirty glissando, slow motion bow, crazy sul ponticello scratchiness, shutter, noisy shift, electric slide, scratch tone, stopping on the string, preparacja, arpeggia, tremola, flażolety etc.

Baner Sto twarzy STOART

P.W.: Człowiek – instytucja, chciałoby się rzec! Praca naukowa i propagatorska, praca dydaktyczna, nagrania i intensywna kariera estradowa. Jak Pańskie doświadczenia koncertowe wpływają na kształcenie adeptów altowiolinistyki? Czy odczuwa Pan wpływ własnego rozwoju artystycznego na dydaktykę?

K.K.T.: Bardzo dziękuję za to pytanie. Na pewno czuję wielką odpowiedzialność za moich uczniów, studentów czy doktorantów. To kręta, niekonwencjonalna, własna droga artystyczna „pod prąd”, okupiona także wieloma porażkami, mnogość bowiem nagród, stypendiów, konkursów w takim wymiarze kariery to ciężka praca od ponad dziesięciu lat po czternaście–piętnaście godzin na dobę. Bez tego wszystkiego nie byłbym zapewne w obecnym miejscu mojego życia.

Dzięki wieloletniemu doświadczeniu wypracowałem autorską metodologię nauczania i jestem w stanie wspierać merytorycznie moich podopiecznych niczym „mentor”, wskazywać właściwe praktyki ćwiczenia, przygotowań do koncertów solowych, konkursów, przesłuchań do orkiestr czy sesji nagraniowych. Powiem szczerze, że to dla mnie największa radość – dzielić się najpiękniejszym własnym doświadczeniem, jak również obserwować wszystkie sukcesy wychowanków. Powinienem nadmienić, iż cały czas dostrzegam, jak wiele rzeczy jest jeszcze przede mną i ile jeszcze muszę się nauczyć, a nawet – ile mam do udoskonalenia we własnej grze w poszukiwaniu trudnej do osiągnięcia perfekcji. Nie zerkając na zegarek, staram się indywidualnie wspierać każdego młodego altowiolistę, którego spotykam na mojej drodze na uczelniach czy na warsztatach ReVIOLAtion bądź na mistrzowskich kursach w Szkołach Muzycznych w całym kraju, w trakcie wakacji na Międzynarodowych Kursach Muzycznych im. Z. Brzewskiego w Łańcucie czy Letniej Akademii Muzycznej w Krakowie. Wykładanie altówki w Akademii Muzycznej w Gdańsku i Bydgoszczy, jak również prowadzenie mistrzowskich kursów, gdzie dzielę się swoim doświadczeniem w otwartym dialogu ze swoimi studentami, uczniami czy doktorantami w Szkole Doktorskiej, to absolutnie moje powołanie, moje DNA. Uważam, iż sukcesy studentów są również odzwierciedleniem, „lustrem” pedagoga prowadzącego. Staram się zainspirować moich naśladowców i zaszczepiać moim podopiecznym takie pożądane nawyki, jak: ambicja, determinacja, słowność, kultura osobista, walka z prokrastynacją, systematyczność, plan na własną karierę i przede wszystkim na siebie w życiu.

Krzysztof Komendarek-Tymendorf pozuje z altówką
Krzysztof Komendarek-Tymendorf / fot. Grzegorz Gawryszewski – Verden Foto

Moim priorytetowym zadaniem jest wypracowanie warsztatu u młodych muzyków wraz z ich świadomością, aby po ukończeniu szkoły byli właściwie przygotowani do funkcjonowania w obecnej rzeczywistości w naszym kraju i na świecie, dlatego postrzegam ośrodki akademickie jako swoiste pomosty do życia artystycznego, już bowiem w trakcie studiowania trzeba kreować, budować własną przyszłość, agendę i pomysł na własną twórczość. Głównymi zagadnieniami, które staram się przekazywać młodym ludziom, są ciężka praca i budowanie świadomości, nie tylko zdolności. Obserwuję, iż każdy rozwija się w innym tempie. Niektórzy dojrzewają szybko i są gotowi wejść w życie artystyczne od razu po ukończeniu studiów, a nawet jeszcze w ich trakcie. Natomiast innym zabiera to znacznie więcej pracy i czasu. Dydaktyka jest dla mnie niczym syndrom ojcostwa, opiekuńczości i budowania „rodziny altówkowej”. Realizuję te postulaty również poprzez światową kampanię społeczną ReVIOLAtion czy ogólnopolską kampanię społeczną Save the Music, by spopularyzować wśród społeczeństwa ten unikatowy instrument.

P.W.: Muzyka współcześnie sięga często po nieoczywiste łączenia instrumentów niejako z różnych porządków. Czym dla Was okazało się skonfrontowanie altówki z instrumentarium elektronicznym?

K.K.T.: Przede wszystkim do nowego projektu podszedłem, otaczając najwyższą estymą twórczość Gudonisa jako pioniera i wizjonera polskiej el-muzyki. Dla mnie osobiście ta fuzja okazała się nową formą wyrażania się, przestrzenią wcześniej przeze mnie nie odkrywaną. Poczułem synergię, to, że altówka ma również bardzo wiele do powiedzenia w tej nowej materii. Ta produkcja utwierdziła mnie również w przekonaniu, że to instrumentarium jest bardzo wartościowe, adekwatne i wyjątkowo, arcyfrapująco brzmiące. Altówkę ukazuję w tym projekcie jako absolutnie wszechstronny i uniwersalny instrument do zadań specjalnych (śmiech). Jestem całkowicie przekonany, iż to jest dopiero początek ery rozpowszechniania takiego „zderzenia” konserwatywnego instrumentu czterostrunowego z muzyką cyfrową. Obserwując zachodnie kraje oraz trendy za oceanem, mamy do czego aspirować tak, by polska muzyka teraźniejsza mogła jeszcze mocniej zaistnieć na świecie.

P.W.: Panie Władysławie, skąd fascynacja instrumentami elektronicznymi, poszukiwaniem wyrazu w tej sferze? Pytamy o początki, o których dowiedzieć się z Internetu nie jest łatwo. Grupa Dominika, owocna współpraca z zespołem Exodus (okładkę płyty „Supernova” pamięta pewnie każdy pięćdziesięciolatek), wieloletnia kariera solowa – to wiemy. A skąd wziął się Władysław Komendarek?

W.G.K.: Już w Exodusie używane były instrumenty elektroniczne, a mianowicie syntezatory ARP, Roland System 100 i organy Yamaha z głośnikiem wirującym itd. W tamtym okresie chodziło mi o to, żeby na tych instrumentach stworzyć brzmienie orkiestrowe, a więc: flety, puzony, trąbki, organy piszczałkowe, harfy itd. Ten okres zakończył się wraz z rozwiązaniem grupy Exodus. Później nastąpiła era samplerów – byłem na ich punkcie mocno zakręcony. Posiadam je do dziś – to Emulator III i Emulator IV. Było dużo możliwości i eksperymentów. Następnie przyszedł okres systemów modularnych i syntezatorów analogowych, które mają niesamowite, miliardowe możliwości, tylko trzeba profesjonalnie zaprogramować swoją prywatną bibliotekę, a nie każdy artysta się do tego nadaje, bo to, wiadomo, zabiera sporo czasu. Sieć internetowa tego nie da, tu chodzi o brzmienia nie z tej ziemi.

P.W.: Właśnie ukazała się Wasza wspólna płyta pt. „AtomoGenus”. Z fragmentów, których mieliśmy okazję wysłuchać, wyłania się dość zaskakujący obraz: profesor zdaje się dekonstruować – przez atonalność, noisowe efekty, wyjście poza formalne ramy – to, co międzygalaktyczny podróżnik formalnie proponuje. Czy to wrażenie jest uzasadnione? Jak powstawała płyta? Czy jest wynikiem prób, przymiarek, docierania się, czy więcej jest spontanicznej improwizacji? Kto zazwyczaj rozpoczynał, wypowiadał pierwsze zdanie w Waszej muzycznej rozmowie?

W.G.K.: Wszystko w tym materiale było zaplanowane. Wiadomo było, co i gdzie ma nastąpić – takie brzmienie, a nie inne. Budowanie formy odbywało się bez zapisywania i było od razu nagrywane. To jeszcze nie była improwizacja na temat, ale jej elementy, nie da się ukryć, też już się pojawiały. Improwizacja, jak wiadomo, zawsze jest grana inaczej, nawet w przypadku koncertów, ale forma jest czasami powtarzana lub nie. Zależy od narzuconej z góry koncepcji.

K.K.T.: Praca rozpoczęła się niepozornie, od początku była dobrą zabawą, ale w trakcie całej produkcji równolegle rozwijaliśmy formy utworów, schematy, środki wyrazu czy format utworów. Z mojego punktu widzenia zaistniała wręcz taka manifestacja, kontra względem tzw. ładnego grania klasycznego, tj. ładnej produkcji dźwięku, szlachetnej barwy, bez zgrzytów etc. – coś nowego, wyjście z „garnituru profesora” czy form klasycznych. Wstępnie bazowaliśmy na nagranych moich improwizacjach, na samplach, ale też przez trzy lata spędziliśmy setki godzin w Abletonie, aby to, co czuliśmy intuicyjnie, umieścić w naszym wspólnym pierwszym albumie. Produkowaliśmy muzykę absolutnie myśleniem nieklasycznym, out of the box, bez utartych tradycji, kierunków… Wreszcie mogłem również „brzydko” pograć i wyżyć się na altówce, poszukując niekonwencjonalnych dźwięków, których na co dzień nie wykorzystuje się przy interpretacjach Bacha, Mozarta czy Pendereckiego. Zatem był to dla mnie wyjątkowo kreatywny czas. Uświadomiłem sobie i utwierdziłem w poczuciu, iż świat elektroniki winien się w moim życiu również równolegle toczyć i rozwijać.

Marlena Wieczorek: Obaj jesteście Ambasadorami kampanii społecznej Save the Music mówiącej o roli muzyki w życiu człowieka – jak określilibyście znaczenie muzyki we własnym życiu? A w jaki sposób można zainteresować „niemainstreamową” muzyką dzieci, młodzież?

W.G.K.: Sam się przekonałem na własnej skórze, że muzyka uzdrawia, zwłaszcza kiedy materiał wyprodukowany jest bardzo dawno. Gdy ma się nastrój niezbyt pozytywny, niektóre utwory poprawiają niesamowicie samopoczucie kompozytora – to ciekawe, to jest ta moc dźwięku oraz ułożenia odpowiednich śladów i dobranych, różnych barw – chodzi o syntezatory itp.

K.K.T.: Sztuka jest narzędziem porozumienia między ludźmi. Muzyka jest moim paradygmatem i sposobem określania się w życiu, istotnym „medium”, przez które komunikuję się ze światem zewnętrznym. Utożsamiam się z altówką, to mój synonim, poprzez działania na jej rzecz wchodzę w rolę również adwokata oraz protagonisty spuścizny tego szlachetnego instrumentu.

Nie słowami, lecz dźwiękami mam najwięcej do opowiedzenia ludzkości, moim poczuciem frazowania, które czuję „podskórnie”, a nie inaczej, czasem muzycznym – muzyka to z całą pewnością mój język i ulubiony komunikator.

M.W.: Na dzisiejszych balach studniówkowych króluje polonez z „Pana Tadeusza”, kompozycja Wojciecha Kilara, ale wcześniej był to słynny polonez „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego – Waszego przodka. Jak dowiedzieliście się o tym związku rodzinnym? Czy dla Was to tylko fakt historyczny, a może znacie jakieś legendy rodzinne związane z Michałem Kleofasem?

W.G.K.: Dziadek od strony mamy często o tym mówił. Kiedy nagrywałem płytę CD pt. Klasykotronika, z takimi utworami jak Toccata i Fuga Jana Sebastiana Bacha czy inne utwory muzyki poważnej, ciocia, siostra mamy, podpowiedziała: „Może byś zrobił tego Poloneza Ogińskiego”, a ja odpowiedziałem, że będzie to zaszczyt zwieńczyć płytę tym właśnie utworem. W zasadzie to był pomysł firmy fonograficznej, żeby owa płyta z repertuarem z muzyki klasycznej została wydana. W tym wypadku to była firma wydawnicza ZPR Records.

M.W.: W ramach działań Save the Music marzy nam się zaproszenie Was do projektu związanego z interpretacją wspomnianego poloneza przez pryzmat Waszej inwencji twórczej oraz połączonego z Waszym wspólnym koncertem w miejscu pochodzenia przodka. Czy byłoby to z Waszej perspektywy ciekawe wyzwanie artystyczne? Przyjmiecie zaproszenie…?

W.G.K.: To dobry pomysł. Czasami, jak mam jakiś wywiad, a nie mam swoich instrumentów pod ręką, rapuję tego poloneza. Przyjmujemy zaproszenie!

Kategorie: Rekomendacje – Sto twarzy STOART

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć