Marek Niedźwiecki, "Nie wierzę w życie pozaradiowe", Wyd. Agora, 2011

recenzje

Wielka przygoda człowieka z muzyką. Recenzja autobiografii Marka Niedźwieckiego „Nie wierzę w życie pozaradiowe"

Książka, która bezapelacyjnie zalicza się do dzieł o podwójnym dnie. Myślę o niej jak o historii bez dna, ponieważ za każdym razem wzbudza inne refleksje i przemyślenia. Jest to opowieść, która łączy wiele wątków oraz w zależności od nastroju i dociekliwości czytającego w pewnym momencie wzbudza zachwyt, a za chwilę wrażenie płytkiej relacji z podróży życia. To książka, której trzeba słuchać. To książka na długie samotne wieczory przy dobrym sprzęcie audio, a może nawet winie (najlepiej chardonnay z Australii – zdaniem autora).

Autobiografia Marka Niedźwieckiego jest rzetelnym i syntetycznym opisem życia samotnika. Napisana zdawkowo. Autor chce dzielić się swoimi przemyśleniami, urywkami z pamiętnika. Przedstawia nam szczęśliwą opowieść o samotności, wyrzeczeniach i wyborach, nigdy nie przekraczając jednak cienkiej granicy poufności. Książka szczera, jeśli można tak pisać o rzeczach.

Osoby znające Marka Niedźwieckiego od pierwszego przeczytanego zdania mogą mieć wrażenie, że słowa zapisane są skryptem audycji na żywo. Sposób wypowiadania się autora na antenie nie różni się wiele od sposobu wyrażania myśli na papierze. Książka jest potokiem słów, ogrom w niej dygresji i rozpoczynających się nowych wątków, a to wszystko przeplatane zdjęciami oraz listami przebojów. Po jednokrotnym przeczytaniu odczuwa się niedosyt.

Opowieść o samotności. Tytuł deklaruje buntownicze przekonania, które powtarzane są w trakcie książki i kończą ją. Nie wierzę w życie pozaradiowe. Zdanie to można traktować wielorako: jako deklarację, usprawiedliwienie, manifestację, refleksję. Niedźwiecki z przekąsem zaczyna opowieścią o spotkaniu z wróżką i o swoim poprzednim wcieleniu. Hinduski rikszarz pracujący za miskę ryżu. Chciał nas zbić z tropu? Odciągnąć uwagę od myśli, jakie kłębiły się w związku z rozpoczynaną lekturą? Szybko jednak wraca na tory i opisuje początek przyjaźni z muzyką. Od początku przedstawia się jako osoba, która zawsze zachowywała dystans, lubiła budować relacje międzyludzkie „na odległość”, co było możliwe dzięki korespondencji. Od najmłodszych lat uwielbiał słuchać radia, było to jego pasją i MARKOtykiem. Cały rytm dnia podporządkowywany był pod ten rytuał. Radio traktował jak okno na świat. Relacje Marek – Radio nazywa niełatwą miłością. W swojej książce pisze o tym, jak rodzi się uczucie, o tym jak z etapu nieśmiałego zauroczenia przeradza się w nałóg, który nie sposób ukrywać przed rodziną i najbliższymi. Autor wspomina słowa ojca: Nie słuchaj radia, Marek. Radio ci chleba nie da oraz swój heroiczny nawyk, gdy po pierwszej i każdej kolejnej wypłacie z radia, odwiedzając ojca, przywoził mu bochenek chleba w prezencie. Radiowiec zawdzięcza to, kim jest, swojej pasji, otwarcie pisząc, że bez muzyki i radia byłby człowiekiem bez osobowości, frustratem.

Elementem łączącym umiłowanie muzyki oraz fascynację radiem są listy przebojów. Przewijają się przez książkę w liczbie setek. Każda równie ważna. Autor, opisując kolejne etapy życia, dobiera do nich utwory, które kojarzą mu się z tą chwilą z perspektywy czasu albo przywołuje napisaną ówcześnie listę przebojów. Precyzyjnie przedstawia czytelnikowi długą drogę ewolucji od momentu uczestnictwa w głosowaniach na listę przebojów organizowaną przez Studio Rytm (kiedy to był jeszcze po „tej pierwszej” stronie radia), a później płynnie każdy swój kolejny krok w drodze do radiowej Trójki. Opisuje czasy związane ze Studenckim Radiem Żak, wtedy rozpoczął zapisywanie najskrytszych myśli w pamiętniku. Opowiada o nocach spędzonych na korytarzu akademika z uchem przyłożonym do radioodbiornika Eroica, gdy skrzętnie notował kolejne listy przebojów. Czułem, że jestem we właściwym miejscu, w bezpiecznym świecie… Z perspektywy czasu swoje listy traktuje jak najważniejsze encyklopedie. Patrząc na siebie z dystansem, zadaje sobie pytanie retoryczne: Nocny Marek, outsider czy już dziwak? Pisze o swoich prywatnych listach przebojów oraz tych wykorzystywanych na antenie. Autor w książce wspomina również o fascynacji podróżami oraz poszukiwaniach płyt i nowych inspiracji we wszystkich zakątkach świata. Przedstawia piosenki, które kojarzą mu się z nimi. Opowiada o koncertach, w jakich uczestniczył, o swoich muzycznych idolach oraz artystach, których bardzo ceni. Opisana jest muzyka ciszy, pasjonujące początki smooth jazzu. Niedźwiecki radośnie i pełny podekscytowania opowiada o swoich kolejnych odkryciach, o zapachu winyli i długich godzinach spędzonych w sklepach muzycznym na całym świecie. Opisuje swoją decyzję o odejściu z Trójki, usprawiedliwiając to ówczesną sytuacją w radiu, oraz huczny powrót. Mówi o swoich wywiadach i wielkich osobistościach, z którymi się spotkał. Uchyla rąbka tajemnicy, opowiadając o wieloletnich przyjaźniach.

Sięgając po tę pozycję, miałam pewne wyobrażenie, jak narracja może być poprowadzona. Tytuł i okładka budują napięcie, ale w środku nie ma zatrważająco‐zaskakujących historii, przygód, które powodują nagłe wzruszenia czy śmiech. Całość jest ciekawa. Chce się połknąć książkę w pełni, poszukując wciąż nowych informacji i ciekawostek z życia bohatera. Jednak nieład, jaki panuje w lekturze, usilnie rozkłada moment kulminacyjny na wiele mniejszych, co negatywnie wpływa na finalny odbiór książki.

Czytając tę autobiografię, miałam wrażenie, że jest ona pewnym komentarzem do audycji, do postaci Marka Niedźwieckiego. Swoistym przedłużeniem radiowego programu i wyjaśnieniem tego, co autor miał na myśli podczas kompilowania rankingów. Manifest, a zarazem żal za grzechy. Autor często wspomina, jakim jest człowiekiem, a jak odległe od tego są wyobrażenia na jego temat. Opisuje miejsca oraz sytuacje, w których czuje się komfortowo. Często swoje decyzje i przemyślenia szeroko argumentuje, jakby chciał przekonać czytelnika, że ma rację. Na pytanie, dlaczego zestawia listy przedmiotów, odpowiada, że z nudów i od razu tłumacząc się, komentuje: Psycholog pewnie dopowie, że przejawiam potrzebę uporządkowania otaczającej mnie rzeczywistości, gradacji, ubierania jej w ranking.

Inaczej jest, gdy czytając, będziemy również zagłębiać się w muzykę. Moim zdaniem w wielu momentach to ona lepiej obrazuje daną chwilę niż słowa. To publikacja, której trzeba słuchać. Cała koncepcja ułożona w spis treści tworzy swoistą listę przebojów życia. Ważniejsze etapy są oddzielnie opisane, a towarzyszą im sugestie muzyczne, jakie w danym momencie asystowały autorowi i jakich należałoby wysłuchać, aby odpowiednio zrozumieć treść opisanych wydarzeń. W książce zaprezentowana jest muzyka, która pojawiała się w chwilach melancholii, chandry. To wszystko tworzy tę niepowtarzalną aurę, której nie wychwyci pobieżnie wertujący kolejne kartki czytelnik.

Refleksja nasuwająca się po przeczytaniu książki to pewien odczuwalny dysonans pomiędzy outsiderem stroniącym od konfrontacji z ludźmi a zaklinaczem ludzi przy radioodbiornikach. Czytając, ma się wrażenie, jakby zaraz gdzieś obok trwała rywalizacja pomiędzy dwiema postaciami. Tą, która chce wykrzyczeć światu i pokazać kolejne muzyczne odkrycie, a mężczyzną, który siedząc w szlafroku, kolejną dobę słucha ulubionych utworów, wyciągając wtyczkę telefonu, aby nikt przypadkiem nie zakłócił czasu kontemplacji. Zarzut i pretensje dotyczą prędkości, z jaką czyta się książkę, a sugestia i prośba… o dołączenie płyty. 

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć