Widzę płomień. Wokół niego cienie. Na stoliku zbudowanym skrzętnie z zapałek – najnowszego, fabrycznego wynalazku – przez ojca Jasia, tli się krwistoczerwona świeca. Muskając dłonią blat odczuwam zimną, regularną do granic możliwości chropowatość – zbliżając jednak rękę do płomienia, rzecz jasna ostrożnie, czuję na skórze ciepło drżące w rytm malowniczo migotającego płomienia. Stolik ów, prawdziwy majstersztyk rękodzielnictwa domowego, ustawiono wewnątrz małego budynku zajmującego plac pośród wysokich sosen i świerków w głębi lasu. W domku nie ma okien. Świeca to więc chwilowo księżyc i słońce – to jej płomień wschodzi ponad widnokręgiem zapałek i jej płomień rozświetla mrok nocy. Domek to, bez wątpienia, nowoczesny wyrób rękodzielniczy. Misternie utkane z maleńkich zapałek podłoga, ściany i drzwi do świata, potrafią skłonić istotę ludzką do refleksji – ileż pracy trzeba było włożyć, by całe to domostwo stworzyć. Jasia i Małgosi nie ma w środku. Chyba. Przecież ich nie widzę, nie mogę dotknąć. Uporczywie jednak docierają do mnie ich szepty, wymijające się w powietrzu z migotliwym „cyt” świecy. Na ścianach plączą się ich cienie.
Stolik postawiono dokładnie naprzeciwko drzwi, dostrzegam więc granicę ich światów. Świeca i jej płomień rozdzierają cały domek i jego zawartość na pół: stojąc w drzwiach, po lewej widzę zwichrowany cień bujnych włosów Małgosi ubranej w mizerną sukienczynę, chyba mocno połataną. Po prawej zaś, na utkanym z zapałek maleńkim stołeczku (choć może to jakaś niewielka komódka), jednakowo równomiernie chropowatym jak stół, wyłania się na ścianie cień Jasia, młodzieńca ułożonego, co zgadywać można po sposobie, w jaki siedzi, z grzecznie opadającym na czoło lokiem, w gładkim ubraniu, z pewnością eleganckim.
Gdy lokatorzy zapałkowego domku odchrząknęli niemal równocześnie, zorientowałem się, że to znak. Słyszę chichot poruszonej Małgosi i szept:
– On tylko patrzy…
Jaś na to, frasobliwie przypomina, z lekkim wyrzutem.
– Nie tylko Małgosiu. On także czuje.
Chichot ustaje, a kilkusekundową konsternację Małgosia przerywa chyba nie do końca grzecznym wyrzutem.
– My przecież także czujemy! Czy to coś złego?
Jasne jest dla mnie, że sposób, w jaki dziewczyna najpierw poprawia włosy, a potem swoimi zgrabnymi dłońmi zaplata z nich mało misterny kok, wynika nie tylko z chęci tego, by gęste pukle przestały zasłaniać jej interlokutora. Dodaje teraz:
– Dopóki płonie ta świeca oczywiście. Kiedy zgaśnie, nie będzie już ani światła, ani ciemności, nic nie będzie. Kiedy zgaśnie nie będzie ciepła. Co więc będziemy czuli?
Zanim jeszcze Małgosia skończy stawiać ten skomplikowany bądź co bądź znak zapytania, słyszę już śmiech Jasia – powstrzymywany, ale mimo to wymowny.
Oczywiście młodzieniec nic nie odpowiada – widocznie wie, jak obchodzić się z rozwydrzoną dziewczyną, która w swoich wariactwach przekracza granice chyba nazbyt często. To znowu ona przerywa milczenie, w którym mieszają się ze sobą regularne „cyt” świecy i zimne echo śmiechu Jasia.
– Skoro dzisiaj jest 14 lutego, dotknijmy świecy. Wtedy poczujemy już wszystko to, do czego jesteśmy zdolni w tym domku. W końcu kawał wosku się wypali, a my zostaniemy z niczym.
– Dość – zdecydowanie odparł Jaś. – Poparzymy się i oboje będziemy tego żałować.
Małgosia, chyba nie do końca wiedząc, co może mu odpowiedzieć, chce wyrzucić z siebie całkowitą dezaprobatę wobec obaw swojego kochanka. On nie pozwala jej jednak zareagować i kontynuuje.
– Uważasz, że kiedy zgaśnie płomień, już niczego nie będziemy czuli, tak? A dlaczego niby nie możemy czuć doskonałości wspaniałej konstrukcji mojego ojca – doskonałej podłogi, ścian, stolika, perfekcji kolejnych splotów tych śmiesznych wynalazków. Im dalej od świecy, tym bezpiecznej. Odkąd ona tu jest, nie dzieje się między nami dobrze. To nasza kość niezgody. Im szybciej to zrozumiesz, i świeca zgaśnie, tym lepiej dla nas. Nie możemy się już kłócić z jej powodu.
Małgosia na te chłodno deklamowane uwagi, rozpuszcza włosy. Widać, że cień dziewczyny zbliża się do źródła światła.
– Nie oparzyłam się. A czuję ciepło. Coś migotliwie żywego. Świeca nie jest żądną kością, nie jest dla nas zagrożeniem tylko impulsem. Byśmy mogli poczuć nie tylko regularną chropowatość tych ścian i podłóg, ale także coś, co jest ponad naszym domkiem. On spłonie Jasiu, a my wtedy zginiemy. Musimy wyjść i zobaczyć, jak wygląda świat poza doskonałością opus Twojego ojca.
Jaś, zdenerwowany już natarczywością narwanej kochanki, przerwał jej mglisty wywód.
– To w żaden sposób nie zmieni naszego istnienia. Ta świeca wdarła się między nas i kołysze się razem z naszymi oddechami, coraz bardziej zakłócając mój spokój, a ciebie coraz żwawiej nakłaniając do tych wybuchów, egzaltacji, przywoływania starych lutowych guseł. Po co to wszystko? Czyż nie wystarczy, byśmy zachwycali się kunsztownością naszego domku? Spokojem i ciszą, której dotychczas nie zakłócała żadna świeca?
Małgosia, mając chyba dość tej ułożonej logiki, zmienia temat. Widzę jak wróciwszy na swoje miejsce zaplata ramiona, prostuje się. Milczy. Po chwili słyszę najmniej chyba spodziewane pytanie.
– Jasiu, czy uważasz, że jestem ładna?
– Oczywiście, moja droga!
– A nie sądzisz, że moje ubrania są brzydsze niż to, w co ty ubierasz się od lat?
– Tak jest. Nie muszę się tym jednak przejmować. Wiedząc, jak regularnie chropowate są ściany naszego domku, w zupełności wystarczy mi piękna. Niezależnie od tego w który kąt pójdę, dostrzegam i czuję piękno. Byleby stąd nie wychodzić.
Ta wiadomość powoduje u Małgosi paraliż. Spokój jednak szybko przerywa nagły ruchu jej delikatnej ręki.
– Spłoniemy! – krzyknęła. – Wyjdźmy stąd, ucieknijmy! Poznajmy to, czego nie możemy zobaczyć siedząc w środku. Ani my, ani on!
Wtedy świeca zgasła. Wraz z płomieniem zniknęły cienie i głosy. Spoglądając na swoje ramię dostrzegłem, poczułem, jak raz po raz przeszywa mnie dreszcz. Niepewność zawładnęła każdą moją myślą i podjąłem decyzję o opuszczeniu zapałkowego domku. Zrobiłem więc dwa nieśmiałe kroki w tył przekraczając tym samym próg skromnego, choć misternego domostwa. Potknąłem się i zanim spostrzegłem, co napotkała moja noga, świeca znów zapłonęła. Na ściany wróciły cienie. W obawie przed kolejnym epizodem kłótni kochanków zatrzasnąłem drzwi. Spoglądając pod nogi ujrzałem Jasia i Małgosię, trzymających się mocno za ręce. Nie oddychali już od dawna – chyba odkąd wynaleziono zapałki. Twarze ich jednak nadal przeszywały pełne zadowolenia, szydercze uśmiechy.
Wtedy uświadomiłem sobie, że zaraz znów się obudzę. W innym czasie i innej przestrzeni. Niezależnie od tego jednak kiedy i gdzie, znów usnę, świeca znowu zapłonie, a kłótnia kochanków powróci na ściany zapałkowego domku. Ci jednak, którzy ją rozpoczęli, nadal będą uśmiechać się, szczęśliwi, że ich sprzeczka powraca uporczywie w kolejnych rzeczywistościach. I póki domek z zapałek nie spłonie, póki kochankowie nie pogodzą się, ich uśmiechy będą powracać w snach kolejnego „ja”, które po przebudzeniu zasiądzie przy biurku i otworzy karty papieru nutowego. Jako że płomień nigdy, odkąd wynaleziono zapałki, nie dotknął stoliczka, pewnie jeszcze długo wszystkie „ja” skazane będą na echa uśmiechów Jasia i Małgosi, którzy swoją kłótnią poruszyli serca i umysły tak wielu już śniących artystów.
* * *
Spis treści numeru Emocje w muzyce
Felietony
Karol Furtak, Bajka o sporze Jasia i Małgosi
Robert Gogol, „BPM”. Bóg – Przestrzeń – Miłość, czyli sekretna mechanika muzyki
Wywiady
Joanna Stanecka, Miłość w Des-dur na cztery struny, smyczek i wiolonczelę. Wywiad z Izą Połońską
Wojtek Krzyżanowski, PanGenerator: na styku sztuki i inżynierii
Recenzje
Wojtek Krzyżanowski, Hatsune Miku: watashi wa ningen! Jestem człowiekiem!
Robert Gogol, Diabeł decybelem
Publikacje
Szymon Atys, Szymanowski – „Kochanek”
Ewa Schreiber, Drugi dom. Dominik Połoński i muzyka współczesna
Edukatornia
Magdalena Kajszczak, Retoryka w służbie ekspresji w wybranych utworach Karola Szymanowskiego
Dorota Relidzyńska, Parasolkami, zębami, pazurami. Obrońcy muzyki w akcji
Kosmopolita
Dorota Relidzyńska, Sophie Karthäuser: od emocji ważniejsza jest…
Dorota Relidzyńska, Paryż. Miasto miłości… do muzyki!
Rekomendacje
Karol Furtak: „Jako artyści powinniśmy dążyć do prawdy” – rozmowa z Maestro Kazimierzem Kordem