Celina Muza

wywiady

Znaleźć odpowiednią niszę – rozmowa z Celiną Muzą

Celina Muza – polska wokalistka, aktorka, producentka muzyczna. Jest absolwentką Studia Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni, gdzie występowała m.in. w „Jesus Christ Superstar”, „Żołnierzu królowej Madagaskaru”, czy „Ja kocham Rózię”. Od lat mieszka i tworzy w Niemczech.

Aleksandra Bliźniuk:  To w Pucku rozpoczęła Pani swoją edukację muzyczną. Czy kaszubska tradycja miała wpływ na Pani zainteresowania muzyczne?

Celina Muza:  I tak, i nie. Do dziesiątego roku życia mieszkałam w kaszubskiej wsi, Sławutowie, więc siłą rzeczy ocierałam się o język i zwyczaje kaszubskie. Ale tak naprawdę nie widziałam w tym nic wyjątkowego, wyrosłam w tym. Śpiewałam  od dziecka, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robię i dlaczego. Robiłam to wszędzie, często na przykład na schodach wejściowych do szkoły podstawowej. Dlaczego na schodach akurat? Cóż… Na Festiwalu Interwizji w Sopocie częstym elementem dekoracji były schody. 

Dopiero kiedy w Pucku zaczęłam śpiewać, tańczyć i grać w szkole muzycznej dotarło do mnie, że kaszubskie tańce i stroje są troszkę inne, niż te widziane w telewizji. Nasz ówczesny dyrektor, Romuald Łukowicz, bardzo starał się, abyśmy możliwie często prezentowali się w naszym kaszubskim repertuarze. A trzeba dodać, że były to czasy, kiedy nawet w radiu Gdańsk nie wspierano języka kaszubskiego.

A.B.:  Wydział Ekonomiki Transportu Morskiego nie brzmi jak początek historii o gwieździe musicalu. Co skłoniło Panią do studiów na Uniwersytecie Gdańskim? 

C.M.:  <śmiech> Cóż, kiedy w roku 1984 ktoś zdawał maturę z matematyki na piątkę, a i reszta świadectwa wyglądała porządnie, to lądował albo na handlu zagranicznym, albo właśnie na Ekonomice Transportu Morskiego. A że obok wydziału znajdował się słynny wówczas klub studencki „Łajba”, łatwo było mi łączyć studia z wieczornymi występami przy dźwiękach gitary. Do czasu, kiedy w tym klubie pojawiła się profesor Bogna Toczyska, która wykładała w Studiu Wokalno-Aktorskim przy Teatrze Muzycznym w Gdyni i namówiła mnie na egzaminy wstępne.

A.B.:  Pani biografia imponuje słynnymi nazwiskami. Uczyła się Pani m.in. u Henryka Bisty. Jak układała się współpraca z „mistrzem epizodów”?

C.M.:  Okropnie. Miłość przez łzy. Uwielbiałam Henryka Bistę w filmach i na deskach Teatru Wybrzeże, ale na zajęciach aktorskich w Studiu był tyranem. I bardzo dobrze! Wiele się nauczyłam dzięki niemu. Tylko wtedy nie wiedziałam, że tak powinno być. Parę lat później podobną „gehennę” przeżyłam z Adamem Hanuszkiewiczem. Obojgu jestem bardzo wdzięczna.

A.B.:  Imponująca jest także Pani współpraca z najsłynniejszym polskim kompozytorem piosenek aktorskich, Jerzym Satanowskim. Proszę opowiedzieć, w jaki sposób się rozpoczęła?

C.M.:  Miałam wówczas wiele szczęścia. Brałam udział we wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, gdzie zaprzyjaźniłam się z Agnieszką Osiecką; Jerzy Satanowski i Jacek Stanisław Buras napisali dla mnie kilka piosenek, Wojciech Młynarski przetłumaczył kilkanaście piosenek do programu z piosenkami Marleny Dietrich, a Andrzej Zarycki i Zbigniew Konieczny zgodzili się na nagranie ich utworów… Do dzisiaj mam kontakt z wieloma osobami poznanymi na wrocławskim przeglądzie pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, m.in. z Martą Bizoń, Kasią Jamróz, Andrzejem Ozgą, Andrzejem Brzeskim czy Hadrianem Tabęckim.

Daj mi życie – Celina Muza

A.B.:  Czy to prawda, że wykonanie „Happy Birthday” przekonało komisję rekrutacyjną do zatrudnienia Pani w Theater des Westens? 

C.M.:  Tak! Pianista grający na przesłuchaniu, nie potrafił poradzić sobie z nutami do „Człowieka z La Manchy”, które przywiozłam ze sobą z Gdyni.

A.B.:  Jak z perspektywy lat ocenia Pani swoją decyzję o przeprowadzce do Niemiec?

C.M.:  Nigdy takiej decyzji nie podjęłam. Życie zdecydowało. A konkretnie rozpoczęcie szkoły podstawowej przez naszą córkę, Martę. Wcześniej pracowałam w kilku miastach w Polsce i w Niemczech.

Anfänge – Celina Muza

A.B.:  Czym według Pani różni się musicalowa scena w Polsce i Niemczech? 

C.M.:  Obecnie chyba niewiele się różni. Ale kiedy ja startowałam, zdumiało mnie to, że w Niemczech artyści pracujący w musicalu musieli udawać się na inne egzaminy, niż te przygotowywane dla aktorów pracujących w teatrach dramatycznych. Zasada była jasna – chcesz zagrać w musicalu, masz dobrze śpiewać, aktorstwo jest nieważne. Z drugiej strony, kiedy chciałaś wystąpić w przedstawieniu na podstawie Brechta, [Eugena Bertholda Friedricha Brechta – przyp. red.] rzetelne śpiewanie było w niedobrym stylu. To się na szczęście w Niemczech wyluzowało, a w Polsce w międzyczasie zaostrzyło. 

Jest jeszcze jedna różnica widoczna dziś. Kiedy jest casting do przedstawienia w Niemczech, na ten przyjeżdża tu mnóstwo obcokrajowców. Wybiera się tego, który najlepiej pasuje do roli, niezależnie od koloru skóry, czy wyznania. A w Polsce? Kto zapewni bezpieczeństwo czarnoskóremu wykonawcy? Z drugiej strony, w maju miałam okazję wziąć udział w dyplomie czwartego roku Studium przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Młodzież, która kształci się, aby występować w musicalu, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że boi się pojechać na castingi do Hamburga, chociaż wysłałam im wszystkie potrzebne informacje. Nie dlatego, że boją się konkurencji, tylko dlatego, że się boją terroryzmu! Tragedia!

A.B.:  To prawda… Proszę sobie wyobrazić, że mimo wszystko została Pani w Polsce. Czy odnalazłaby się Pani na polskich scenach?

C.M.:  Jestem pewna. Może niekoniecznie w Teatrze Narodowym. Znalazłabym odpowiednią niszę.

A.B.:  W pewnym momencie swojej kariery porzuciła Pani musical na rzecz piosenek. Co spowodowało tę decyzję?

C.M.:  Czy mogę odpowiedzieć pytaniem – ile zna Pani dobrych ról teatralnych dla kobiet między 30 a 40 rokiem życia? Musical nie jest w tym wypadku szczególnie wyjątkowy. Rządzą te same prawa co w teatrze dramatycznym czy operze. Weźmy na przykład „Romeo i Julia”. Mając lat 30, jest się już za starą na Julię, a jeszcze za młodą na jedną z matek. Postanowiłam znaleźć dla siebie jakieś sensowne zadanie na okres pomiędzy 30 a 40 rokiem życia. Spodobało mi się.

A.B.:  Piosenki Marleny Dietrich, których jest Pani słynną odtwórczynią, odniosły spory sukces. Dlaczego Pani wybór padł akurat na twórczość tej niemieckiej diwy?

C.M.:  Przypadek i szczęście. W 1991 roku przeczytałam ostatni wywiad, jaki Dietrich dała dla tygodnika „Stern”. Do dzisiaj go przechowuję. Tak mnie zaintrygował, że zakupiłam całą możliwą literaturę na jej temat i zaproponowałam Teatrowi Muzycznemu w Gdyni przygotowanie programu z piosenkami Dietrich. I miałam wielkie szczęście: śp. Wojciech Młynarski przetłumaczył kilkanaście utworów na język polski. Cztery lata później powstała wersja międzynarodowa, którą gram do dzisiaj.

Samoty Anioł (Piosenki Marleny Dietrich) – Celina Muza

A.B.:  Czy krytycy muzyczni bardziej pomogli, czy przeszkodzili w Pani karierze?

C.M.:  Przede wszystkim pomogło mi to, że w połowie lat 90. wielu krytyków teatralnych interesowało się piosenką aktorską. Dzisiaj wygląda to niestety inaczej. Z powodu zmian w całym sektorze prasowym wielu dziennikarzy straciło pracę pod koniec XX wieku.

A.B.:  Czy emigrantom w Berlinie trudniej pracuje się w branży muzycznej?

C.M.:  Jeśli są dobrymi muzykami to nie. Muzycy mają to szczęście, że język dźwięku jest ponadgraniczny. Natomiast aktorzy pracują słowem – to zupełnie inna bajka. Czy w polskim teatrze widziała pani Lady Mackbeth z akcentem? Jeśli tak, to chyba tylko w operze. Ale tu znowu jesteśmy w sferze muzyki. 

A.B.:  Czy jest Pani związana z niemieckim środowiskiem emigrantów? Jeśli tak, to z jakimi wyzwaniami spotykają się dziś emigranci przebywający w tym kraju?

C.M.:  To pytanie, na które nie można odpowiedzieć krótko. W środowisku muzycznym  zawsze ma się do czynienia ze skrzypkiem z Japonii, saksofonistką z USA, perkusistą z Ameryki Południowej, czy wokalistką z Francji. Z emigrantami ma się w Berlinie do czynienia na co dzień: obiad u Włocha, manicure u Wietnamczyka (tak, mężczyzny), usługi krawieckie u Tajlandczyka, słodkości u Turka… aż po piwo u Bawarczyka. Nie ma i nie może być homogenicznego obrazu społecznego w Niemczech. Wyzwania są tak różne, że nadawałyby się na osobną rozmowę. 

Jeśli chodzi o środowiska polskie, to udzielam się od lat społecznie w stowarzyszeniu Polek w Gospodarce i Kulturze, które między innymi, we współpracy z Polskim Towarzystwem „Oświata” organizuje od 6 lat Międzynarodowy Konkurs Literacki „Młodzież pisze wiersze”.

A.B.:  Czuje się Pani spełnioną artystką?

C.M.:  <śmiech> Na to pytanie odpowiem za dwadzieścia lat. Jestem szczęśliwa.

A.B.:  Jakie ma Pani najbliższe muzyczne plany?

C.M.:  Przygotowuję materiał na nowy program. W tym roku z powodów rodzinnych, jednak trochę wolniej niż zwykle. Na początku lutego występuję z programem Non omnis moriar” z wierszami Maschy Kalèko, Lili Grün i Zuzanny Ginczanki, wiosną realizuję w Berlinie spotkania z piosenką aktorską…

 A.B.:  Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę!


Spis treści numeru Cały ten musical!

Meandry

Anna Kruszyńska Cały ten musical!

Felietony

Aleksandra Chmielewska Musicale spod szyldu Filharmonii Gorzowskiej

Karol Furtak Musical versus musical

Wywiady

Paweł Bocian “Wierzę w potęgę musicalu” – rozmowa z Joanną Maleszyńską

Aleksandra Bliźniuk  Znaleźć odpowiednią niszę – rozmowa z Celiną Muzą

Recenzje

Katarzyna Trzeciak Podniebny spektakl

Katarzyna Bartos „The Best of All Possible Worlds”? Kandyd w Operze Wrocławskiej

Publikacje

Wojciech Bernatowicz XIX- i XX-wieczne formy amerykańskiego teatru muzycznego i musicalu

Katarzyna Jakubiak “Camelot” i kino muzyczne

Edukatornia

Aleksandra Szyguła Polskie musicale – miniprzewodnik dla początkujących

Wojciech BernatowiczKiss me Jesus. Wątek chrześcijaństwa w musicalu amerykańskim lat 60. i 70.

Kosmopolita

Katarzyna Bartos Polski „American dream” Metra

Grzegorz Piotrowski, O losach klasycznego musicalu amerykańskiego

Rekomendacje

Ten cały musical. Cykl audycji w Radiowej Dwójce

 “Kandyd” Leonarda Bernsteina w Operze Wrocławskiej

Publikacja powstała dzięki Funduszowi Popierania Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS

Wesprzyj nas
Warto zajrzeć