recenzje

The Voice of Poland, 19.11.2011

Po raz czwarty mieliśmy okazję uczestniczyć  w wersji „live”  programu. Z pewnością było ciekawie – poziom śpiewających był wysoki, poziom wypowiedzi jury sięgnął zaś niemal dna. Czy to walka o słupki oglądalności czy też buzujące hormony Nergala i Andrzeja Piasecznego wprowadziły niesmaczną atmosferę pełną brutalnych aluzji do seksu bądź dziwnych podtekstów? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Niestety jednak jury zwracało w tym odcinku bardziej uwagę na siebie niż na uczestników. A przecież miało chodzić o śpiew?

Drużyna Nergala

Jako pierwszy z drużyny Adama Darskiego zaśpiewał Ares Chadzinikolau. Wersja reggae hitu Billionaire Trovie McCoya i Bruno Marsa nie podbiła serc słuchaczy. Całość, mówiąc kolokwialnie, „nie trzymała się kupy” – dziwny image budzący skojarzenia z alfonsem, nie do końca udany wokal, styl reggae i wyuczony, zupełnie tu nie pasujący scat (z założenia improwizowana wokaliza). To wszystko po prostu nie zdało egzaminu. Lepiej od samego Aresa zaprezentował się towarzyszący mu, rapujący wokalista, Janek Radwan. Jury nie było zachwycone – Kayah, choć podkreślając pozytywną i kolorową stronę Aresa, zarzuciła mu po prostu nieumiejętność śpiewania (z czym zresztą próbował on później polemizować, wytykając Kayah niestałość opinii i brak prawdziwości). Kayah przywołała w swojej wypowiedzi Karolinę Leszko, która odpadła na rzecz Mateusza Krautwursta. Zdaniem Kayah nie tylko Karolina, ale i wiele utalentowanych osób musiało opuścić program, podczas gdy Ares niesłusznie przechodził dalej. Wydaje się, że miała Kayah trochę racji, ale pretensje o odpadniecie  z programu Karoliny powinna mieć jedynie do siebie. Andrzej Piaseczny rozpoczął już przy tym pierwszym występie swą krucjatę przeciwko piosenkom śpiewanym po angielsku, którą kontynuował przez cały program (może słusznie?). Nergal stwierdził jedynie, iż zaczął dzięki Aresowi lubić reggae, od opinii merytorycznej się zaś powstrzymał – szkoda, że nie zachował milczenia do końca programu. Zdecydował też, że to właśnie Ares powinien odpaść. „Szalonego Greka”, jak go niektórzy nazywali, nie usłyszymy wiec w kolejnym odcinku.

Kolejna śpiewała Ewelina Kordy, która na ten wieczór wybrała piosenkę Lady Gagi Born This Way. Występ budził mieszane uczucia – nie można było nie doceniać głosu Eweliny, jak zwykle mocnego, z charakterem, jednak jej ciągnąca się wędrówka dookoła sceny i sali w trakcie występu była po prostu śmieszna, a wokal utrzymywał się w zasadzie na jednym poziomie. Czysto i z pomysłem, ale nie do końca trafiona stylizacja. Kayah pochwaliła profesjonalizm Eweliny, Ania zatęskniła za jej wersją z przesłuchań w ciemno, Nergal zaś poinstruował podopieczną, aby każdego, kto zarzuci jej brak oryginalności kopnęła w krocze. Jak zwykle bardzo barwne porównanie. Andrzej stwierdził zaś, że głos ma Ewelina świetny, ale tu stanęła do konkursu sobowtórów. Coś jest na rzeczy. Ewelina zmierzyła się w dogrywce w Aresem i decyzją Nergala przeszła dalej.

Jako trzeciego mieliśmy przyjemność słuchać Damiana Ukeje w utworze Smells Like Teen Spirit Nirvany. Występ powalał – poza znakomitymi walorami głosu Damiana, a więc charakterystyczną „chrypą” i kontrolowanym krzykiem, mogliśmy podziwiać doskonała aranżację, poczuć gorącą atmosferę (mimo obaw Ani Dąbrowskiej, czy przez telewizor można tę temperaturę odebrać) oraz zakochać się w jego sposobie budowania napięcia w utworze. Łagodniejsze zwrotki i mocne, ostre refreny tworzyły wybuchową całość. Damian kupił mnie, jury i publiczność. Było świetnie. Ania Dąbrowska, dobrze się bawiła, Kayah podkreśliła zaś, że Damianowi wierzy, i że jest on barwny (tu wybuchając śmiechem, co świadczyło, iż nawiązywała tym samym w dość dziwaczny i niezręczny sposób także do jego karnacji). To jednak wypowiedź Nergala stała się hitem w internecie. Stwierdził on bowiem, iż Damian jest przedłużeniem jego penisa, w ten jakże niesmaczny i wulgarny sposób podkreślając męskość podopiecznego. Oliwy do ognia dolał Andrzej Piaseczny, dorzucając prostacko: wiemy już komu długości brakowało. Czy to jest naprawdę wymiana zdań w programie, który opisany jest na swojej stronie internetowej następująco: Dzięki profesjonalnym Trenerom oraz współpracującym z nimi sztabem specjalistów, pomożemy naszym uczestnikom zrobić najważniejszy krok w ich karierze zawodowej. Ten program zaczyna się tam, gdzie kończą się inne. Szkoda, że nie dodali, że trenerzy w tym programie pozwalają sobie na więcej, niż inni, i że bywają mało profesjonalni. Damian przeszedł dalej – Nergal uchronił go przed dogrywką.

Jako ostatnia z drużyny prezentowała się Monika Urlik, śpiewając Halo Beyonce. Jak zwykle było rewelacyjnie. Jej głos absolutnie mnie „powala”, jest to poziom występów na żywo w amerykańskich show tego typu – zakochałam się tego wieczoru w jej cudnym przejściu na falset. Tu nawet zaczyna brakować oryginalnych superlatyw. Jury wstało i biło brawo, choć potem niepotrzebnie oceny skupiały się na kwestii wyboru anglojęzycznego repertuaru. Doszło też do ostrej wymiany zdań pomiędzy Nergalem i Andrzejem Piasecznym  (nie wziąłeś dziś swoich pigułek zripostowane wyjmę swoją wodę święconą i cię załatwię). Żenada. Kayah stwierdziła, iż Monika powinna wygrać ten program. Tak uważają najwyraźniej także widzowie, bo Monika otrzymała po raz kolejny największą liczbę głosów i przeszła dalej.

Drużyna Ani Dąbrowskiej

Pierwsza z drużyny wystąpiła Aleksandra Galewska, śpiewając standard jazzowy (swego rodzaju klasykę gatunku) Georgia on My Mind Raya Charlesa i w pierwszej części akompaniując sobie na kontrabasie. Był to piękny występ. Do Oli żywiłam wcześniej mieszane uczucia, ale tym wykonaniem całkowicie mnie do siebie przekonała. Atmosfera, jaką udało jej się stworzyć była niepowtarzalna, a przecież siedziałam w szlafroku na fotelu w swoim mało klimatycznym mieszkaniu. Były emocje – te prawdziwe, niewymuszone, głębokie. Głos Oli zachwycał – operowała nim absolutnie zawodowo, nadając mu wiele odcieni. „Czysta poezja”. Wyjątkowo przytoczę wypowiedź Magdaleny Mielcarz, tu w roli współprowadzącej program, która zauważyła, że Ray Charles z pewnością zdziwiłby się, że biała dziewczyna ma taki czarny głos. To skojarzenie z czarnymi znakomitymi wokalistkami jazzowymi nie przyszło mi na myśl w trakcie słuchania, ale coś w tym rzeczywiście jest. Andrzej Piaseczny w ramach komentarza podszedł do Oli i na kolanie pocałował ją w rękę, co wydawało się zupełnie niepotrzebne, Nergal zaś zwalił mnie swoim komentarzem z nóg: Kobieta tak śpiewająca to jest sam seks. Kobieta tak śpiewająca plus duży instrument to jest seks do potęgi. Mina Oli mówiła w zasadzie wszystko – nie była zachwycona tą seksistowską wypowiedzią, która niestety zinfantylizowała jej piękny występ. Nawet nie będę się trudzić aby znaleźć wyjaśnienie dla dokonanego przez Nergala porównania, które niestety nie było ostatnim tego typu w tym odcinku. Ania Dąbrowska skwitowała krótko, że Ola jest bardziej sobą niż do tej pory, i że było fantastycznie.

Karolina Charko wykonała z kolei utwór Little Wing Jimmiego Hendrixa. Był to w zasadzie udany występ, choć prezentował się blado na tle silnej konkurencji. Zaśpiewała ładnie – łagodnie i tajemniczo, występowi towarzyszyła piękna wizualizacja, a wokal Karoliny nie nudził, mimo, że tempo było senne, typowo balladowe. Niestety Karolina także nie uchroniła się przed seksistowskim komentarzem, tym razem w wydaniu Piaska: „za słuchanie ciebie mogłabyś ze mnie ściągnąć wielokrotne opłaty, łącznie z tą marynarką” – cóż za niewybredny podtekst. Kayah tym razem Karolinie „nie uwierzyła”, a Ania Dąbrowska prognozowała rzeszę wiernych fanów rzekomej powtarzalności podopiecznej. W każdym razie to Karolinę zdecydowała się ocalić po dogrywce.

Kolejna prezentowała się Ewa Szlachcic, która walczyła z Karoliną i odpadła z programu. Śpiewała No One Alicii Keys, niestety zabijając ten przepiękny utwór. W oryginale r’n’b, tu zaprezentowane w tandetnej popowej wersji z idiotycznym układem tanecznym w wykonaniu towarzyszących tancerzy. Czułam się jakbym była w knajpie, w której ktoś śpiewa do kotleta, albo jakbym oglądała kolejną odsłonę High School Musical. Zdecydowanie nie popisała się więc Ewa gustem muzycznym, a takowego powinniśmy żądać na polskiej scenie – tandety mamy już bowiem wystarczająco dużo. Jury także komentowało występ negatywnie – Piaskowi nie podobał się sam pomysł, Nergal uznał wykonanie za nienajlepsze, a trenerka skwitowała: Ewa chce zabawiać ludzi i to jej się udało. Zgoda, ale było to zabawianie typowo „weselne”. Posłuchajmy wspaniałego oryginału.

Ostatni z drużyny Ani śpiewał Piotr Niesłuchowski. Nierzucający się zbytnio w oczy Piotr wyszedł tego wieczoru z cienia – bardzo dobrze wykonał utwór Zombie The Cranberries. Sprawdził się ponownie jego półkrzyk, całość wypadła naprawdę nieźle. Nergal pochwalił udźwignięcie przez Piotra emocji, Kayah jego cudowną ekspresję i trafianie w dźwięki. Ania zaś stwierdziła, że przy Piotrze czuje się po prostu mała. To jego uratowała przed dogrywką.

W trakcie programu drużyny jak zwykle wykonały razem po jednym utworze – Nergal z podopiecznymi wybrał Come Together The Beatles, robiąc rewelacyjne show i porywając publiczność do tańca, Ania Dąbrowska zaproponowała zaś ciekawie zaaranżowane Bang Bang Cher. Ponadto dwukrotnie wystąpił zespół Afromental (w pierwszej odsłonie wraz z Eweliną Kordek i Moniką Urlik) oraz zespół Bracia (tu wraz z nimi śpiewali Piotr Niesłuchowski i Karolina Charko). Uczestnikom towarzyszył Krzysztof Pszona i jego orkiestra.

Publiczność dokonała dobrych wyborów, jury w końcu także. Widać teraz wyraźnie, że podopieczni Nergala i Ani Dąbrowskiej prezentują zdecydowanie wyższy poziom, nić członkowie drużyn Kayah i Piaska. Ale dajmy im jeszcze szansę. Za tydzień posłuchamy, czy rzeczywiście przepaść jest aż tak duża. I miejmy na dzieję na merytoryczne uwagi trenerów, którzy swoje seksualne fantazje będą tym razem trzymać na wodzy.

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć