recenzje

The Voice of Poland, 12.11.2011

Po raz trzeci mogliśmy oglądać uczestników w programie na żywo, po raz drugi były to drużyny Kayah i Andrzeja Piasecznego. Niestety w porównaniu do odcinka sprzed tygodnia, prawie nie było ciekawych wystąpień. Trudno powiedzieć, czy przyczyną było słabe przygotowanie członków obu drużyn, czy też kwestie techniczne (rzeczywiście miało się wrażenie, że nagłośnienie nie funkcjonowało tak jak powinno), ogólny efekt nie był jednak niestety porywający. Jak zwykle zatrzymajmy się na chwilę przy każdym/ej wokaliście/stce.

Drużyna Kayah

Jako pierwsza z drużyny występowała Kaja Domińska. Kaja to świetna wokalistka, która ma swój styl, unikalny sposób śpiewania i umiejętność przekazywania emocji. Dzisiejszego wieczoru wypadła trochę blado w porównaniu z poprzednimi występami. Prezentując Against All Odds Phila Collinsa nie poruszała tak, jak to miewało miejsce wcześniej (a oryginał pełen jest mocy i silnych emocji). Oczywiście snuła opowieść i widać było, że stara się jak najlepiej piosenkę zinterpretować, ale nie było magii, a przez to nieczystości, które się Kai generalnie zdarzają od czasu do czasu, bardziej rzucały się  w ucho. Jednak jako artystka Kaja ma z pewnością wiele do zaoferowania – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości, szkoda więc, że to właśnie ona musiała zmierzyć się w dogrywce z Filipem Moniuszko i odpadła z programu. I to mimo w zasadzie pozytywnych opinii jury – Ania Dąbrowska skomentowała występ jako wspaniały i określiła się jako fanka Kai, Nergal narzekając na rzewność utworu uznał Kaję za świetną, a Kayah chwaliła skromność i spokój wokalistki. Tym razem ta skromność nie kupiła niestety publiczności i samej Kayah najwidoczniej też nie.

Z kolei Filip Moniuszko, którego Kayah zdecydowała się uratować w dogrywce na rzecz utraty Kai Domińskiej, zaprezentował się od zupełnie innej, i raczej nie przekonywującej strony. Jego wykonanie Bring me to Life Evanescence było dość męczące – wszystko zaśpiewane na jednym poziomie, trochę krzykliwe, lekko zawodzące, o dość przerażającej minie starającego się o teatralność Filipa nie wspominając. Plusem było utrzymywanie w tym wszystkim jako takiej intonacji, bo utwór do łatwych nie należy, oraz fajne efekty wizualne. Piasek stwierdził, że ponieważ Filip zaśpiewał lepiej niż na próbach, to stał się faworytem w drużynie Kayah, a Ania Dąbrowska określiła wystąpienie jako profesjonalne i na wysokim poziomie, ale zbyt porządne i trochę sztuczne (nie zwariowałeś). Kayah zrzuciła ową sztuczność na karb stresu, a niepełny sukces tłumaczyła poszukiwaniem przez Filipa własnej estetyki i stylistyki. Nie ulega wątpliwości, że Filip pomysłu na siebie nie ma w zasadzie żadnego, a na tym etapie oczekuje się od uczestników pewnego rodzaju artystycznej propozycji i wizji siebie. Uratowany przez Kayah w dogrywce Filip będzie mógł wystąpić w kolejnej odsłonie na żywo i być może wtedy taką propozycję wysnuje.

Mateusz Krautwurst, który prezentował się jako trzeci z drużyny, wypadł zaskakująco dobrze. Poprzednia odsłona była zdecydowanie gorsza, tym razem zaś Mateusz przekonał nie tylko mnie ale też publiczność, która oddała na niego najwięcej głosów ze wszystkich członków teamu Kayah. Mateusz wykonał kultowy wręcz utwór Edyty Bartosiewicz pt. Ostatni i stanął na wysokości zadania. Było pięknie – udało się Mateuszowi stworzyć odpowiedni klimat do tej piosenki, przekazać emocje, i jednocześnie całkiem nieźle grać na fortepianie. Wszystko było spójne i wydawało się wyjątkowo jak na Mateusza prawdziwe. Tej prawdziwości nie dostrzegli jednak jurorzy – Nergal porównał jego głos do kościoła, do którego nikt nie chodzi mimo, że jest piękny, a Ania Dąbrowska wytkneła wokaliście nadinterpretację (po tym komentarzu zresztą Mateusz zarzucił Ani nieobiektywność, stwierdzając kolokwialnie: ty chyba coś do mnie masz prywatnie, co jednak Ania przyjęła ze spokojem i wyjaśniła co miała na myśli). Kaya zaś skwitowała: mnie rozwaliłeś na połówki… i to trzy. Pierwszy raz zaczęłam wierzyć, że może Kayah miała powody merytoryczne poza osobistymi, ciągle „przepychając” Mateusza do kolejnych odcinków.

Ostatnia z drużyny występowała Edyta Strzycka i była rzeczywistą muzyczną ozdobą tego teamu. Jej indywidualna interpretacja Beautiful Christiny Aquilery wypadła naprawdę dobrze. Całość zaśpiewana czysto (co było wyjątkiem tego wieczoru) i z charakterem, choć to przecież ballada. Silny głos Edyty doskonale pasował do tego utworu, dobrze słuchało się przejść z cichego, „dymnego” dołu jej skali głosu do mocnej góry. Piasek nie omieszkał stwierdzić, że czuje się piękniejszy po tym występie, choć naraził się Edycie określając pojawienie się na końcu na scenie jej mamy jako wisienkę na torcie. Nergal z kolei chciał dość nieudolnie skomplementować występ ogłaszając, że gdyby głos Edyty miał sobie znaleźć nowy dom to byłaby to piękna kobieta (jak więc należy rozumieć Edyta wystarczająco piękna zdaniem Nergala nie jest?). Kayah pochwaliła Edytę za charakter i charyzmę. To ją zdecydowała się ocalić jako pierwszą, chroniąc tym samym przed dogrywką.

Drużyna Andrzeja Piasecznego

Pierwszy zaprezentował się kolorowy i intrygujący Ian Rooth w świetnym utworze Moves Like Jagger Maroon 5. Repertuar ogromnie przypadł mi do gustu, wykonanie – trochę mniej, aczkolwiek było lepiej niż w poprzedniej odsłonie na żywo. Nieczystości i wrażenie niespójności górowało nad innymi odczuciami. Była energia, którą jednak skłonna jestem przypisać doskonałej kompozycji – ta sama w sobie porywa do tańca. Nergal pochwalił pozytywną energię obecną podczas występu, Ania Dąbrowska zaś – większą „prawdziwość” Iana, jego wyjście z cienia. Piasek jedynie pogratulował uczniowi świetnego występu, po czym w dogrywce zdecydował się jednak odesłać Iana do domu.

Jako kolejny wystąpił Antek Smykiewicz, faworyt publiczności sprzed dwóch tygodni, i jak się okazało także i dziś. Zaśpiewał utwór Siłacz Marcina Rozynka, lekko, jak wszyscy, nieczysto, ale w zasadzie „klimatycznie” – głos Antka pasował do tego utworu, i chociaż nie było tak dobrze jak ostatnio, to jednak Antek wyróżniał się wśród członków drużyny. Poza tym ma się wrażenie, ze Antek może się odnaleźć na dzisiejszym rynku, proponując coś ciekawego. Pomaga mu w tym ciepła, przyjemna barwa głosu, swoją drogą brzmiąca we wspólnym utworze wykonywanym przez całą drużynę dużo ciekawiej od głosu Piaska. Antek decyzją widzów przeszedł dalej.

Rafał Brzozowski zaproponował dziś utwór Lennego Kravitza I Belong to You. Podobno, jak twierdził Piasek, wykonanie miało ociekać seksem – cóż, zupełnie nie było tego widać ani słuchać. Było poprawnie, choć nieczysto, ale niestety dość nudno. Ania Dąbrowska gratulowała Rafałowi, że trener tak dobrze go prowadzi, a występ określiła jako spójny. Piasek, trzymając się wątku seksualnego, uznał, że u Nergala nastąpił mały nergazm, a że było nieczysto to był to „brudny seks”. Lepiej chyba nie dociekać skąd takie porównania u Andrzeja – widocznie takie rzeczy mu były tego wieczoru w głowie. Rafał zmierzył się z Ianem Roothem w dogrywce i został wybrany przez Piaska do kolejnego odcinka.

Ostatnia zaśpiewała Kasia Lisowska, wykonując utwór End of the Road Boyz II Men. W zasadzie nie zmieniła poziomu od ostatniego występu – było bez rewelacji, choć w zasadzie, poza nieczystościami, poprawnie. Piosenka miała stworzyć określony klimat, ale śpiew na jednym poziomie to uniemożliwił (a warto posłuchać oryginału). Ania Dąbrowska nie pochwaliła wyboru repertuaru, uważając, że głos Kasi jest bardziej liryczny, a ta piosenka nie pozwalała tego pokazać. Kayah stwierdziła, że nie ma się do czego przyczepić, Nergal poczuł się trochę jak w Opolu, a Piasek poetycko określił wystąpienie, jako prezentację fikcji idealnej. To właśnie Kasię zdecydował się też ocalić przed dogrywką.

Jak zwykle, pomiędzy wystąpieniami uczestników, zaprezentowały się drużyny wraz z trenerami – drużyna Kayah  wykonała przeróbkę dwóch jej piosenek, Lśnię i Co ich to obchodzi, a drużyna Piaska zaśpiewała One U2. Ponadto mieliśmy okazję usłyszeć dwa występy Ewy Farnej (w trakcie jednego z nich towarzyszyli jej Rafał Brzozowski i Edyta Strzycka) oraz Kim Wilde w znanym utworze Sleeping Satellite.

Niestety owo niezwykle pozytywne wrażenie po ostatnim wieczorze na żywo nieco zbladło. Mimo wszystko widzowie, którzy poświęcili wieczór na obejrzenie programu nie byli chyba bardzo zawiedzeni. Miejmy jednak nadzieję, że wysoki poziom wróci szybko do programu – za to przecież najbardziej się go ceni. Z pewnością może być lepiej.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć