Relację z 47. Poznańskiej Wiosny Muzycznej przedstawiamy w wielogłosie. Splatają się w nim rozmaite wątki, preferencje, wrażliwości i sposoby opisu. W efekcie powstała mozaikowa relacja, która ma w sobie coś z mozaikowości i różnorodności samego festiwalu.
17 marca 2018 (sobota) godz. 17:00 Akademia Muzyczna, Aula im. Stefana Stuligrosza
Joanna Blejwas – saksofon
Gdyby sobotni saksofonowy recital miał nosić tytuł „portret saksofonu”, jak proponuje jego bohaterka – Joanna Blejwas, pozostaje bliżej przyjrzeć się jego odcieniom. Wszak na ów portret złożyło się wiele twarzy – miejscami abstrakcyjnych, o nieokreślonej tożsamości, gdzie indziej jakby znajomych, rozpoznawalnych i powtarzalnych. Ich kalejdoskopowy katalog pojawił się w muzycznej wizytówce recitalu – utworze Jacquesa Wildbergera zatytułowanym nie inaczej, jak właśnie Portrait – napisanym z dużą swadą i z doskonałym poczuciem muzycznego czasu – choć przepełnionym różnorodnymi technikami i efektami brzmieniowymi, to jednak trwającym na tyle krótko, by słuchacz nie odniósł wrażenia efekciarstwa i nadmiaru środków. Kompozycja Mutuo na saksofon altowy i elektronikę Katarzyny Taborowskiej-Kaszuby zapisała mi się w pamięci w zgoła odmienny sposób – jako trwająca na tyle długo, by mimo dość oszczędnej liczby pomysłów (wśród których prym wiodła repetycja jednego dźwięku, o zmieniającej się barwie, natężeniu, tempie, nieznacznie częstotliwości czy rejestrze) niestety zdążyć nieco znużyć słuchacza. Szkoda, że moim zdaniem najciekawsze w tym utworze brzmienia – multifony i dudniące niskie dźwięki saksofonu – pojawiły się dopiero pod koniec.
Prawykonanie to jednak trzeba docenić, gdyż koncertowy portret pozbawiony elementów eksperymentalnych i improwizatorskich, których z pewnością nie można odmówić kompozycji Taborowkiej-Kaszuby, mógłby okazać się kolejną „laurką” dla saksofonowej twórczości spod znaku „contemporary classical”, sygnowanej chociażby przez kultową saksofonową (choć pierwotnie klarnetową) Sekwencję IX b Luciana Berio. Choć tej kompozycji również nie można odmówić walorów eksperymentatorskich – wypróbowywania możliwości instrumentu – co zresztą jest charakterystyczne dla cyklu Beriowskich Sekwencji – nie można także nie zauważyć jej bardziej „akademickiego” charakteru – dźwiękowe meandry z pewnością nie są tu dziełem improwizacji, lecz kolejnymi permutacjami swoistej „niekończącej się melodii”.
Joanna Blejwas, fot. Agata Ożarowska
Ramą dla portretowego recitalu okazały się dwie jakże sugestywne kompozycje o nieco ilustracyjnym (by nie powiedzieć „pocztówkowym”) charakterze – Maï Ryo Nody oraz Jungle Christiana Lauba. Pierwsza z nich nawiązuje do początków Japonii jako państwa i bitwy na morzu. Pod wpływem sugestii programem utworu przytoczonym przez Joannę Blejwas, trudno było uniknąć pozamuzycznych skojarzeń z odgłosami okrętowej syreny czy bulgotania wzburzonej morskiej piany. Drugi z utworów i zarazem ostatni podczas koncertu okazał się prawdziwym fajerwerkiem, a właściwie wirtuozowską etiudą eksplorująca technikę slapu. Hipnotyzujacy gąszcz dźwięków niczym krople deszczu trącającego o konary drzew, świetne efekty tła i figury osiągane dzięki kontrastom dynamicznym – obraz jakże barwny i ruchliwy, bynajmniej „nie martwa natura”!
Tak jak malarz rzadko kiedy okazuje się być skutecznym marszandem swej twórczości, tak muzycy, którzy mają coś ciekawego do przekazania – nie tylko za pomocą mowy dźwięków swego instrumentu – to zjawisko wciąż rzadkie na polskim rynku sztuki koncertowej. Tym bardziej warto odnotować żywy kontakt Joanny Blejwas z publicznością, stworzony dzięki narracji artystki ubarwiającej przerwy pomiędzy poszczególnymi utworami.
[Weronika Nowak]
17 marca 2018 (sobota) godz. 19:00 Poznańska Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna I stopnia nr 2 im. Tadeusza Szeligowskiego, Sala koncertowa
Flute o’clock
Ewa Liebchen, Rafał Żółkoś – flety
Dotarcie na koncert duetu Flute o’clock tego wietrznego wiosennego wieczoru było dużym wyzwaniem, jednak publiczność została sowicie nagrodzona za swoją wytrwałość. W półmroku sali koncertowej, ożywianym co jakiś czas grą świateł, można było wysłuchać prawdziwego fletowego misterium. Podczas występu duetu zmieniały się nie tylko odmiany i rejestry fletu, ale także jego emploi: od eterycznych, subtelnych brzmień, po organiczne odgłosy nierozerwalnie splecione z ciałem wykonawców. Partia fletu bywała przedłużeniem ludzkiego oddechu, nieartykułowanych odgłosów krtani, jęku czy chrypienia, ale niekiedy przechodziła w swobodny ptasi śpiew. W niektórych momentach, jak w Halnym Sławomira Kupczaka, instrument odrywał się nawet od ust grającego, by wykonawca mógł bezdźwięcznie imitować grę w geście czystego perfomensu.
Utwory polskich twórców urodzonych na przełomie lat 70. i 80. świetnie oddawały ich indywidualne idiomy kompozytorskie. W Onyx (2010) Dariusza Przybylskiego na dwa flety usłyszeliśmy wyrafinowany dialog instrumentów, delikatne szumy, szybkie arabeski, repetycje i ozdobniki, które wymagały od duetu wielkiej precyzji wykonawczej.
W Halnym (2017) Sławomira Kupczaka na flet i elektronikę przeważały brzmienia transowe – czasem powtarzane, zapętlane, wygaszane, kiedy indziej nawarstwiane, rytmizowane i desynchronizowane aż do wrażenia chaosu. Pojawiły się tu dźwięki chrapliwe, agresywne, a poczucie industrialnego, klubowego charakteru tej muzyki dodatkowo wzmagały gwałtowne mechaniczne cięcia i nieoczekiwane zwroty akcji. Dopełnieniem wirtualnej, elektronicznej warstwy dźwiękowej było „pokazowe” imitowanie gry przez wykonawczynię na uniesionym do góry instrumencie. W tym przekornym, performatywnym geście warstwa wizualna została oderwana od warstwy dźwiękowej, a flet oderwał się choć na chwilę od ust grającego.
W Hgrrrsht (2015) na dwa flety i krtanie Dobromiły Jaskot równorzędnym obok fletu instrumentem staje się ludzkie ciało. Pomiędzy konwulsyjne dźwięki fletów, glissanda, delikatne podmuchy i stukot klapek wplecione zostały okrzyki, westchnienia, pomruki, gwizdy, pojedyncze głoski, a nawet śpiew. Ważny był tutaj każdy niuans, każdy oddech, a szybkie i nieoczekiwane zmiany brzmień wytwarzały duże napięcie. Całość komponowała się w różnorodną, ekspresyjną i zdumiewająco płynną całość. Utwór zakończył się dialogiem odgłosów z dna gardła i symbolicznym gestem zasłonięcia ust dłonią.
Intrygująca była także mechaniczno-algorytmiczna Composition arithmetique (2017) Artura Zagajewskiego, w której flet piccolo (Ewa Liebchen) dialoguje z piskliwymi, elektronicznymi tonami. Punkt po punkcie rozbudowują się tu mikromotywy, powtarzane, odwracane, zastępowane nowymi. Z prostych, monotonnych interwałów, tworzy się kompozycja, którą z łatwością można śledzić na poziomie mikrozależności, ale która w swoim całościowym wymiarze ciągle pozostaje dla słuchacza zagadką. Partia fletu doskonale, precyzyjnie wtapia się swoimi izolowanymi dźwiękami w strukturę dyktowaną przez brzmienia elektroniczne – efektem jest ścisły kontrapunkt człowieka i maszyny.
W repertuarze znalazły się ponadto rzadko wykonywane w Polsce utwory uznanych współczesnych kompozytorów europejskich W Japanese Garden (2013) w wersji na dwa flety i elektronikę rumuńskiej kompozytorki, Doiny Rotaru, flety snują swobodny, melodyjny dialog. Opalizujące brzmienia śpiewu alikwotowego w warstwie elektronicznej oraz efekt echa wzmagają wrażenie przestrzenności dźwięku. Choć partia fletu w tym utworze w największym stopniu ewokowała tradycyjne skojarzenia, to i tutaj z drżących, subtelnych brzmień i orientalnie brzmiących motywów, emanowało coś egzotycznego, niezwykłego i uduchowionego.
Carceri d’Invezione IIb Briana Ferneyhough to utwór złożony i konwulsyjny. Gwałtowne przeskoki między rejestrami powodują, że odbieramy go niemal w kategoriach polifonii. Śledziliśmy tu prawdziwy katalog wirtuozowskich figur fletowych – od oddechu, szumu i terkotu po czysty dźwięk. Wykonanie (Rafał Żółkoś) cechowała duża ekspresja, która uświadamiała, że wykonawca osiąga tu szczyty swoich możliwości, a równocześnie mierzy się ze swoimi ograniczeniami.
Zamiast występu dwojga flecistów otrzymaliśmy tego wieczoru pokaz prawdziwych multiinstrumentalistów, a koncert był jednym z tych wydarzeń, podczas których tak mocno uzależniamy się do obecności grających na scenie, że pod koniec żałujemy, gdy trzeba się z nimi pożegnać.
[Ewa Schreiber]
Flute o’clock, fot. Agata Ożarowska
18 marca 2018 (niedziela) godz. 19:00 Pałac Działyńskich, Sala Czerwona
Wieniawski Kwartet
Sześć utworów na cztery instrumenty smyczkowe i czwarty „wiosenny” koncert (nie licząc piątkowej „Wiosny Młodych”) – tak miał brzmieć przepis na mój niedzielny wieczór spędzony w Sali Czerwonej Pałacu Działyńskich. Przepraszam, pomyłka – utworów podczas mojego wieczoru było jednak pięć, gdyż w czasie, gdy muzycy Wieniawski Kwartet prawykonywali Strumień czasu Agnieszki Zdrojek-Suchodolskiej moje uszy karmiła kakofonia ulicznego korka.
I Kwartet smyczkowy Jaromira Gajewskiego, choć nasycony dysonansami i wręcz jakąś pierwotną, bruitystyczną surowością brzmienia przyniósł im jednak spore ukojenie, a jednocześnie ożywienie, w dużej mierze za sprawą wartko prowadzonej narracji i ciekawych pomysłów fakturalnych – homorytmicznych bloków o drapieżnym brzmieniu, rytmicznego ostinato wiolonczeli i fraz prowadzonych przez poszczególne instrumenty traktowane solistycznie, czy długowybrzmiewających flażoletowych dźwięków przeplatanych lżejszym pizzicato.
Zgoła odmiennie kształtowała się narracja kolejnego utworu – XVII Streichquartett Bogusława Schaeffera – zwłaszcza w pierwszej części prowadzona dłuższym łukiem, o nieco neoromantycznym wyrazie i rozmytych konturach fraz realizowanych przez poszczególne instrumenty. Spośród wszystkich czterech części kompozycji najbardziej zwróciłą moją uwagę część III – najbardziej frywolna, w charakterze scherza, wypełniona krótszymi strukturami o wyraźniej zaznaczonych konturach, dyskretnie “puszczająca oko” w stronę tonalności dur-moll.
Drugim utworem o porównywalnym czasie trwania, „ciężarze” gatunkowym i percepcyjnym był XIV Kwartet smyczkowy op. 122 Krzysztofa Meyera zaprezentowany w drugiej części koncertu. W odróżnieniu od kompozycji Schaeffera, chwilami nużącej i osobliwej, trzyczęściowa kompozycja Meyera wydawała się bardziej czytelna formalnie i interesująca pod względem fakturalno-brzmieniowym, zwłaszcza jej druga trzyfazowa część o znamionach formy symetrycznej – naznaczona liryzmem skrajnych faz i prowadzeniem muzycznej narracji w duecie oraz większym dramatyzmem w fazie środkowej, którego reminiscencje pod postacią gamowych przebiegów powracały w fazie ostatniej.
Prostota, finezja i lekkość – tak najkrócej można by określić kompozycję Weast / Zawschód Jerzego Zieleniaka. Nie trzeba znać tytułu tego utworu, by rozpoznać w nim muzyczną fuzję jazzowej improwizacji, taneczności, bluesowej harmonii, a nawet harmonii rezonującej echem twórczości Pata Metheny’ego. Fascynująca muzyczna podróż, której eklektyczność nie przypomina zbioru turystycznych łapaczy kurzu lecz album żywych, kulturowych fascynacji. Tym bardziej szkoda, że twórczość tego związanego z Poznaniem kompozytora tak rzadko można gdziekolwiek usłyszeć.
Ostatni utwór – II Kwartet smyczkowy „Spiski” Sławomira Czarneckiego okazał się z kolei podróżą w rejony góralszczyzny, jednak podróżą po szlakach tak mocno już wydeptanych, tak dawno zasłyszanych i nie potrafiących niczym zaskoczyć, ba! nawet się o to nie starającej.
Postarali się za to bardzo muzycy Wieniawski Kwartet i mam tu na myśli nie tylko ich grę – właściwie przebiegającą bez zarzutu (poza pomyłką w utworze Meyera), lecz bardzo dobry, zrównoważony program koncertu – dwie części, po jednym prawykonaniu w każdej, po jednym utworze z gatunku tych „wymagających” – przepis godzien zapamiętania.
[Weronika Nowak]
19 marca 2018 (poniedziałek) godz. 17:00 Galeria u Jezuitów
Blanka Dembosz – sopran, Łukasz Laxy – wiolonczela
W drodze na wiosenny koncert w Galerii u Jezuitów towarzyszył mi wyjątkowo uporczywy, zimowy wiatr. Przy tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych obawiałem się niskiej frekwencji na widowni. Nic bardziej mylnego – wydarzenie spotkało się z szerokim zainteresowaniem, co można było uznać za sukces i pozytywny znak jeszcze przed usłyszeniem pierwszych dźwięków występu. Na sali rzucały się w oczy profesjonalnie rozstawione cztery monitory studyjne, zapowiadające obecność dźwięków elektroakustycznych.
Koncert rozpoczął się wykonaniem Sept Papillons Kaiji Saariaho na wiolonczelę solo – utworu obfitującego w bardzo interesujące efekty brzmieniowe. Brzmienia te wydobywał przy pomocy bardzo precyzyjnej artykulacji Łukasz Laxy. Kompozycja tworzyła jednak nie tylko galerię interesujących dźwięków, ale również angażujący słuchaczy pejzaż emocjonalny. Kompozytorka oraz podążający jej śladem wykonawca subtelnie i poetycko łączyli ze sobą fragmenty szmerowe, czy też raczej bolesne okrzyki wiolonczeli, z odcinkami wiosennie rozkwitającej harmonii.
Znaczną precyzją wykonawczą wykazała się również sopranistka, Blanka Dembosz. W kompozycji Martyny Koseckiej Passaggio wokalistka swobodnie i czysto intonowała punktualistyczną melodię, szept, imponujące glissando oraz jodłowanie. Utwór spójnie połączył różnorodne techniki wyrazu wokalnego oraz instrumentalnego. Wiolonczelista wykonywał niemal kontrabasowy walking, ekspresyjnie tupał stopą oraz stukał palcami w korpus instrumentu. W powietrzu unosił się duch surkonwencjonalizmu – dwa pierwsze utwory poruszały się płynnie między emocjonalnym wyrazem pasji oraz samoświadomym pastiszem.
Kompozycja Mnie Aliny Kubik rozpoczęła się powracającym tonem sopranu oraz flażoletowym motywem wiolonczeli. Sopranistka przełamała kontemplacyjną aurę tego popołudnia, prezentując z dużą donośnością wyższe rejestry swojego głosu. Wiolonczela zaś zabrzmiała w fakturze akordowej, nieobecnej do tej pory na koncercie, prezentując zaskakująco przyjemne, okołotonalne współbrzmienia.
Następnie zabrzmiały dwie najkrótsze kompozycje tego wieczoru – Psalm 131 Katarzyny Kwiecień-Długosz oraz Brevis Jakuba Polaczyka. Utwory zdawały się zgrabnie łączyć w jedną całość i wzajemnie się dopełniać, co na pewno zostało osiągnięte dzięki spójnej interpretacji wykonawców. Obie kompozycje brzmiały nieco bardziej surowo i formalnie w porównaniu z wcześniej prezentowanym programem. Zapewne ich partytury skrywają ciekawe zależności, proporcje i niuanse.
Utwór Vin Blanc na sopran i 9 kieliszków do wina Jerzego Fryderyka Wojciechowskiego sprawiał wrażenie najbardziej nowoczesnej kompozycji tego wiosennego koncertu. Łączył ze sobą wysokie rejestry sopranu, stukanie w kieliszek oraz brzmienie grzechotania pudełkiem zapałek. Wszystko zostało zaprezentowane w poważny, wzniosły sposób, a dzwonienienie w szklankę oddawało hołd wielowiekowej tradycji muzyki artystycznej Zachodu. Właściwie w tym wypadku tendencja surkonwencjonalistyczna odwróciła się w przeciwną stronę – fragmenty humorystyczne zostały wykonane z pokerowym dystansem oraz profesjonalizmem.
S!c Marty Śniady na sopran solo i elektronikę to ostatni utwór wykonany tego popołudnia, a zarazem jedyny wykorzystujący elektronikę. Sopranistka znów wykazała się warsztatem oraz wszechstronnością, stosując wiele różnych form wyrazu, które na płaszczyźnie ekspresji zgrywały się z ciekawym brzmieniem elektroniki. Dało się tu odczuć profesjonalizm realizacji dźwięków elektronicznych, bo w bardzo trudnej do nagłośnienia sali dźwięki rozchodziły się równomiernie i precyzyjnie.
[Wojciech Krzyżanowski]
Blanka Dembosz, fot. Agata Ożarowska
19 marca 2018 (poniedziałek) godz. 19:00 Akademia Muzyczna, Aula Nova
Sinfonietta Pomerania
Tadeusz Dixa – dyrygent
Karolina Piątkowska-Nowicka – skrzypce
Joanna Marcinkowska – fortepian
Koncert Sinfonietty Pomeranii był jednym z tych, które po prostu muszą się odbyć podczas każdego (organizowanego przez Związek Kompozytorów Polskich) festiwalu. Prezentował zatem kompozycje twórców zasłużonych – tym razem obok kompozytorów związanych z Akademią Muzyczną w Poznaniu usłyszeliśmy również, zapewne ze względu na pochodzących z Gdańska wykonawców, utwory gdańszczan – Andrzeja Dziadka i Tadeusza Dixy. Nie oznacza to jednak, że w programie nie pojawiły się pojawiły się elementy zaskakujące, a przynajmniej pozwalające się zrelaksować.
Dla uczestnika festiwalu muzyki współczesnej spragnionego bardziej wyrafinowanych brzmień i zestawień barw prawdziwym relaksem okazał się nowy utwór Moniki Kędziory, Ex imo mari. Szczególnie w kontekście neoklasycznych i neoromantycznych dzieł kompozytorów gdańskich. Wolno toczący się utwór, poprzez nieustanne „przypływy i odpływy” (skojarzenia morskie jak najbardziej wskazane) mógł wprawić słuchacza w stan hipnozy, a przynajmniej przyjemnego odprężenia. Nie zabrakło tak lubianych przez artystkę perkusjonaliów – kijów deszczowych, bambusowych dzwonków, grzechotek przypominających muszle.
Drugim prawykonaniem tego wieczoru był Koncert na fortepian i małą orkiestrę Zbigniewa Kozuba – doskonała łamigłówka dla muzycznej pamięci melomanów. Utwór przywodził mi na myśl skojarzenia z Sinfonią Luciana Beria lub twórczością Bernda Aloisa Zimmermanna, gdyż złożony był z (pseudo)cytatów z muzyki różnych epok, zamazywanych i przykrywanych bardziej atonalnymi brzmieniami. Mnie samej udało się wysłyszeć m.in. inspiracje środkową częścią II koncertu fortepianowego Rachmaninowa, późnymi utworami Góreckiego, Etiudą „Na czarnych klawiszach” Chopina i koncertem fortepianowym Prokofiewa.
Cały koncert rozpoczęła natomiast bardzo wciągająca kompozycja dyrektora festiwalu, Artura Kroschela, Nimis na 15 wykonawców. Z jednej strony było w niej coś szokująco bezosobowego, pozbawionego emocji, a jednocześnie zaskakująco uspokajającego (być może za sprawą pustych oktaw i kwint na początku). Kompozycja właściwie całkowicie pozbawiona poszerzonych technik skupiała się raczej na niezwykłych zestawieniach barw instrumentalnych – szczególnie urzekł mnie fagot z fortepianem – ujętych w punktualistyczną fakturę z dużą ilością oddechu, choć przez cały utwór wyraźnie wyczuwalny był puls.
[Ewa Chorościan]
Sinfonietta Pomerania, fot. Agata Ożarowska
20 marca 2018 (wtorek) godz. 17:00 Akademia Muzyczna, Sala Błękitna
Ostap Manko – skrzypce, Rafał Zapała – elektronika, klawesy
Skrzypce i elektronika to prawdziwy duet na miarę naszych czasów. Jednak z programu recitalu Ostapa Manko i Rafała Zapały zaledwie finałowy utwór Alexandra Schuberta, Weapon of Choice na skrzypce, sensor, live electronics i live video zdawał się w pełni wykorzystywać zestawienie tych „instrumentów”.
Otwierające koncert prawykonanie No meaning detected Rafała Zapały stanowiło osobiste rozważania kompozytora nad zagadnieniami zwrotu treściowo-estetycznego w nowej muzyce. Muzycznie było ono bardzo proste – skrzypce naśladowały odgłos syntezatora mowy, który z kolei odczytywał rzucane na slajdach kolejne zapytania, dotyczące sytuacji wykonywania i powstawania muzyki współczesnej. Kierowany do publiczności swoisty refren „Yes or not?” nie doczekał się niestety zbyt żywych reakcji – potwierdzeń lub zaprzeczeń widzów.
Dobrze zapowiadało się drugie tego wieczora prawykonanie – Transgression II Ostapa Manulyaka. Rozpoczęły je zupełnie nieoczywiste brzmienia skrzypiec – szumy, odgłosy piły, szurania, które jednak szybko przerodziły się w zupełnie tradycyjne zagrania – tryle i pasaże na tle dronowej elektroniki, w której pobrzmiewały wręcz echa ludowych zaśpiewów.
[Ewa Chorościan]
Rafał Zapała, Ostap Manko, fot. Zuzanna Szczerbińska
W Sali Błękitnej poznaliśmy tego dnia nowe nurty muzyki XX wieku – glitch art, sound art, bio art. Estetyko, odejdź w zapomnienie!
Rafał Zapała i Ostap Manko zaprezentowali dzieła ostre, wybuchowe, skomplikowane. Wykorzystywały one technologię w szerokim tego słowa znaczeniu.
No meaning detected zostało prawykonane przez samego kompozytora i artystę dźwięku, Rafała Zapałę. Utwór przeznaczony był na skrzypce i elektronikę.
Na takich koncertach jak ten, zaspokojony jest zmysł słuchu, ale także wzroku. Przed widzami na wielkim ekranie pojawił się pusty pulpit komputera, z którego już wkrótce mieliśmy korzystać jak z telepromptera. Wraz z rozpoczęciem muzyki odezwał się do nas anglojęzyczny głos wygenerowany cyfrowo, który zadawał pytania i oczekiwał na nie odpowiedzi, np.: Czy tęsknisz za znaczeniem? Była to gra algorytmami. Pytania, z pozoru zadziorne, zaczęły napierać i wymagać coraz szybszej reakcji: Hej, publiko, YES or NO?. Początkowo dotyczyły zwykłych poleceń technicznych. Z czasem jednak, im bardziej wchodziliśmy w dialog z maszyną, pojawiły się pytania dotyczące preferencji, m.in. w sztuce: Oh, Czy podoba Ci się sztuka przed Internetem? YES or NO?.
Chatbot, czyli sztuczna inteligencja, zaczęła podpytywać nas nawet: Czy muzyka jest językiem? A czy język jest muzyką? YES or NO?. Tak czy nie? TAK czy NIE? Na szczęście na sali znaleźli się muzykolodzy, którzy zdążyli wybrnąć z sytuacji i odpowiedzieć poprawnie. Tak oto, wychodząc od pustych, nic nie znaczących pytań, maszyna zaczęła wywierać na słuchaczy presję i powodować ich szybki refleks, aż do pomrukiwania, śmiechu, zażenowania czy wstydu. Kontrowersyjne pytania o ogólną egzystencję przerodziły się w badanie sytuacji koncertowej. Pytanie Czy skrzypek jest Master czy Slave? wprawiło w zakłopotanie i wywołało rozproszenie wśród odbiorców. Całe wystąpienie miało wydźwięk metaforyczny, bo uświadamiało, jak daleko może zajść technologia i w jakie sfery życia prywatnego potrafi się wkraść.
Utwór był doskonały, głównie ze względu na udaną synchronizację muzykai z komputerem. Skrzypce imitowały intonację głosu sztucznej inteligencji, tempo deklamacji tekstu zostało zachowane, dzięki czemu całość brzmiała naturalnie. Jednak to tylko komputer. Dlatego i tutaj pojawiły się już pierwsze oznaki glitchu.
[Monika Winnicka]
20 marca 2018 (wtorek) godz. 19:00 Akademia Muzyczna, Aula Nova
Ensemble airborne extended (Austria)
Sonja Leipod – klawesyn, Caroline Mayerhofer – flety proste/Paetzold, Doris Nicoletti – flety, Tina Žerdin – harfa
Dyrektor Artystyczny Poznańskiej Wiosny Muzycznej co roku zapewnia słuchaczom gratkę posłuchania festiwalowego „mainstreamu” muzyki współczesnej w wykonaniu znakomitych zagranicznych zespołów. Tym razem gościem festiwalu był austriacki Ensemble airborne extended. Jego głównym znakiem rozpoznawczym jest bardzo nietypowy skład, balansujący na pograniczu wykonawstwa historycznego i muzyki nowej: klawesyn/fortepian, flety, w tym flet prosty i Paetzold oraz harfa.
Druga kompozycja wieczoru, Seascape Fausto Romitellego, przeznaczone była na niecodzienny instrument, jakim jest Paetzold. Utwór faktycznie stanowił studium bulgotów i szumów, które mogły kojarzyć się z podwodnym krajobrazem, a specyficzny wygląd fletu i sposób zadęcia budził we mnie dodatkowo dziecinne skojarzenia z peryskopem łodzi podwodnej.
Fajerwerkiem tego koncertu okazała się pierwsza kompozycja w programie, Monadologie XXIX „London in the Rain” Bernharda Langa – dowcipna, pełna uwielbianych przez kompozytora zapętleń, w której twórca eksploruje skrajne rejestry zespołu airborne extended, a poniekąd trochę żartuje z jego egzotycznej obsady – ach to brzmienie organów uzyskiwane na keyboardzie!
Niestety, po dwóch pierwszych utworach napięcie znacznie opadło, a dalsze kompozycje okazały się bardziej lub mniej udanymi przykładami „muzyki festiwalowej”. Zabawę efektami ujętymi w początkowo odrealnione, a następnie bardzo ostre brzmienia zapewnił nam Eduard Demetz w dwóch fragmentach: Nordpol i Ostpol. Na echa muzyki dawnej, zamazywanej nieco atonalnymi strukturami oraz brzmieniami elektronicznymi postawił Wolfgang Mitterer w Courtains. Wyraźne inspiracje muzyką klawesynową Ligetiego dostrzec można było natomiast u Elisabeth Harnik w Noisy Pearls na klawesyn solo. Trochę w idiomie lat 60. utrzymana była sonorystyczna kompozycja Tomasza Skweresa, wykorzystująca początkowo szybkie tryle, a następnie bardziej statyczne współbrzmienia.
[Ewa Chorościan]
21 marca 2018 (środa) godz. 19:00 Urząd Miasta Poznań, Sala Biała
Meta Ensemble
Agata Tuchołka – flet, Paweł Kroczek – klarnet, Krzysztof Karpeta – wiolonczela, Maria Bielewicz – wiolonczela, Hanna Lizinkiewicz – fortepian
Koncerty w Sali Białej Urzędu Miasta w Poznaniu to już pewna tradycja Poznańskiej Wiosny Muzyczna, niemal jak – nieobecna skądinąd w tym roku – „Muzyka z prądem”. Mają własną publiczność – kilkukrotnie większą niż większość wydarzeń festiwalu – oraz własną, nie do końca „poznańsko-wiosenną”, stylistykę. Jeszcze bez znajomości programu dokładnie wiemy, czego się po nich spodziewać, ponieważ koncerty w Sali Białej są jak wnętrze, w którym goszczą – bardzo mieszczańskie.
Meta Ensemble, fot. Agata Ożarowska
W tym roku zaprezentował się tu zespół powstały specjalnie na festiwal – Meta Ensemble. W programie natomiast dominowała estetyka „neo-” i „post-”: neoklasycyzm w kompozycji Mikko Nisuli, Metamorphoses II op. 21 na klarnet i fortepian, czy neoromantyzm u Pera Nørgårda w Pastoral na flet i fortepian. Marcel Chyrzyński w utworze Death in Venice sięgnął po brzmienia post-mahlerowskie i post-wagnerowskie (zresztą obydwaj twórcy są w kameralnej kompozycji cytowani). Postsonorystyczne okazały się utwory Kenta Olofssona, Prerian Spring na flet solo (w bardzo Szalonkowym stylu), a także – już z samego założenia – Soniristic trio na klarnet, wiolonczelę, fortepian i elektronikę Piotra Pawlika. Ten ostatni utwór, będący prawykonaniem, oparty na szumowo-usterkowej elektronice, prezentował różnorodne barwy i techniki, przestrojenie wiolonczeli, tłumienie fortepianu, zapętlenia elektroniczne dźwięków akustycznych.
[Ewa Chorościan]
22 marca 2018 (czwartek) godz. 17:00 CK Zamek, Scena Nowa
Fl:Ar-Art
Ania Karpowicz – flet i flet altowy, Zofia Dowgiałło – harfa
Czwartkowy koncert harfistki Zofii Dowgiałło i flecistki Anny Karpowicz rozpoczął się wykonaniem utworu Scrivo in vento Elliotta Cartera. Pierwsze dźwięki fletu, rozbrzmiewające w ciemności, oddziaływały mocno na podświadomość i tworzyły tajemniczą, oniryczną aurę. Przerwało ją nagłe wykrzyknienie fletu, funkcjonujące niemal jak symboliczny postmodernistyczny wtręt. Dzięki temu oderwaniu od zbudowanej w pierwszych sekundach emocjonalności, w odbiorze utworu nie przeszkadzały nawet osoby spóźnione, wchodzące do absolutnie ciemnej sali wraz ze snopem korytarzowego światła, które idealnie dopełniały naturę kompozycji. Kolejne wykrzyknienia fletu odbywały się w akompaniamencie przejeżdżającej nieopodal karetki, co dodatkowo spotęgowało współczesny, postmodernistyczny charakter tego wykonania. W końcu John Cage powiedział kiedyś, że nowoczesna kompozycja to taka, w realizacji której nie przeszkadzają żadne dźwięki z zewnątrz. W tym wypadku zapewne obaj kompozytorzy zza oceanu znaleźliby porozumienie.
Kolejny utwór, Towards the Sea III autorstwa Toru Takemitsu, w całości mieścił się w estetyce bliskiej impresjonizmowi. Subtelne harmonie i melodie harfy oraz fletu zdawały się rozwijać szczątkowo zapowiedzianą w pierwszej kompozycji oniryczność, co udowodniło doskonały dobór koncertowego repertuaru. Obsada fletu i harfy rozwinęła swój niemal baśniowy idiom brzmieniowy.
Aurerus na flet i harfę, kompozycja Macieja Jabłońskiego, częściowo kontynuowała idiom impresjonistyczny, ale w bardziej agresywny, niespokojny sposób. Harfa wygrywająca wirtuozowsko atonalne współbrzmienia w ekstremalnie wysokim rejestrze doskonale towarzyszyła powracającym niejako z pierwszej kompozycji koncertu wykrzyknieniom fletu, jednak w tym przypadku były to wykrzyknienia pełne wrażliwości, delikatności, które współtworzyły spójny, niemal programowy charakter utworu.
Następnie, przestrajanie harfy zapowiedziało powrót do ponowoczesności. Faktycznie, kompozycja Flarea Wojciecha Ziemowita Zycha eksponowała typowe dla artystycznej muzyki drugiej połowy XX wieku niestandardowe techniki wydobycia dźwięku, jednak nie robiła tego w ramach chłodnej, intelektualnej formy, a raczej subtelnej gry emocji i formalizmu, przywodzącej na myśl twórczość Salvatore Sciarrino.
Kompozycja Zofii Dowgiałło Spekt-Ar na harfę, flet i live electronics stworzyła najbardziej niepokojącą aurę. Bardzo subtelne frullato fletu oraz glissando harfy nagle przekształciły się w bogate drony dzięki efektom live electronics. Wysmakowane użycie pogłosów oraz efektu elektronicznej zmiany wysokości dźwięku złożyły się na niebanalne, ekspresyjne solo fletu. Towarzyszące mu drony świetnie spoiły się z brzmieniem harfy, której struny pocierane były smyczkiem.
[Wojciech Krzyżanowski]
22 marca 2018 (czwartek) godz. 19:00 CK Zamek, Sala Wielka
Barbara Borowicz – klarnet, Bartosz Sałdan – perkusja
Koncert Barbary Borowicz oraz Bartosza Sałdana oprócz dwóch podstawowych instrumentów – klarnetu i perkusji – obfitował w wykorzystanie środków elektronicznych oraz performatywnych. Co więcej, pod pojęciem perkusji kryło się w tym wypadku wiele nietypowych dźwięków.
Pierwszą kompozycją prezentowaną na koncercie był Temazcal Javiera Alvareza. Perkusista mógł wykazać się precyzją w grze na marakasach, które korespondowały z warstwą elektroniczną. Precyzja wykonawcza, różnorodność formy oraz motoryczność w partii taśmy złożyły wspólnie się na widowiskowy, angażujący utwór.
Następnie Barbara Borowicz wykonała In Freundschaft Karlheinza Stockhausena. Doskonała korespondencja performatywnego ruchu scenicznego z motywami klarnetu stwarzała całościową jakość dźwięku i obrazu.
Najbardziej rozbudowanym performatywnie utworem wieczoru było Atem Mauricio Kagela. Wspaniała inscenizacja, teatralizacja awangardowych brzmień taśmy oraz klarnetu wywoływała aurę przywodzącą na myśl ostatnie produkcje Davida Lyncha, na czele z III sezonem kultowego Twin Peaks. Mauricio Kagel na pewno byłby zadowolony z tak wizualnie oraz dźwiękowo interesującego wykonania swojego niemal klasycznego już utworu.
Utwór Ceci n’est pas une balle autorstwa Matthieu Benigno, Alexandre’a Espereta i Antoine’a Noyera wyróżniał się na tle reszty poprzez zawartość elementów humorystycznych. Odejście od grobowej powagi w środowisku muzyki nowej jest zdecydowanie czymś pożądanym, w związku z czym, pomimo pewnych wątpliwości, warto uznać taką postawę za wartościową. Pozostaje jedynie wyrazić nadzieję, że prób rozchmurzenia publiczności będzie się pojawiało coraz więcej i że będą one w coraz mniejszym stopniu przypominały estetykę polskiego kabaretu lat dwutysięcznych.
Wieczór zakończył się prawykonaniem utworu Reflexion poznańskiej kompozytorki Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej. Była to kompozycja tajemnicza, interesująca oraz złożona formalnie. Dodatkowo pierwiastek performatywny oraz precyzja wykonawcza ostatecznie stworzyły bardzo profesjonalne oraz nowoczesne wykonanie.
[Wojciech Krzyżanowski]
Barbara Borowicz i Bartosz Sałdan, fot. Zuzanna Szczerbińska
Festiwale muzyki współczesnej mają to do siebie, że czasem lansują coś, co przerasta formę nad treścią. Spędzając czas na festiwalu tej kategorii, otaczamy się tłumem znawców, pasjonatów i za nic w świecie nie możemy się nie znać! Bo co będzie, jeśli ktoś zapyta nas o element biografii występującego za chwilę artysty lub kompozycję sprzed pięciu, a może i dwudziestu pięciu lat…? Rany Boskie!
Można się zastanawiać, czy taką sztuczną powagę wytwarzają organizatorzy, czy raczej odbiorcy silą się na nią z powodu niedookreślonego statusu muzyki XX-wieku w kulturze i niewielkiej świadomości ludzi w tej dziedzinie. Tak czy inaczej, mam wrażenie, że muzyka współczesna ostatnimi czasy znalazła się w strefie stresogennej dla jej przygodnych użytkowników.
Czwartkowy wieczór na Sali Wielkiej w Zamku udowodnił, że może być inaczej. Ukazywał muzykę współczesną w świetle, które najbardziej lubię – w świetle zabawy: przyjemnej obserwacji, luźnej interpretacji i przyjaznej atmosfery.
Klarnecistka, Barbara Borowicz i perkusista, Bartosz Sałdan w trakcie sześciu wykonań przedstawili pierwotne znaczenie muzyki. Stworzyli dobry i zgrany duet.
Utwór pierwszy: amplifikowane marakasy i taśma. Kompozycja Temazcal Javiera Alvareza, medytacyjna, transowa, acz pobudzająca. Marakasy nagłośnione czułymi mikrofonami nadawały rytm warstwie taśmy i pobudzały całe ciało muzyka. Zapętlające się rytmy, ustandaryzowane formuły, hipnotyzowały na krótką chwilę do momentu zmiany taśmy i rytmu na… hawajskie hula! Śmiech rozległ się na sali, światła zgasły.
Utwór drugi: In Freundschaft Karlheinza Stockhausena. Słyszymy tytuł i pytamy, jaki będzie efekt. Czym ten utwór może nas zainteresować? Barbara Borowicz świetnie zaprezentowała trudną kompozycję pioniera muzyki elektronicznej. Ruchem całego ciała dokładnie odwzorowała zapisane w partyturze instrukcje dotyczące wizualizacji, a w warstwie muzycznej ukazała izolowane dźwięki, zmiany barwy, ambitusu, artykulacji i dynamiki. Dialogowanie dwóch kontrastowych brzmień kontynuowała aż do zadyszki. Klarnet rysował w powietrzu melodie. Prosta i przyzwoita, trafiająca w gust odbiorców i skupiająca uwagę wizualizacja. Trafione w punkt!
Utwór trzeci: muzyk skrada się niezauważalnie, przygląda się swoim dłoniom, uderza w bęben. Na twarzy muzyka maluje się osłupienie. Zaintrygowany wydanym dźwiękiem uderza w bongosy, kongo, dzwonki i klawesy. Rozbrzmiewa rytualny Proteus autorstwa Jesusa Torresa.
Utwór czwarty: tajemniczo zapisany Atem Mauricio Kagela na dowolny instrument dęty. Na scenę wchodzi przebrana postać, niektórzy rozpoznają w niej bohaterkę z kultowego serialu czasówPRL-u, Panią Marysię. Barbara Borowicz zmienia piękną długą wieczorową suknię na kolorową kieckę, apaszkę i blond krótką perukę. W utworze korzysta z klarnetów w stroju B, Es i klarnetu basowego. Performance skonstruowany jest z pomocą wielu dodatkowych przedmiotów zmieniających akustykę dźwięku i odbiór barwy. Wykonawczyni zasiada przy stoliku, rozpina plecak i synchronizuje się z taśmą w tle. Przesiada się na mały zgrabny taboret i zaczyna grać. W trakcie narzuca na siebie kołdrę i spod niej kontynuuje wykonanie; w czarę instrumentu wkłada apaszkę ściągniętą z szyi i piłkę tenisową, owija klarnet stretchem. Przyjemna profanacja.
Barbara Borowicz, fot. Zuzanna Szczerbińska
Utwór piąty: na tym panelu nie mogło zabraknąć body percussion. Jakże zabawna okazała się interpretacja utworu Ceci n’est pas une balle napisanego przez Matthieu Benigno, Alexandre’a Espereta i Antoine’a Noyer’a! Bartosz Sałdan wystąpił solo uroczo rozbawiając swoją grą aktorską. Poruszył wyobraźnię widzów imitując prostą sytuację podwórkową. Ukazał muzykę współczesną w trybie sportowym, korzystając z wyimaginowanej piłeczki kauczukowej. Latały nad nami samoloty, na chwilę odwiedziliśmy cyrk i podśpiewywaliśmy utwór z lat siedemdziesiątych “Still Alive” autorstwa Bee Gees. Znów na oczach widzów wydarzył się performance.
Utwór szósty: nawiązujące do ewolucji muzyki prawykonanie Ewy Fabiańskiej-Jelińskiej Reflection na klarnet i perkusję. Teatr dźwiękowy opierał się na odkrywaniu dźwięków, współbrzmień i dialogowaniu fauny i flory. Usłyszeliśmy imitacje odgłosów natury przez proste instrumenty perkusyjne (dzwonki pasterskie, janczary czy bęben obręczowy). Muzycy zwinnie poruszali się po scenie, czasem przystawali w zdumieniu, a kiedy indziej toczyli ze sobą “pojedynki na dźwięki”. To było dzikie i fascynujące – muzyczne safari!
Koncert okazał się bardzo udany, a jego audiowizualny odbiór gwarantował wiele przyjemności. Całość układała się w spójny scenariusz konceptualny. Cieszę się, że sekcja rytmiczna na Festiwalu “Poznańska Wiosna Muzyczna” bawiła i odprężała. Byle tak dalej!
[Monika Winnicka]
23 marca 2018 (piątek) godz. 16:30 Akademia Muzyczna, Sala Błękitna
Studencki Koncert Kompozytorski II
Tradycją towarzyszącą Poznańskiej Wiośnie Muzycznej są tzw studenckie koncerty kompozytorskie, w ramach których można usłyszeć kompozycje młodych twórców oraz wykonawców.
Tegoroczny II Studencki koncert kompozytorski rozpoczął się prawykonaniem kompozycji Filip na akordeon i taśmę. Tytuł utworu jest ściśle związany z osobą wykonawcy – akordeonistą Filipem Kawałą. Oprócz wykonania partii akordeonowej, pomagał on w nagrywaniu taśmy i kształtowaniu ostatecznego wyrazu partytury oraz wykonania. Kompozycja składa się z trzech części – pierwszą z nich, nazwaną chorałową, budują bardzo subtelne harmonie o głębokim wyrazie emocjonalnym. Druga część, określona jako wirtuozowska, składała się z wielu mniejszych, głównie eksperymentalnych odcinków. Akordeon nieraz spajał się z taśmą, a w innych odcinkach celowo z nią kontrastował. W pewnym sensie przywodziło to na myśl barokową ideę koncertowania (concertare) – współpracy i współzawodniczenia jednocześnie. Trzecia część stanowiła formalne podsumowanie kompozycji.
La vita da re Mikołaja Kwietko-Bębnowskiego na harfę, w wykonaniu Karoliny Kocik, stanowiło kolejne prawykonanie tego wieczoru. Kompozytor wykazał się subtelnością w wykorzystaniu brzmienia harfy oraz odważył się na wykorzystanie niespotykanych dla tego instrumentu technik wykonawczych takich jak glissanda, flażolety czy uderzanie w korpus instrumentu.
Prawykonanie L’alliance Justyny Tobery w wykonaniu Justyny Robak oraz Nikoli Haręży stanowiło bardzo ciekawą propozycję estetyczną. Dwie altówki wygrywały piękne harmonie przeplatane powolnymi glissandami przez dysonanse. Subtelne mikrotonowe odstrojenia zdawały się imitować ludowy sposób intonacji. Poszukiwanie piękna przez kompozytorkę i wykonawców dokonywało się tu niejako „na własną rękę”, bez korzystania z wiedzy o przeszłych zasadach i formach. Trzeba jednak zaznaczyć, że fragmenty dysonansowe były tu kształtowane całkowicie świadomie, co dodatkowo podnosi wartość artystyczną tego wykonania oraz kompozycji.
Prawykonanie Z3 Roberta Gogola, studenta kompozycji elektroakustycznej, bardzo ciekawie dopełniło charakteru koncertu. Jedyny tego wieczoru utwór całkowicie elektroniczny sprawiał jednocześnie wrażenie najbardziej spójnego dźwiękowo. Precyzyjne dźwięki taśmy wykreowały wciągającą elektroakustyczną przestrzeń, tak zróżnicowaną i żywą, że nie dało się nawet odczuć braku ‘żywego’ wykonawcy.
Kompozycja cosmatesque Dominika Puka od pierwszych sekund elektryzowała dojrzałym brzmieniem, wspaniale odtworzonym przez ekspresyjnych, profesjonalnych w każdym calu wykonawców. Utwór zdawał się nawiązywać swoim idiomem do sonoryzmu, jednak wyróżniał się niespotykaną energetyką, motoryką i wyrazem. Oparte na glissandach, wysokie partie skrzypiec (Marta Grygier, Kinga Sobecka) doskonale korespondowały z ciemnym brzmieniem perkusji (Zuzanna Lipska) i partią kontrabasu (Klaudyna Michalak).
Amores Cativos Juliana Gonzaleza Diaza to kolejna kompozycja, która przełamywała stereotyp “studenckości”. W bardzo zwięzłej formie kompozytor połączył zróżnicowaną obsadę, neoklasycyzujący język muzyczny oraz osobistą ekspresję. Sopranistka Laura Stecka, klarnecista Adam Knobel, pianista Jaime Penate Conde oraz wiolonczelistka Martyna Słojewska wykonali swoje partie ekspresyjnie i bez zarzutu – wykonawcy oraz kompozytor wykazali się pełnym profesjonalizmem.
Ostatnią kompozycją oraz prawykonaniem wieczoru było Loosing Michała Janochy na akordeon i taśmę. Akordeonista, Ryszard Lubieniecki, podobnie jak Filip Kawała w utworze Jakuba Unolta, oprócz wykonania partii akordeonowej, współuczestniczył w tworzeniu partii taśmy i miał duży udział w nadawaniu kompozycji ostatecznego kształtu. Wielkie wrażenie wywoływała całkowita spójność taśmy i akordeonu. Brzmiało to wręcz tak, jakby głośniki samoistnie rezonowały z wykonaniem, bez potrzeby odtwarzania jakiejkolwiek taśmy. Przebicie “czwartej ściany” między źródłem dźwięku a wykonawcą – spojrzenie na stół mikserski – pozbawiało tych złudzeń. Sam kompozytor czuwał na bieżąco przy korekcji graficznej oraz manipulowaniu poziomami głośności. Zapewne pomogło to w wykreowaniu ostatecznego wrażenia obcowania z bardzo dojrzałą i profesjonalną kompozycją.
[Wojciech Krzyżanowski]
recenzja powstała we współpracy z 47. Międzynarodowym Festiwalem Muzyki Współczesnej “Poznańska Wiosna Muzyczna”
Spis treści numeru Wiosna brzmi współcześnie:
Felietony
Paulina Zgliniecka, Międzynarodowy Festiwal Kompozytorów Krakowskich
Wywiady
Recenzje
Anna Komendzińska, Gdzie miłość, tam snuje się opowieść
Publikacje
Paulina Zgliniecka, „Życiopisanie” w teatrze operowym Aleksandra Nowaka
Edukatornia
Luiza Sadowska, Fluxus and experimental music
Kosmopolita
Martyna Kosecka i nowa muzyka w Teheranie
Marta Wryk, Marina Abramović. The Cleaner
Rekomendacje
“Already it is dusk”. Fryderyk dla Dariusza Przybylskiego
London Philharmonic Orchestra Young Composers programme 2018/2019
Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Kultura – Interwencje