Siergiej Połunin / fot. Wikimedia Commons

felietony

Balet (nie)męska sprawa?

Sztuka baletu owiana jest mgiełką tajemnicy oraz licznymi stereotypami. Dlaczego? Może dlatego, że uprawiać ją mogą tak nieliczni. Doskonałość, do której dążą tancerze klasyczni nie znosi najmniejszego błędu, słabości. Trzeba mieć doskonałe ciało, zdrowe, sprawne, a jednocześnie zgrabne, szczupłe, piękne, o określonej wydolności, możliwościach technicznych i wyrazowych. Trzeba mieć siłę i wytrzymałość, wytrwałość i precyzję, a i to nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze muzykalność, subtelność, wrażliwość, jednym słowem to, co nazywa się talentem albo iskrą bożą. Siłą rzeczy zawodowo, na najwyższym poziomie balet może uprawiać jedynie garstka wybrańców – obdarzonych przez naturę talentem i miłością do tej trudnej sztuki. Na postrzeganie baletu jako czegoś dziwnego, tajemniczego złożyła się historia jego formowania i rozwój techniki, która dziś jest wprost karkołomna. Oprócz wymaganego przez technikę tańca klasycznego wykręcenia stawów nóg na zewnątrz i elastyczności mięśni i ścięgien, współczesny balet dąży do maksymalnego rozwarcia w biodrach. Mityczny szpagat nie jest już żadnym wyczynem – nad-szpagat jest na porządku dziennym. Rozwarcie i rozciągnięcie wraz z przypisaną baletowi klasycznemu delikatnością kłóci się w naszej świadomości  a może jeszcze bardziej w podświadomości  z wizją tego, co przywykliśmy uważać za „męskie”. Stąd jeden krok do uznania tej sztuki za „niemęską”. A przecież nic bardziej błędnego.

Wypadałoby zacząć od samego początku, kiedy sztuka baletowa wyrastała z tańców dworskich, ceremonialnych na dworze włoskim, a potem francuskim. To mężczyźni, dworzanie, w ówczesnych modnych strojach obciskających nogi i krótkich pluderkach byli zdecydowanie bardziej mobilni niż damy, odziane w długie i sztywne suknie, nie mogące pokazać nawet kawałeczka nogi. Stąd to w tańcach męskich tamtego okresu pojawiły się bardziej wirtuozowskie figury, które legły u podstaw techniki baletowej. Wykorzystał to młody król Ludwik XIV, każąc swym dworzanom, najwyższym w państwie urzędnikom tańczyć wokół siebie – Króla Słońce – niczym planetom wokół gorejącej gwiazdy i w ten sposób umacniając swój autorytet władcy. Z czasem pomysły choreograficzne nadwornych baletmistrzów zaczęły jednak przerastać dworaków, którzy choć ćwiczyli pilnie, nie zawsze byli młodzi i smukli (taniec aż do XIX wieku należał do pielęgnowanych umiejętności najpierw szlachcica, potem po prostu człowieka wykształconego we Francji i większej części zachodniej Europy). Nastała era tancerzy – zawodowców, bo francuski dwór, a po nim dwory Europy, zasmakowały w widowiskach muzyczno-tanecznych. Wciąż przewagę mieli mężczyźni, bo kobietom po pierwsze długo nie wypadało uprawiać zawodów artystycznych, po drugie modne stroje nadal nie pozwalały na coś więcej niż wdzięczne ukłony i dystyngowane kroczki. Skróceniem spódnicy tak, by odkrywała kostkę wsławiła się tancerka Marie Camargo, która także pozbawiła pantofelki do tańca obcasów, a Marie Sallé zaczęła występować w greckim chitonie, bez obowiązkowej peruki i maski! Mimo to nadal mężczyźni – uosobienie – co warto podkreślić – siły i zręczności w tańcu – byli władcami zbiorowej wyobraźni publiczności baletowej. Do historii przeszli, jako pierwsi noszący miano „bogów tańca”, Gaetano i August Vestrisowie, ojciec i syn. Ich występy opisywały damy w pamiętnikach, a ówczesne gazety donosiły o nich na pierwszych stronach, chwalono w równym stopniu ich umiejętności taneczne i aktorskie, co kształtność… łydek.

 

Gaetano i August Vestrisowie, portrety autorstwa Thomasa Gainsborough’a / źródło: Wikimedia Commons

Co zatem sprawiło, że balet z typowo męskiej sztuki stał się dziedziną czysto kobiecą, do przesady utożsamianą z małymi tancereczkami w różowych tiulowych spódniczkach albo łabędzimi bohaterkami baletów Czajkowskiego? „Zawinił” w tej mierze romantyzm, który na piedestale postawił kobietę, a raczej ulotną zjawę. Tancerka miała być jej ucieleśnieniem, z całą delikatnością, jaka można było wlać w taniec kobiecy dzięki wynalazkowi point. Wznosząc się na czubki palców i stając się duchami, zjawami, wróżkami i księżniczkami, tancerki zajęły w oczach widowni podium i zawładnęły nim niepodzielnie, z biegiem czasu doskonaląc wirtuozerię tańca na pointach. Teraz to popisy tancerki mknącej na scenie, ledwo dotykając ziemi, jej efektowne drobniutkie kroczki, bourrée en couru, piruety i arabeski były tym, na co czekała publiczność. Kobiety stały się głównymi bohaterkami baletów, poczynając od Sylfidy i Giselle, poprzez wszystkie baletowe księżniczki, wróżki, cyganki i bajadery XIX-wiecznego baletu, ukoronowane w choreografiach Mariusa Petipy. Zwielokrotniona przez towarzyszące jej żeńskie corps de ballet kobieta tak podbiła scenę, że dla mężczyzny nie zostało za wiele miejsca. Został sprowadzony do roli partnera – podtrzymywacza w pas de deux, tanecznie mniej ważny, bywało, że tancerz musiał sobie sam zaimprowizować kroki. Wyrafinowana publiczność paryska w swoim uwielbieniu do delikatnych, spowitych w tiule tancerek posunęła się tak daleko, że żądała usunięcia mężczyzn z baletu jako zbyt mało „poetycznych”. Zdarzało się, że role męskie wykonywały tancerki…

Należytą rangę tańcowi męskiemu przywrócił nasz rodak, Wacław Niżyński, który nie tylko swymi występami z Ballets Russes zachwycił zachód Europy, ale stworzył swego rodzaju ponętny, tajemniczy i trochę szkodliwy archetyp tancerza baletowego. Muskularny, ale jednocześnie smukły, koci w ruchach, przeistaczający się na scenie to w murzyńskiego niewolnika, to w niebieskiego bożka lub półzwierzęcego fauna stał się symbolem czegoś tajemniczego, pożądanego i zakazanego zarazem, mężczyzny nieosiągalnego, bo związanego ze swoim impresariem Siergiejem Diagilewem i pilnie przezeń strzeżonego. Za nim przyszli następni, świadomie lub podświadomie naśladujący Niżyńskiego, również dlatego, że musieli wejść w jego „baletki”, wykonując jego popisowe role: Miasin, Lifar i inni.

Wacław Niżyński w „Le Festin”, 1909 rok / fot. Wikimedia Commons

Dziś wydawałoby się, że stereotyp „niemęskiego” tancerza powinien odejść do lamusa, a jednak trzyma się mocno. Gwiazdy Nurejewa, Barysznikowa, Malakhova czy ostatnio m.in. Siergieja Połunina widać nie mają takiej siły, jak wszechobecne różowe tiule we wszystkich filmach, kreskówkach i kolorowankach dla dzieci. Nikt nie dba o to, by podkreślić, że taniec klasyczny to wielka siła i zręczność ujęta w żelazne karby dyscypliny oraz giętkiego ciała, któremu nie wolno zbrzydnąć, zmężnieć, bo taka jest konwencja i estetyka klasycznych baletów. Z drugiej strony XX i XXI-wieczny balet współczesny to kwintesencja męskości, wspaniałe główne role herosów, władców i bohaterów jak Spartakus, kochanków jak Casanova i Don Juan, wybitnych jednostek z historii i literatury. Wydaje się, że historia tańca zatoczyła koło, a w balecie nastąpiło ponowne równouprawnienie. Ciekawe, ile trzeba będzie czekać, by ten fakt przedarł się do społecznej świadomości. 

Rudolf Nuriejew, fot. Allan Warren / źródło: Wikimedia Commons

 

Spis treści numeru tematycznego „Cały ten taniec”

Meandry:

Wstęp redakcyjny (Anna Kruszyńska)

Felietony:

Balet (nie)męska sprawa?  (Katarzyna Gardzina-Kubała)

Zatańczyć o współczesnym świecie  (Aleksandra Chmielewska)

Wywiady:

„Różnorodność jest bogactwem, z którego staram się czerpać”. Wywiad z Jackiem Przybyłowiczem (Ewa Schreiber, Anna Kruszyńska)

„W balecie wszystko zaczyna się od głowy”. Wywiad z Maksimem Woitiulem  (Anna Kruszyńska)

Recenzje:

Jak to się robi w Ameryce, czyli „Terpsychora w tenisówkach. Taniec post-modern” Sally Banes  (Katarzyna Bartos)

Optymiści mogą wszystko – Richard Buckle  „Diagilew”   (Anna Wyżga)

Publikacje:

Opowieść o samotności. Matthew Bourne, „Jezioro łabędzie” i krótka historia pierwowzoru  (Renata Dobkowska)

Wybrane elementy techniki ruchu Rudolfa Labana w kształceniu na specjalności rytmika na wyższej uczelni muzycznej  (Magdalena Sawicka)

Edukatornia:

Mityczne korzenie klasycznego tańca indyjskiego  (Renata Dobkowska)

Edukacja taneczna w amatorskim ruchu artystycznym. Realizacja autorskiego programu “Myśl w ruchu”  (Marta Zawadzka)

Kosmopolita:

Zwycięskie kroki przeznaczenia  (Katarzyna Trzeciak)

Bronisława Niżyńska  (Aleksandra Szyguła)

Rekomendacje:

Instytut Muzyki i Tańca: Portale (taniecPOLSKA.pl i tance.edu.pl); Polska Platforma Tańca

Wydawnictwa wydane we współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć